A lato nie poczekało...

"Mała piętnastka - legendy pomorskie" - reż. Tomasz Man - Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku

Kombinacja głupoty, bezmyślności i chciwości doprowadziła do jednej z największych tragedii na wodzie w powojennej Polsce. Na scenie Nowego Teatru w Słupsku zrekonstruował ją Tomasz Man, tworząc widowisko przejmujące i dramatyczne, które długo pozostawia widzów w milczeniu.

Zawsze byłam zwolenniczką reżyserów, którzy rozumieją, że teatr to sztuka wyobraźni i nie pokazuje się tutaj rzeczywistości 1:1, co zdarza się, szczególnie w spektaklach publicystycznych lub opierających się faktach. W "Małej piętnastce" nic takiego nie miało miejsca. Tomasz Man, posługując się minimalnymi środkami i czwórką aktorów, sprawił, że widzowie odbyli podróż autokarem z Łodzi nad jezioro Gardno, spędzili czas przy ognisku wspólnie z harcerkami, a potem stali na brzegu i obserwowali ich tragedię. Wszyscy na widowni w tym uczestniczyliśmy.

"Mała Piętnastka" to historia katastrofy, która wydarzyła się na wakacjach 1948 na Jeziorze Gardno. Na obozie harcerskim, w którym uczestniczyły harcerki z Łódzkiej Żeńskiej Drużyny Harcerek im. Zośki, nazywanej Małą Piętnastką, działającej przy Szkole Powszechnej nr 161 w Łodzi. Wychowawczyni chciała zrobić atrakcję harcerkom i zorganizowała wycieczkę na łódkach przez Jezioro Gardno do morza. Łódki jednak okazały się dziurawe, a nie wszystkie harcerki umiały pływać. Życie straciło 21 nastoletnich harcerek i 4 osoby dorosłe. Przeżyło 17 osób. Tragedia na jeziorze Gardno do czasu zatonięcia promu „Jan Heweliusz" w 1993 roku była uznawana za największą katastrofę na polskich wodach w powojennej historii kraju.

Spektakl jest próbą odtworzenia tych wydarzeń. Tomasz Man wykonał zadanie znakomicie tworząc spektakl oparty na relacjach 4 osób uczestniczących w tych wydarzeniach, przy czym tylko dwie z nich przeżyły tragedię, a jedna zginęła rok później w innych okolicznościach. Już samo to powoduje, że nie będziemy mieć do czynienia z czymś realnym, ale z czymś wykreowanym. To tak, jakby reżyser oddał głos duchom.

Od początku wiemy, że będziemy uczestniczyć w przedstawieniu - aktorzy wychodzą i kłaniają się publiczności, a potem zajmują swoje miejsca, niczym muzycy w sali koncertowej. Bo też z koncertem mamy tu do czynienia, koncertem gry aktorskiej. Do tego dwóch muzyków grających na żywo na fortepianie i kontrabasie. Przedstawienie staje się jednak procesem sądowym, w którym zeznają poszkodowani, świadkowie i oskarżeni. Harcerki z wychowawczynią zasiadają za stołem sędziowskim, na którym leżą akta sprawy, muzycy mają na sobie togi sędziowskie i grają z nut oprawionych również jak akta, a Mariusz Bonaszewski grający Mechanika, regularnie podchodzi do pulpitu dla świadków, przy którym opowiada przebieg wydarzeń i tłumaczy swoje racje. Wszyscy zwracają się wprost do widzów, czyniąc ich tym samym ławą przysięgłych.

Zaczyna się niewinnie. Jeszcze w Łodzi, gdzie bohaterki tej historii przygotowują się do wyjazdu na obóz. Każda ma inne motywacje. Pierwsza z nich (Katarzyna Pałka) to młoda buntowniczka, która chce się wyrwać z domu i zażyć trochę swobody i wolności. Jej hasłem jest "Wolność". Na obozie kombinuje, żeby się wykręcić od obowiązków, ogląda się za miejscowymi chłopakami i popala papierosy za namiotem. Jej koleżanka (Anna Grochowska) jest jej przeciwieństwem - spokojna, ułożona, bardzo pobożna. W dniu katastrofy jej największym problemem jest to, czy zdąży rano na mszę do kościoła. Ona jedyna wyjeżdża na obóz niechętnie, bo marzyła o wyjeździe w góry. Ale jest posłuszna rodzicom i godzi się na ten obóz, bo widzi możliwość zaprezentowania na nim swoich umiejętności aktorskich. Już sobie zaplanowała rolę Wandy, co nie chciała Niemca. Już ją wykuła na pamięć. Ona jedzie tam z hasłem "Obowiązek".

Trzecią bohaterką jest wychowawczyni ze szkoły, która zgłosiła się na ochotnika, chociaż nie ma wielkiego doświadczenia w pracy pedagogicznej w tak ekstremalnych warunkach, jak obóz harcerski rozbity w lesie. Kobieta chce wyjechać, bo dzięki temu może spędzić czas z córkami swojej siostry, które uwielbia, ale traktuje je trochę jak maskotki. Sama nie ma dzieci i dopiero w trudnych warunkach przekonuje się, że dzieci to nie tylko sama słodycz, ale też problemy, marudzenie, zachcianki i fochy. Już pierwszego dnia przekonuje się, że nie jest łatwo. To właśnie ona wymyśla plan wyprawy nad morze przez jezioro. To ma być dla wszystkich atrakcja.

