Czerwono, czerwono

„Kto się boi Virginii Woolf?" – aut. Edward Albee - reż. Piotr Dąbrowski – Teatr Nowy w Poznaniu, Studio Sztuki Teatralno-Aktorskiej

Czerwień jest kolorem iście ludzkim. Czerwień to ogień. Kolor miłości, namiętności, erotyzmu. Czerwień to krew. Gniew, agresja, wojna. Przepełnia życie i barwi śmierć. A w zeszły weekend zalała też Trzecią Scenę Teatru Nowego w Poznaniu, niosąc ze sobą całe to agresywne człowieczeństwo.

„Kto się boi Virginii Woolf" jest scenariuszem znanym, dramatem teatralnym z 1962, w 1966 przekształcony w dramat filmowy. Pokrótce: opowiada o wieczorze dwóch małżeństw, starszego, Marty i Georga, i młodszego, Nicka i Żabci (org. „Honey", no tak niezręcznie bywa to tłumaczone), które spotykają się po imprezie środowiska akademickiego, by doprawić się alkoholem i rozpocząć przepełnioną zapalczywością masochistyczną grę wstępną prowadzącą ostatecznie do zrzucenia z siebie gwałtem wszelkich iluzji.

Sztuka może i nienowa, prezentowana wielokrotnie, w wielu wersjach (i filmowej!), ale dla mnie jest to pierwsze z nią spotkanie. Idę raczej w ciemno, a wychodzę w szoku. Tak, myślę, że nie ma co odwlekać – mnie prezentacja piątkowa zachwyciła. Intymność sztuki samej w sobie, ale też ta dodatkowa, dostarczona przez atmosferę Trzeciej Sceny, spowodowała, że czułam się totalnie wciągnięta. Bliskość sceny, aktorów, emocji, wylewającego się na deski gniewu i zawiści, to wszystko hipnotyzuje, człowiek czuje, jak żabciowe łzy skapują mu bezpośrednio na dłonie. A mimo tego zbliżenia, wciąż jest bezradny wobec wojny toczącej się przed jego oczami, wciąż nie może interweniować. Jedyne co może zrobić, to pozwolić się rozwijać apokalipsie tych czterech jednostek.

Mimo że w budynku znanego mi Teatru Nowego, to jednak trupa aktorska absolutnie nowa, bo z interpretacją sztuki do Nowego przybyło gościnnie Studio Sztuki Teatralno-Aktorskiej STA, a na scenę odważnie weszli Sandra Dudek, Katarzyna Ratajczak, Piotr Izydorski i Cezary Cichoń. Sztuka odegrana jest solidnie, przekonująco, chociaż wołałabym trochę mniej krzyczenia – z drugiej strony nie jest to oderwane od charakteru bohaterów, więc można przymknąć na to oko. Poza tym jest humor, jest dynamika, jest niemy ból wrzeszczący tylko w spojrzeniu.

Temat sztuki raczej dość uniwersalny (wbrew inicjalnemu sprzeciwowi – ostatecznie chodzi tu o skrywanie się za maskami), no i w samej treści brak sugestii wskazujących na czas wydarzeń, co zakładam przełożyło się na wieloletnią popularność utworu. Można go zaaranżować tak, by przenosił się w czasie, dopasowywał do każdej epoki, i tak dzieje się też w interpretacji Dąbrowskiego, gdzie pewne uwspółcześnienie sugerują nam grające wybuchowo w tle balladowe covery popularnych piosenek (opracowanie muzyczne Piotr Dąbrowski).

Jak już powiedziane zostało – na scenie czerwono. Eklektyczne meble, których ku zgrozie projektantów wnętrz łączą całe dwie rzeczy – kolor i ich kiczowata wystawność. Otacza je bałagan pustych butelek i szklanek z niedopitymi drinkami. Na tyle sceny najciekawszy element scenografii (Bartosz Gorockiewicz), nie można oderwać wzroku od jego dziwności – przezroczysta plastikowa zasłona, taka pseudo-prysznicowa, która odgradza nas od symbolicznej reszty domu.

Tam idą bohaterowie, gdy wzywa ich potrzeba zwrócenia nadmiaru spożytego alkoholu, tam w zaciszu przeżywają załamania psychiczne, tam przebierają się, odkrywając swoją fizyczność i delikatność. Niby są zasłonięci, a jednak w rzeczywistości zasłonka nie ukrywa nic. Zdaje się wręcz jeszcze bardziej przykuwać nasz wzrok do tego, co dzieje się za jej szeleszczącą osłoną.

Jak już o przebieraniu, to i o kostiumach (Paula Maria Głowacka) generalnie. Z jednej strony komiczny realizm – George przebierający się z garnituru w rozwleczone dresy jakieś pół minuty po wejściu do domu. Z drugiej – tragikomiczna krzykliwość przebieranek Marty, jej srebrzysta zbroja odsłaniająca wszystkie wrażliwe miejsca. Generalnie stroje wszystkich czterech postaci mają ich chronić, otoczyć murem oczekiwań i stereotypów na ich temat, by ukryć ich prawdziwe ja, jednak im dalej w las sadomasochistycznej gry, tym więcej ubrań jest traconych i zmienianych. Ujawnia się więcej fizyczności, a z nią zbolałe człowieczeństwo.

Co było dla mnie najbardziej zaskakujące, to odkrycie, że pod całym tym morzem krwi, mięsa i obrzydzenia spoczywa perła o zupełnie innym odcieniu czerwieni. Ta jest ciepła, rozgrzewa w sposób kojący, a nie podniecający do walki. Ta jest rozpaczliwa w swojej nieugiętości. Ta czerwień powinna dawno zblednąć, a jednak wciąż rozbłyska w najciemniejszych momentach. To czerwień miłości.

Żeby nie wyjść na beznadziejnego romantyka. Ta miłość jest toksyczna, dziwna, nie ma czego zazdrościć. Ale jednak trzyma bohaterów przy sobie, pomimo wszystkiego, co na siebie rzucają. A my jako widzowie siedzimy i bezradnie obserwujemy tę historię starą jak świat, i nie możemy oderwać wzroku.

Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Wielkopolska
23 stycznia 2025

Książka tygodnia

Kurewny
Wydawnictwo: Filtry
Camila Sosa Villada

Trailer tygodnia