220 minut czystej rozrywki

„Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach" - reż. Michał Siegoczyński - Teatr Miejski w Gliwicach

Doskonałe aktorstwo, cięte dowcipy, barwne postaci, szaleńcze pościgi i brawurowe ucieczki, przenikanie się historii z teraźniejszością i fikcją, a do tego klimatyczna muzyka pozwalająca na przeniesienie się w czasie do lat 80-tych – najnowsza produkcja Teatru Miejskiego w Gliwicach w reżyserii Michała Siegoczyńskiego to majstersztyk! Spektakl „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach", którego premiera miała miejsce 30 listopada to hit sezonu, choć ten się dopiero rozpoczął. Zespołowi Grzegorza Krawczyka trudno będzie przeskoczyć zawieszoną tak wysoko poprzeczkę. W tytułowej roli polskiego Arsène Lupina zobaczymy bezbłędnego Mariusza Ostrowskiego.

„Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach" to 220 minut czystej rozrywki. Reżyser biorąc na warsztat życiorys „Saszłyka", jednego z najciekawszych zbirów Polski Ludowej, dał się ponieść ułańskiej fantazji i stworzył dzieło niejednorodne, łączące elementy klasycznego filmu gangsterskiego z komedią. Siegoczyński wypełnia białe plamy w życiorysie Najmrodzkiego tkając arcyciekawą opowieść opartą na kanwie legendy miejskiej i uzupełnioną fragmentarycznymi doniesieniami prasowymi. Umiejętnie manipuluje widzem mieszając fikcję z rzeczywistością, historię z ułudą. Łączy koraliki nanizane na wątłą nić żywota w monumentalne dzieło pełne zaskakujących zwrotów akcji. Występuje tu pomieszanie stylów i czasów akcji. O linearności prowadzonej akcji możemy zapomnieć... Jednakże w tym pozornym chaosie tkwi geniusz. Akcja, choć prowadzona pokrętnie, nie jest skomplikowana, a fabuła wyłożona została klarownie. Reżyser przebiera w multimedialnych narzędziach jak w ulęgałkach, widać, że doskonale czuje się operując środkami filmowymi. Stosuje też rozwiązania filmowe z minionej epoki.

Spektakl osadzony został w lokalnej historii. Legendę miejską przekuto w dynamiczny spektakl opowiadający o losach „księcia złodziei". Zasadniczo życiorys Najmrodzkiego to gotowy scenariusz na niejeden film, ale i spektakl teatralny. I Siegoczyński postanowił sięgnąć po filmowe środki wyrazu, aby uatrakcyjnić przekaz. Kreatywności nie można mu odmówić, bo pomysłów i wątków jest tu co niemiara. Wyobraźnia reżysera jest niczym nieograniczona, świadczy o tym ogrom pomysłów inscenizacyjnych, które wtłoczył w spektakl. Upchnięcie ich wszystkich w jednym skończonym dziele to nie lada wyzwanie. I można tu się doszukać urwanych, czy też niekontynuowanych wątków, może nie wszystkie z nich są potrzebne, może warto dokonać selekcji i wyciąć te, które niewiele wnoszą do rozwoju fabuły? Może. Żyjemy w końcu w kulturze nadmiaru i ekstazy komunikacyjnej, więc poniekąd i gliwicki spektakl wpisuje się w tę manierę, a przez co niektórzy mogą go uznać za nieco przydługi. Ale reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawę, bo ustami Najmrodzkiego, który burzy czwartą ścianę, komentuje, że „siedzimy tu już dwie godziny z kawałkiem".... a przed publicznością jeszcze jeden akt scenicznego dramatu istnienia.

