Czy Festiwal Teatru Niezbędnego był niezbędny?
1. Festiwal Teatru Niezbędnego - Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi 25-27 października 2024 r.W jubileuszowym sezonie Teatru Nowego zadebiutował Festiwal Teatru Niezbędnego: „Żeby się zachwycić, zaciekawić, przestraszyć i zmotywować, zmęczyć albo odpocząć, zapłakać albo uśmiać się do łez, poczuć bliskość z drugim człowiekiem, potrenować wzajemną uważność, wspólnie coś przeżyć." - czytam festiwalową ulotkę i mówię: sprawdzam.
Spośród festiwalowych propozycji obejrzałam cztery spektakle: „Ciało dziewczyny", które weszło do stałego repertuaru teatru, (o którym więcej w artykule „Od pokwitania do przekwitania-studium kobiecości"), „Mleko w tubce- o dzieciństwie w latach 90-tych", „Lesbian Sunset" oraz „Czarownice".
W pierwszej edycji festiwalu dużo o kobietach, ale nie tylko dla kobiet. „Ciało dziewczyny" autorstwa Darii Sobik w reżyserii Pameli Leończyk to wspomnienie lat dojrzewania, inicjacji i kształtowania kobiecych potrzeb. Spektakl porusza trudne emocje i doświadczenia, ale widz może złapać oddech poprzez humor i zmienną konwencję inscenizacji. Odbiorcę dojrzałego zapewne wciągnie w wir wspomnień i analiz, młodego być może zaangażuje w inne spojrzenie na życie intymne z perspektywy obu płci.
Teatr Układ Formalny zaprezentował „Czarownice" w reżyserii Karoliny Kowalczyk i wprowadził nas w mroczny klimat problemów, bardzo różnorodnych, mających wpływ na jakość życia, wpędzających w depresyjne nastroje, odbierających radość i poczucie sensu. Trzy kobiety w przypadkowej sytuacji spotkania w salonie kosmetycznym doświadczają eksplozji frustracji, rozpaczy i oczyszczenia (scenariusz Magdalena Drab).
Trudne życiowe doświadczenia, ale i codzienny marazm, splatają nieznajome we współczesnym osądzie czarownic, procesie rozstrzygającym o prawie do niezależności, własnego zdania, zmęczenia i niezadowolenia, własnego stylu życia niewpisującego się w ramy obrazów: matki Polki, kobiety odważnej i niezależnej, przykładnej żony, uśmiechniętej gospodyni. Tytułowe czarownice (Alicja Czerniewicz, Wiktoria Czubaszek i Paulina Mikuśkiewicz) wprowadzają w smutny, ale potrzebny nastrój, który wzmacniają: muzyka Katarzyny Kapeli i scenografia Klaudii Laszczyk.
Klimatyczna i gęsta atmosfera trudnych rozliczeń powoduje skupienie i wciąga w zawiłości poranionej ludzkiej natury i zawiedzionych oczekiwań. Bohaterki obnażają emocje, zdejmują maski, budzą tkliwość i współczucie, a może i współodczuwanie. Ich lęk przed śmiercią czy samotnością to nierozłączny i niechciany towarzysz człowieka, wczepiony w mózg jak nieznośny pasożyt. Spektakl ukazuje potrzebę wytchnienia, rozmowy, kontaktu z drugim człowiekiem i czułości, co pięknie przedstawia finałowa scena (choreografia: Piotr Mateusz Wach). Metafory sabatu i procesu uruchamiają dyskusję nad samostanowieniem. Procesy czarownic nadal funkcjonują w mentalności, tylko stosy zamieniły się w internetowe fora.
„Mleko w tubce – o dzieciństwie w latach 90-tych" to spektakl, który jest podróżą w czasie dla tych, którzy pamiętają lata transformacji. Dla boomerów i pokolenia X okres ten daje pełny obraz przeobrażenia epoki komunizmu w Polskę wolną, demokratyczną z uwolnioną gospodarką rynkową wraz z całym bagażem doświadczeń, zaś dla millenialsów to już raczej mgliste wspomnienie komuny, a przeważnie wzrastanie w nowej postkomunistycznej rzeczywistości. Dla Z-etek to już lekcja historii współczesnej. Sztuka w reżyserii Agaty Biziuk-Brajczewskiej przywołuje uniwersum transformacji zrozumiałe dla świadków tamtych czasów, absurdalne dla współczesnej młodzieży. Po spektakularnym ogłoszeniu w telewizji upadku komunizmu w 1989 roku, Polacy zaczęli wypatrywać tego wyczekiwanego Zachodu, a Polska z czarno-białej nabierała kolorów na ich oczach.
Trudno dziś sobie wyobrazić, że puszka napoju, guma do żucia z kolorową historyjką, czy film Disneya w telewizji były radością i świątecznym luksusem, a zatem upragniona dostępność zachodnich marek kosmetyków, zabawek, żywności uszczęśliwiała społeczeństwo, reklamy bawiły i zachwycały, amerykańskie seriale wyludniały ulice. Paszport i wyśniona zagranica dalej niż NRD i Bułgaria utwierdzały w wymarzonej wolności i swobodzie. W tym barwnym wirze dziejowych zmian padały fabryki i PGR-y, a biznes po polsku wyrzynał się jak zęby w puchnących i krwawiących dziąsłach. Polskie rodziny pełne nadziei żyły sobie dalej z mniejszym lub większym bagażem przeszłości rozliczanym jeszcze do teraz.
