Balladyna totalna!
„Balladyna" – aut. Juliusz Słowacki - reż. Robert Czechowski – Lubuski Teatr w Zielonej GórzeWyobraź sobie, że idziesz do teatru na kolejną adaptację dawno przerobionej, nużącej lektury szkolnej. Czy coś może Cię tu zaskoczyć? Znasz tekst, znasz przecież historię. Gdzieś tam tli się odrobinę lęku, aby nie było to zbyt udziwnione. A potem nagle wciąga Cię świat wystawianej na deskach Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze mrocznej, przepełnionej słowiańską magią „Balladyny" w reżyserii Roberta Czechowskiego.
W stwarzającym niesamowity klimat z pogranicza baśni i horroru świetle (reżyseria świateł: Michał Gilka) w pełnym pasji i dzikości tańcu (choreografia: Paweł Matyasik) wiruje kilka postaci ubranych w różniące się kolorami, wyglądające trochę jak futra, trochę jak pierzaste peleryny stroje (kostiumy: Adam Łucki). W takt przygrywa im muzyka (autor: Daniel Grupa), która wraz z ich śpiewem wybrzmiewa niczym inkantacje przenoszące nas w czasie do słowiańskich rytuałów.
Drugie skojarzenie, jakie przychodzi mi na myśl to folkowa stylistyka muzyczna, w jakiej porusza się norweska Wardruna lub szwedzka Hedningarna. Otoczona tymi przywodzącym na myśl legendy o pradawnych bóstwach i demonach dźwiękami wchodzę w ten fascynujący świat, w którym nie wiadomo, co jest prawdą, a co odbijającym się w tafli Gopła, połyskującym iskierkami magii migotliwym refleksem tego, co nadprzyrodzone. To pierwszy moment, w którym przechodzą mnie dreszcze, tak mocne jest to wejście.
Scenografię (autor: Adam Łucki) wydarzeń stanowią tu widoczne po przeciwległych stronach proscenium budynki. Po lewej jest to dom Wdowy (Tatiana Kołodziejska) i jej córek – Aliny (Małgorzata Polak) i Balladyny (Katarzyna Hołyńska) złożony z czarnych desek, przypominający klasyczną chatę, jaką można dziś podziwiać w skansenach. Po prawej stronie chatka Pustelnika (Marek Sitarski) – także drewniana konstrukcja, dość ascetyczna w porównaniu z pierwszą. Obie mają wokół obejścia zwierzęce figury, niektóre podświetlone psychodelicznymi kolorami.
Z tyłu sceny widzimy także olbrzymią sylwetkę, która znajduje się w centralnym punkcie i wygląda jak totem. Naturalnie kojarzy się ze słowiańskim bóstwem – Leszym. Tym bardziej, że znajduje się pośród drzew (są to równej grubości bale jakby imitujące brzozową korę). To wszystko, wraz z niezwykle wyreżyserowanym światłem, stwarza niesamowity klimat tej niby już tak znanej opowieści.
Realizacja, której reżyserii podjął się Robert Czechowski to jednak nie tylko wizualny i muzyczny majstersztyk. To także poważne wyzwanie aktorskie dla młodych aktorów, którzy tutaj wcielają się tak w główne, jak i drugoplanowe role. Mamy tu więc niezwykłą, demoniczną nimfę Goplanę (bardzo przekonująca Olga Wojtkowiak), towarzyszące jej magiczne postaci (w tych rolach fantastyczne – dosłownie i w przenośni – Hanna Szurgot, Zofia Tkaczyńska i Aleksandra Kołtuniak), a także kochanka Balladyny – Grabca.
Grający go Paweł Gabor ma tutaj naprawdę trudne aktorskie zadanie – nie tylko pod względem fizycznym, ale też i głosowym – które jednak wypełnia bezbłędnie! Na szczególną uwagę zasługuje kreacja Kirkora, w której to roli zobaczymy Kacpra Zalewskiego. Gdy jego postać zjawia się na scenie, przyćmiewa inne osoby. W związku z tym jego partnerką mogła być tylko równie silna sceniczna osobowość, jaką jest wcielająca się w niesamowicie wielowymiarową Balladynę (znana już dobrze widzom Lubuskiego Teatru) Katarzyna Hołyńska.
Co do pozostałych ról – takie aktorskie indywidualności, jak Tatiana Kołodziejska czy Marek Sitarski kreują tak mocne postaci, że choćby powiedziały na scenie tylko dwa słowa, zostaną zapamiętane, jakby był to kilkuminutowy monolog. Również postać Aliny kreowana przez Małgorzatę Polak zostaje w pamięci. To kolejna z aktorek, która nawet grając tę „mniej wyrazistą" z sióstr i tak nie pozostawi odbiorcy obojętnym.
Wrócę jeszcze na chwilę do kostiumów. „Balladyna" w tej odsłonie gra sobie z konwencjami i puszcza oko do widza, czerpiąc z tego, co dawne, jednocześnie łącząc to zgrabnie ze współczesnością. Przykładowo: strój Aliny, czyli tej dobrej siostry, to klasyczna suknia (trochę kojarząca się ze stylem wiktoriańskim) w stonowanym odcieniu granatu, „ugrzeczniona" do bólu szata dobrze ułożonej panny.
Natomiast drugą z sióstr rozpoznamy od razu po jej czarnej mini z odrobiną falban i przewiązanym w pasie gorsetem – całość nawiązuje do tego, co możemy zobaczyć choćby w ubiorach wokalistek i fanek gotyckiego rocka. To także mocno erotyczna stylizacja, podkreślona w scenie zakładania długich, czarnych kozaków. Balladyna będzie się przez to niemal od początku kojarzyła z wampem – istotą pociągającą, ale też mrocznie demoniczną.
Jaka więc jest „Balladyna" w reżyserii Roberta Czechowskiego? Niebanalna – to pierwsze, co przychodzi mi do głowy. Mroczna i fascynująca – to kolejne określenia kojarzące się z tym spektaklem. Doskonale zagrana – powtórzę po raz kolejny.
Ten spektakl się chłonie, on widza wciąga, hipnotyzuje, naznacza krwistym, malinowym piętnem i prowokuje chęć przeżycia tego niesamowitego teatralnego wydarzenia jeszcze raz.
To teatr totalny. Takiej „Balladyny" było mi trzeba.