To trio jest cały czas na pierwszym planie. Ich opowieści przeplatają się, tworzą dialogi i monologi, jak to na obozie. Ale tu pojawia się wartość dodana - muzyka i piosenki harcerskie w nowych aranżacjach. Śpiewają te dobrze znane "Jak dobrze nam zdobywać góry", "Gdzie strumyk płynie z wolna", "Lato, lato, lato czeka", kojarzące się z latem i beztroską. Jednak beztroska w miarę rozwoju akcji przechodzi w tony dramatyczne, aranżacje potęgują napięcie i przerażenie, które towarzyszy bohaterkom, ale też widzom.

Aktorki doskonale wcielają się w swoje bohaterki. Bożena Borek pokazuje lekką infantylność i pewną niedojrzałość swojej bohaterki przed czterdziestką. Niedojrzałość życiową, ale też samotność rekompensowaną uczuciem do siostrzenic. Uczuciem dosyć abstrakcyjnym, pozbawionym elementarnej wiedzy na temat wychowywania dzieci. Bohaterka na tle poważnej i odpowiedzialnej Harcerki granej przez Annę Grochowską i rezolutnej buntowniczki Katarzyny Pałki, która ma ściśle określone potrzeby i plany życiowe, przynajmniej na czas wakacji, wypada wręcz dziecinnie i dziecinny wydaje się być jej pomysł wycieczki łódkami po jeziorze. Tym bardziej, że nie docierają do niej racjonalne argumenty osób, które odradzają tę wycieczkę. To pogubiona osoba, która ma dobre chęci, ale nie potrafi mierzyć sił na zamiary. Aż dziwne, że została wychowawczynią.

Pozostałe aktorki nadają wyraziste rysy swoim bohaterkom, dobrane są kontrastowo, żeby jeszcze bardziej uwypuklić ich cechy charakteru. Wszystkie tworzą niesamowity tercet. Kiedy śpiewają i opowiadają swoje historie, są w nich ogromne emocje, co sprawia, że mamy wrażenie, że jesteśmy wśród nich, że byliśmy z nimi podczas tragedii. Wciągają nas na to jezioro swoimi opowieściami.

Podobnie jest z Mariuszem Bonaszewskim, który jako Mechanik, na początku siedzi z boku na krześle, jakby obserwował życie bohaterek z boku. Kiedy w końcu wkracza do akcji, wykorzystuje wszystkie środki aktorskie, żeby zagrać zarówno Mechanika, jak i jego rozmówców. Wypowiada kwestie swoje oraz innych mężczyzn, żony. Pochyla się, przykurcza, podnosi głos, ścisza. Podchodzi do pulpitu, jakby był w sądzie, potem wraca do opowiadanej akcji. Mechanik jest przesiedleńcem, ukrywającym się przed władzą za swoją partyzancką przeszłość. Jest nauczony czujności, tego charakterystycznego przykurczenia człowieka ukrywającego się i wiecznie bojącego się swoich prześladowców. A prześladowców widzi w każdym. Jednak ta wycieczka staje się dla niego szansą na ucieczkę z kraju i na lepsze życie. Dlatego tak desperacko dąży do jej zorganizowania. Doskonale wie, że to absurdalny pomysł, ale brnie w to wszystko. Jest cyniczny, paranoiczny, pozbawiony głębszych emocji, może poza złością. Kiedy wszyscy, łącznie z jego żoną, zaczynają się topić, on myśli tylko o tym, jak uratować pieniądze schowane w harcerskiej chuście.

To wyjątkowy pokaz aktorski, wzmocniony muzyką, która jest tu równorzędnym bohaterem. To muzyka, która wprowadza niepokój, bo sielski nastrój się stopniowo przekształca w coś mrocznego, niepokojącego, a na końcu dramatycznego, jak dramatyczne opowieści bohaterów. Wszystko współgra, dopełnia się. Prowadzi do tragicznego finału.

Anetta Piekarska – Man stworzyła scenografią również w kontraście. Na wizualizacjach sielskie widoki jeziora, a na scenie surowy stół zarzucony aktami i jakiś niewielki zydelek, na którym przysiada Mechanik. I ten sądowy pulpit, oskarżycielski w swojej wymowie. Harcerskie mundurki kontra sędziowskie togi też robią wrażenie. A na koniec zostają buty, które zsunęły się nóg bohaterek gdzieś w wodzie.

Zostajemy z widokiem tych butów na widowni. I nie jesteśmy w stanie klaskać, kiedy aktorzy wychodzą się ukłonić. Dopiero po chwili... Jakbyśmy się budzili z jakiegoś snu, mary...

Obsada: Mariusz Bonaszewski - Mechanik, Bożena Borek - Wychowawczyni, Anna Grochowska - Harcerka, Katarzyna Pałka - Harcerka.
Autor, reżyseria, muzyka: Tomasz Man, scenografia: Anetta Piekarska – Man, wizualizacje: Zuzanna Piekarska, opieka wokalna: Agata Walczak, aranżacja utworów muzycznych: Cezary Reinert, zespół muzyczny na żywo w składzie: Maciej Młóciński / Aleksander Piotr Tryba – kontrabas, Cezary Reinert – fortepian, zdjęcia: Magdalena Tramer, Kamila Rauf-Guzińska.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
20 czerwca 2023
Portrety
Tomasz Man

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia