Amadeusz! Amadeusz! Amadeusz!
"Amadeusz" - reż. Paweł Szkotak - Teatr Polski w PoznaniuTak, jak ludzie pamiętają Mozarta, a nie Salieriego, tak samo będą pamiętać "Amadeusza" Pawła Szkotaka - a nie setki innych adaptacji
Realizując "Amadeusza" Paweł Szkotak w zasadzie zamknął przed tym dramatem inne polskie teatry. Przywracając widzom dramat Petera Shaffera postawił poprzeczkę tak wysoko, że tylko nieliczni będą mogli pozwolić sobie na próbę ryzyka zmierzenia się Amadeuszem. I nawet jeśli takową podejmą, to nie unikną porównań z poznańską realizacją i będą oskarżani o wtórność.
Gdzie tkwi siła "Amadeusza" z Teatru Polskiego? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Z całą pewnością w umiejętnym połączeniu dwóch teatralnych światów. W warstwę dramatyczną wpleciono operę - gra orkiestra schowana w kanale i rozmieszczona na teatralnych balkonach, obecny cały czas na scenie chór nie tylko śpiewa, ale także ma swoje do odegrania, soliści wykonują arie wplecione w akcję dramatu, albo ją dopowiadające. W tym wszystkim istnieją aktorzy - ale co najważniejsze nie są jedynie dodatkiem do operowego przewodnika po twórczości Mozarta, podobnie jak artyści operowi nie są tylko częścią muzycznej oprawą sztuki. Te dwa światy żyją w Amadeuszu Szkotaka w pełnej symbiozie - bez jednego nie ma prawa istnieć drugi, i odwrotnie.
Co najważniejsze - "Amadeusz" w wersji Szkotaka jest niemalże klasycznym teatrem kostiumowym. Reżyser trzyma się konwencji, rezygnując z niej w przypadku rozwiązań scenograficznych. Aktorzy w kostiumach i perukach (niektóre z nich to prawdziwe działa sztuki) poruszają się w umownym świecie scenicznym. O tym, gdzie się znajdujemy decyduje jedynie akcja dramatu, a nie scenografia. Z tej konwencji wymykają się bohaterowie sztuki. Ich strój nie determinuje ich języka - mówią używając współczesnego, pełnego życia i emocji języka. Konwenanse słowne pozostają jedynie w sferze kontaktów z cesarzem, chociaż i on - jak to zazwyczaj osoby sprawujące władzę, o ograniczonych horyzontach umysłowych i skupiony na sprawianiu wrażenia osoby znającej się na wszystkim - usiłuje (stosownie do swoich nikłych intelektualnych możliwości) zachować pozory człowieka na luzie.
Bo w "Amadeuszu" Szkotaka nie mamy problemów z odniesieniem historycznej warstwy do współczesności. Jego dwór to współcześni rządzący: miastami, korporacjami, czy nawet małymi firmami. Cesarz (Wiesław Zanowicz) - to jeden z "naszych" kacyków, których ktoś kiedyś obdarzył władzą i teraz niepodzielnie ją sprawują. Najważniejsze dla niego są "fety i fajerwerki", nie ma innych problemów, poza tym by dobrze "wypadać": nienaganna fryzura, starannie dobrany strój i nieograniczona potrzeba błyszczenia. Jest mecenasem artystów tylko wtedy gdy doda to jemu blasku i pod warunkiem, że tworzyć będą to, co sam będzie w stanie zrozumieć.
Cesarz otacza się swoim dworem - tymi samymi ludźmi, którzy doskonale znają wszystkie jego słabości i umiejętnie wykorzystują je do własnych celów. Czy są od niego mądrzejsi? O to raczej nietrudno, ale poruszają się w ciasnych korytarzach swoich umiejętności i kierują nimi jedynie ich własne zyski.
W takim świecie pojawia się Mozart (Łukasz Chrzuszcz), kiedyś cudowne dziecko, rozpieszczane przez wszystkich, hołubione na dworach i w salach koncertowych - teraz już młodzieniec, genialny muzyk, utracjusz, hulaka, nieskrępowany sztywną obyczajowością i konwenansami. Jego pewność swojego geniusza sprawia, że staje się co najmniej nieznośny dla otoczenia. Nie daje się prowadzić za rękę i traktować jak tresowana małpka. Stanowi więc zagrożenie - a największe dla Salieriego (Michał Kaleta i Wojciech Kalwat) - nadwornego kompozytora - osoby o miernym talencie.
Oglądając "Amadeusza" Pawła Szkotaka nie sposób uniknąć porównań do filmu realizowanego przez Milosa Formana. Pomijając oczywiste różnice jakimi rządzi się sztuka filmowa i teatr, warto zwrócić uwagę na środek ciężkości zainteresowań obu autorów. W obu przypadkach jest to opowieść o tym, jak zazdrość może doprowadzić do upadku człowieka. Jednak o ile u Formana głównym bohaterem jest Salieri, to w Szkotak bardziej interesuje się Wolfgangiem Amadeuszem. Kreacja Łukasza Chrzuszcza nie pozostawia złudzeń, kto jest głównym bohaterem "Amadeusza".
Ponieważ widziałem także wersję czytania scenicznego "Amadeusza", wystawioną jako wzajemny prezent teatrów Polskiego i Wielkiego z okazji jubileuszów (135- i 100-lecia) nie mogę pozbyć się refleksji, że tamta, bardziej niedopracowana wersja przemawiała do mnie silniej, zwłaszcza w pierwszym akcie. Mam wrażenie, że teraz jest on zbyt dopracowany, zbyt sterylny. Nie sposób nie zauważyć także zmiany gry aktorskiej - Łukasz Chrzuszcz jako Mozart jest jeszcze bardziej przekonujący i ujmujący, Michał Kaleta w roli młodego Salieriego zyskał bardzo wiele, podobnie jak fantastyczni w roli trzecioplanowych Venticellich Piotr B. Dąbrowski i Paweł Siwiak. Niestety, straciła na wymowie postać starego Sallieriego grana przez Wojciecha Kalwata. Możliwe, że to celowy zabieg, aby środek ciężkości przenieść na Mozarta.
Tych dylematów nie będą mieć widzowie, którzy po raz pierwszy zobaczą "Amadeusza" w Teatrze Polskim - zachwycą się nim i będą wielbić.