Rzecz dzieje się w Gliwicach, a bohaterem jest niejaki Zdzisław Najmrodzki pseudonim „Saszłyk". Miał być „Szaszłyk", ale nasz bohater odrobinę seplenił. Gdyby nie wszedł na ścieżkę przestępczą, pewnie zyskałby przydomek lokalnego amanta, lowelasa, ale tak? Cały PRL miał jego nazwisko na ustach. Szaro-bure życie lokalsów żyło kolejnymi doniesieniami o wyczynach Najmrodzkiego. Zdzisiek to taki celebryta, gwiazda czasów słusznie minionych, swego rodzaju bohater. Któż w Gliwicach o nim nie słyszał? Miał ciężką nogę i gorące serce. Kradł samochody i zginął w samochodzie, kiedy wreszcie miał się ustatkować na ...Mazurach. Okradał też Pewexy, a kochanki zmieniał jak rękawiczki, ale przede wszystkim ośmieszał władze i pokazywał nieudolność milicji. „Saszłyk" choć pochodził z woj. kieleckiego, zadomowił się w Gliwicach, do których przyjechał w 1975 r. Marzył o karierze kierowcy rajdowego, a skończył jako złodziej samochodów. Zdzisiek zamiast postawić na dolce far niente jak wielu jego kolegów z podwórka, zagrał va banque o dolce vita. Reżyser jednak niejako tłumaczy zachowanie Najmrodzkiego mówiąc, iż był to sposób na wyrwanie się z biedy.

Człowiek- legenda miał na swoim koncie 29 ucieczek z aresztów, więzień, komend, konwojów i obław. Uciekał milicji, skakał z okna, przeskakiwał przez płoty, czy czmychał podkopem pod spacerniakiem w areszcie śledczym w Gliwicach, wykopanym przez matkę do spółki z emerytowanym górnikiem, ale nade wszystko lubował się w ucieczkach samochodowych. W końcu jednak osadzono go w więzieniu w Strzelcach Opolskich, skąd nie było ucieczki. Poddał się resocjalizacji. Pisał nawet wiersze, które wydał w tomie „Oblicza prawdy" w 1990 r., a w 1994 r. został ułaskawiony przez prezydenta Lecha Wałęsę. Nie cieszył się jednak zbyt długo wolnością, ponieważ rok później zginął.

Życiorys niczego sobie. Taki w sam raz na scenariusz filmu. Nie może zatem dziwić, że najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gliwicach utrzymana jest właśnie w estetyce filmowej. To nie tylko teatr ekranów, pojawiają się też sceny w zwolnionym tempie, czy „przewijania akcji do tyłu". Reżyser z upodobaniem sięga po projekcję wideo w czasie rzeczywistym, czy najpopularniejsze narzędzie do efektów specjalnych jakim jest green screen, a to obfite czerpanie z dobrodziejstwa kinematografii to jego podpis autorski (spektakle „Utopia", „Hollywood").

Reżyser bawi się formą i treścią. Miesza porządki czasowe, postaci historyczne z fikcyjnymi, nakłada na siebie zdarzenia i plany akcji, wykorzystując literalnie całą dostępną przestrzeń, bo akcja spektaklu rozgrywa się zarówno na scenie, za sceną, pod sceną (więzienie), czy na widowni (scena z wojska, tu też ustawiony jest jeden z samochodów „Saszłyka"). Pojawiają się tu intertekstualne nawiązania do innych popkulturowych dzieł. Jest polski serial „07 zgłoś się" i porucznik Borewicz, a także Robert de Niro jako gangster z filmu „Dawno temu w Ameryce" w reżyserii Sergia Leone, który radzi Najmrodzkiemu jak powinna wyglądać dobrze zagrana scena w filmie gangsterskim. Wprowadzenie postaci kultowego aktora przypomina nieco rozwiązanie zastosowanie w „Zagraj to jeszcze raz, Sam" W. Allena, gdzie pojawia się legendarny amant czarnych kryminałów Humphrey Bogart. Siegoczyński dotyka kolejno wszystkich płaszczyzn życia, ale tworzy także pewien wymiar uniwersalny. To śmierć, która dotyka każdego, przydarza się nawet „królom życia", którzy przekroczyli zalewie próg czterdziestki.

Bohaterowie spektaklu wychodzą z roli, podejmują dialog z publicznością, dzięki czemu czujemy się niejako także uczestnikami zdarzeń, obserwatorami. Na scenie króluje Najmrodzki, który snuje opowieści ze swojego życia niczym wędrowny bard przybliżający losy herosów. Bo i Najmrodzki to człowiek-legenda. W końcu był takim herosem, tyle, że w krzywym zwierciadle. Amant, żigolo, cwaniak. Przyczesany włos, zadziorny wąs, złoty łańcuch na szyi, zblazowany wyraz twarzy i świdrujące spojrzenie, ten czar, którego i Najmrodzkiemu nie można było odmówić - Mariusz Ostrowski, aktor Teatru im. Jaracza w Łodzi, świetnie odnalazł się w roli księcia złodziei. Wypada nadmienić, że fizycznie także jest do niego bardzo podobny. Ostrowski gra całym sobą, ani na chwilę nie zwalnia tempa, a przy tym w tym swoim wyluzowaniu jest genialny. Prawdziwy macho musi mieć swoją kobietę, dlatego jest i Grażyna, PRL-owski kociak, kochanka Najmrodzkiego i żona Pierwszego Sekretarza Partii. Postać fikcyjna, w którą wcieliła się Dominika Majewska, fantastyczna także w roli Stelli Kowalski w „Tramwaju zwanym pożądaniem" w reż. Jacka Jabrzyka. Ale jedna to za mało dla takiej sławy, więc pojawia się też słodka i niewinna Tola (Izabela Baran). Zdzichu miał też żonę, Jadzię, w którą wcieliła się obdarzona anielskim głosem Karolina Olga Burek. Czwartą rolą kobiecą jest postać Sabiny Najmrodzkiej, matki Zdzisława. W tej roli zobaczymy rewelacyjną Aleksandrę Maj. Jej stoicki spokój i niebanalny humor wprowadzają do akcji element wyciszenia, uspokojenia. Trzy kobiety, trzy zupełnie inne postaci, ale każda stworzyła pełnokrwistą bohaterkę. Podobnie jest w przypadku ról męskich. Przemysław Chojęta (Marchewa, ojciec Zdziśka) genialnie wypada jako gliwicki gangster Marchewa, Mariusz Galilejczyk (Sewer, Niemiec, Marian najmłodszy brat, Ryszard najstarszy brat, Jaszczur, Cień, Hippis, facet od poloneza, Robert De Niro, porucznik Borewicz), Krzysztof Prałat (Kondor, Różewicz, Wałęsa, Pierwszy Sekretarz Partii, Józef Glemp, reżyser), Michał Wolny (aktor, facet od poloneza, hippis) – wszyscy grają równo i niezwykle przekonująco. Szalony duet Sewer i Kondor (Galilejczyk, Prałat) bawi, ale i nieco przeraża, podobnie jak Borewicz.... Każda z postaci została obdarzona indywidualnymi cechami, a nawet głosem! Wisienką na torcie jest tutaj scena ułaskawienia i genialny Krzysztof Prałat jako Wałęsa.

Nie można też zapomnieć o wielowymiarowej i przemyślanej w każdym calu scenografii stworzonej przez Katarzyną Sankowską. Pojawiają się tu aż dwa samochody, w tym autentyczny polonez! Jest też gigantyczna, turkusowa kanapa i monstrualne drzewo. Muzyka Kamila Patera harmonizuje z wydarzeniami i pozwala wczuć się w klimat lat 80-tych. Całość dopełnia reżyseria świateł, za którą odpowiada Michał Głaszczka.
Spektakl „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach" trzyma w napięciu do ostatniej minuty, nie pozwalając na dekoncentrację, co rusz serwując widzowi niespodziewane zwroty akcji, cięte riposty, czy sporą dawkę humoru i autoironii. I wszystko fajnie, choć razi trochę postać nieporadnego, zagubionego nieco w świecie Różewicza. Postać co prawda bawi, ale czy faktycznie tego chcemy? Czy to gliwickie „Pulp fiction"? Poniekąd tak. Są pościgi, brawurowe ucieczki, nieszablonowe dialogi, romanse, nocne życie, ale i bardzie subtelne, miejscami wzruszające, sceny rozmowy z matką, czy nieobecnym ojcem.

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
10 grudnia 2018

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia