Boskość mężczyzny w oczach kobiety
"Testament Szekspira" - reż. Marek Pasieczny - Teatr Nowy w ŁodziPremiera „Testamentu Szekspira" autorstwa wielokrotnie nagradzanego kanadyjskiego dramaturga Verna Thiessena odbyła się w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi jeszcze w poprzednim sezonie, 7 lutego 2019 r.
To fragmentaryczny i bogaty w aluzje dramat w formie lirycznego monologu, koncentrujący się na jednej postaci a mianowicie na Anne Hathaway, żonie Williama Szekspira . W tej roli wystąpiła Maria Gładkowska.
Opublikowany w 2002 roku przez Playwrights Canada Press „Testament Szekspira" (ang. „Shakespeare's Will") powstał na zamówienie Geoffreya Brumlika, ówczesnego dyrektora artystycznego River City Shakespeare Festival w Edmonton z myślą o Jana Alexandry Smith i miał swoją premierę w Citadel Theatre w lutym 2005 roku. Spoiwem dramatu jest testament, który zostaje powierzony Anne podczas pogrzebu jej męża przez jego siostrę - Joan. Anne jest zaskoczona istnieniem dokumentu i tym, że to właśnie Joan, przekazuje go na jej ręce. Na dodatek czyni to w sposób budzący w Anne niepokój. Ufa jednak, że w dokumencie nie może być nic zaskakującego. Zwleka więc z przeczytaniem testamentu, zamiast tego wspomina swoje życie i małżeństwo.
Anne opowiada o tym, jak poznała i poślubiła Szekspira, nikomu jeszcze wtedy nieznanego nauczyciela i jak później pozostawiona przez zdobywającego sławę męża, zmuszona była żyć samotnie w domu w Stratford z trójką dzieci i dwojgiem służących. A musiała radzić sobie nie tylko z trudami dnia codziennego, ale i z tęsknotą za mężem. Kochała go nieprzerwanie żyjąc z dala od niego przez wiele lat. Nawet wtedy, kiedy w kraju zaczęła szaleć zaraza, musiała ratować siebie i dzieci bez wsparcia ze strony męża decydując się na wyjazd nad morze, z dala od chorób i śmierci. I tak jak kiedyś jej ojciec zawiózł ją i jej rodzeństwo nad morze, jak najdalej od zarazy, która zabiła jej matkę, tak i ona zawiozła tam swoje dzieci chcąc je ochronić przed śmiercią. Niestety, syn nieszczęśliwie utonął w morskich falach. To wydarzenie zaważyło ostatecznie o losach Anne.
Anne wreszcie decyduje się przeczytać testament swego męża. Ostatni zapis dokumentu pozbawia ją domu, co zapewne jest karą za śmierć ich syna. Anny odbiera to jako pośmiertną zdradę. A jednak wbrew rozsądkowi daje jej to siłę i wolę przetrwania. Postanawia wrócić nad morze, by żyć tylko dla siebie. Historia to prawdziwie piękna i tragiczna w swej wymowie.
Maria Gładkowska w roli Anne stworzyła postać kobiety niezwykle subtelnej, ale i świadomej swojej kobiecości, pragnącej żyć u boku męża a nie przygodnego kochanka - kochającej i boleśnie odczuwającej odrzucenie. Kiedy Szekspir po latach wreszcie wraca na łono rodziny wciąż go kocha, choć wydaje się nieco tym powrotem zdziwiona - wróciłeś? - jakby niedowierzając temu, kogo widzi: marę czy żywego człowieka. Relacja Anne o życiu z Szekspirem jest osnuta refleksją. Maria Gładkowska nie przenosi widzów w przeszłość, ale relacjonuje ją z perspektywy tego, co właśnie się wydarzyło: pogrzebu męża i dokumentu, który zwinięty w rulon rani oczy bielą papieru. Nie udaje, że jest młodsza o 20 lat, kiedy opowiada o swym pierwszym spotkaniu z Szekspirem. Chociaż – to należy przyznać – wyraźnie jako postać młodnieje. To zadziwiające, że aktorka potrafiła wiarygodnie zagrać najpierw młodą, szczęśliwą dziewczynę by dosłownie po kilku minutach stać się dojrzałą kobietę, zmęczoną oczekiwaniem na męża. Z czasem, widać to było wyraźnie, Anne staje się coraz bardziej znużona oczekiwaniem, udręczona namiętnościami i własną cielesnością. Przemiana – a właściwie opowieść o owej przemianie - jest odegrana z niezwykłą wprost subtelnością – staje się widoczna dopiero z perspektywy całego spektaklu. Gładkowska będąc sama na scenie potrafiła zaludnić wykreowaną przestrzeń przywołując dialogi Anne z bliskimi – ojcem czy dziećmi – i modulując głos. Początkowo trudno było zorientować się, że to cytat wypowiedzi, gdyż różnica w brzmieniu głosu aktorki była nieznaczna i to, co mówiło dziecko i Anne zlewało się w wypowiedź jednej postaci. Ale pierwsze wrażenie szybko znikło. Zresztą głupotą ze strony widza byłoby oczekiwać karykaturalnych rozwiązań zapożyczonych np. z „Egzorcysty".
I – co ważne – aktorka nie buduje postaci wątłej, słabej czy nijakiej. Jej Anne taka po prostu nie jest. Od pierwszej chwili pojawienia się na scenie przykuwa uwagę subtelną grą i ogromną wrażliwością, ale nie sprawia wrażenia słabej kobiety – Anne obroniły fakty, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach życiowych i decyzja jaką ostatecznie podjęła po przeczytaniu testamentu. Nie stworzyła też postaci kobiety będącej ofiarą, bo się nią najwyraźniej nie czuła. Jako Anne dała wyraz swojemu rozczarowaniu i poczuciu krzywdy z powodu ostatniej woli męża , ale znowu – był to zaledwie moment złości. Decyzję o powrocie nad morze podejmuje szybko i ta decyzja po raz kolejny daje jej siłę i nie załamuje się pomimo oczywistej delikatności uświadamiwszy sobie, że to kara za nieszczęśliwą śmierć syna. I wydaje mi się, że przyjęła karę dobrowolnie i z godnością, bo sama sobie tej śmierci nie wybaczyła. To wszystko, dzięki Marii Gładkowskiej widzimy klarownie, bez upiększeń i bez zbędnych czy przerysowanych emocji. Dziś o takiej współczesnej Anne powiedzielibyśmy, że ma klasę.
Aktorka pięknie wyglądała wśród scenografii i w kostiumie zaprojektowanych przez Macieja Lewika. Podkreślały one charakter czasów przedstawianych na scenie jak i nieprzeciętną urodę aktorki. W tyle sceny podwieszono osadzone na drzewcach chorągwie, niektóre z nich zostały także wykorzystane jako rekwizyty. Pod chorągwiami stali mnisi, sprawiający wrażenie żywych, ale oczywiście to były tylko elementy dekoracji. Centralną część zajmowała fura, która pełniła rolę karawanu, katafalku, małżeńskiego łoża czy stołu. Zmiany funkcji fury sygnalizowała aktorka korzystając z innych rekwizytów: świec, serwety, naczyń. Podobnie też sygnalizowała upływ czasu operując kostiumem. Zdjęcie płaszcza, kaftana, kryzy, czy wprost przeciwnie założenie ich przenosiło opowieść do kolejnego kontekstu sytuacyjnego.
Inne rekwizyty także miały do odegrania znaczącą rolę, np. zarys kościoła na jednym ze sztandarów czyli wizerunek Szekspira na drugim. Dywan, który aktorka rozwinęła przenosił ją symbolicznie do domu rodzinnego, bo stojąc na nim przemawiała głosem swojego ojca. Na drugiej stronie tkaniny był umieszczony portret Szekspira, troszkę przypominał Całun Turyński. Nie jestem przekonana, czy akurat taki był zamysł, ale okazało się to być symbolicznie ciekawym rozwiązaniem: drugi po ojcu ważny mężczyzna w życiu kobiety, wskazanie na uwielbienie społeczne dla Szekspira i jego cześć jako twórcy, boskość mężczyzny w oczach zakochanej kobiety, wskazanie na jego duchową obecność tu i zawsze, itd. Interpretacje związane z symbolicznością tego rozwiązania można by mnożyć jeszcze, byle nie przesadzić. Aktorka doskonale poradziła sobie z wieloznacznością pozornie zwykłego elementu scenografii wykorzystując go idealnie dla zbudowania swojej postaci i znów czyniąc to w sposób niezaprzeczalnie subtelny, ale i czytelny.
Bardzo udaną reżyserię Marka Pasiecznego i świetną grę Marii Gładkowskiej dopełniła muzyka - o co zadbał Robert Łuczak. Niewątpliwym atutem był też po prostu dobry przekład Hanny Szczerkowskiej. Można tylko żałować, że - niestety – „Testament Szekspira" nie jest spektaklem zbyt często granym w łódzkim teatrze, bo na pewno jest godny uwagi.
To głęboko refleksyjny i dający duże możliwości interpretacyjne utwór, przygotowany z twórczą wrażliwości i subtelnie zagrany.