W takich okolicznościach rodzili się i dorastali bohaterowie „Mleka w tubce", którzy na bazie scenariusza Agaty Biziuk i Anny Domalewskiej rozliczyli tamten czas. Izabela Zachowicz, Marek Zimakiewicz, Miłosz Konieczny, Rafał Derkacz i Malwina Czekaj jak kamyczki dorzucili do tej historii artefakty ze swojego dzieciństwa, własne historie i postrzeganie czasów transformacji ustrojowej, osobiste emocje i oczekiwania. W getrach, kreszowych dresach, ultramodnych w latach 90-tych (scenografia i kostiumy: Maks Mac) opowiadają, śpiewają i tańczą (muzyka: Grzegorz Rdzak, choreografia: Krystyna Lama Szydłowska) przypominając paczkę dzieciaków z podwórka z tamtych lat, gdy bieganie do wieczora było normalną zabawą, a smartfony nie istniały. Zdobycze lat 90-tych nie są podane w formie jedynie dokumentu (chociaż aktorzy udostępniają widzom pamiątki i fotografie z przeszłości podczas spektaklu i po na ekspresowej wystawie), ale są już przepuszczone przez perspektywę trzydziesto i czterdziestolatków, którzy rozumieją zawrotny rozwój technologii oraz przemiany społeczne i obyczajowe, których doświadczyli na własnej skórze.
Pokoleniowe różnice w postrzeganiu wychowania, religii, dobrobytu wybrzmiewają dowcipnie, ale mocno, z humorem, ale na serio, trochę nostalgicznie, ale i z nutką żalu. Pokolenie lat 90-tych ma odwagę skrytykować swoich rodziców, ale nie dramatyzuje, nie rozdrapuje ran epatując traumami z dzieciństwa. Raczej podpowiada, co jednak nie było dobre, co zostało w sercu jak zadra zawodu, co bolało pomimo wymuszonych konwenansami uśmiechów. Szczerość bohaterki w kwestii przeżywania komunii i oczekiwania na upragniony prezent ujmuje i potwierdza dyskurs o sile tradycji, a świadomości i gotowości dziecka do udziału w tym sakramencie we wczesnym dzieciństwie.
Na początku spektaklu, aktorzy balansują na przezroczystych piłkach przypominających ogromne bańki mydlane. Tamte czasy dawały złudzenie bajkowej, świetlanej przyszłości, takiej zachodnio-amerykańskiej. Szybko okazało się, że demokracja i gospodarka rynkowa to proces, który jest długi, trudny i bolesny i wciąż trwa. Podróż do przeszłości jest dobrym doświadczeniem, pozytywną retrospekcją, szansą na chwilowy powrót do dzieciństwa z dorosłym, dojrzałym, ale czułym przeważnie spojrzeniem na pewne wady rodziców funkcjonujących na pograniczu systemów.
„Mleko w tubce" formacji Analog Collective ma wspólny mianownik ze spektaklem „Lesbian Sunset" (produkcja Teraz Poliż&Monika Balińska), a mianowicie jest historią, której współtwórcy/współtwórczynie są jednocześnie odtwórcami/odtwórczyniami ról. Scenariusz do „Lesbian Sunset" napisały Sylwia Chutnik i Olga Ciężkowska we współpracy z zespołem aktorek. Ponadto obie festiwalowe propozycje dokumentują pewien wycinek historii.
Zespoły nie mają swojej stałej siedziby, a dzięki takim wydarzeniom jak Festiwal Teatru Niezbędnego mogą zaprezentować się publiczności. „Lesbian Sunset" opowiada historię zjazdu lesbijek (Dorota Glac, Marta Jalowska, Monika Jarosińska, Magda Dubrowska) w Mielnie w latach osiemdziesiątych. Ani wówczas, ani obecnie to środowisko kobiet nie ma łatwo w funkcjonowaniu w przestrzeni społecznej. Aktorki dotarły do pewnej informacji w Internecie i próbują zrekonstruować bieg wydarzeń, który wydaje się umocować pierwsze tego typu spotkanie w czasie i na mapie Polski.
Scenografia i kostiumy Marty Szypulskiej i Tosi Węglewskiej potwierdzają swym eklektyzmem i pirackim sznytem pionierskie przedsięwzięcie kobiet zarówno w sferze badania historii, jak i wyjścia z tematyką do wszystkich zainteresowanych. Sztuka w reżyserii Olgi Ciężkowskiej zdaje się być kanałem informacyjnym zarówno w środowisku lesbijek jak i osób heteroseksualnych, które są zwyczajnie ciekawe, a nie mają okazji lub odwagi zapytać jak to jest być lesbijką. Widownia w teatrze była bardzo zróżnicowana pod tym względem i z pewnością sztuka w bezpretensjonalny, dowcipny i zgrabny sposób zaspokoiła potrzeby i ciekawych, i poszukujących, i potrzebujących wsparcia, i po prostu miłośników teatru.
Przy granej przez Magdę Dubrowską muzyce odkrywamy nie tylko historię zlotu, ale i tajniki lesbijskiej miłości, trudne emocje i zaskakujące je same pragnienia cielesne bohaterek, które w swoim towarzystwie zaczynają rozpoznawać i nazywać swoje potrzeby. Spektakl jest pełen humoru, ciepła i odczarowuje krzywdzące stereotypy.
Spektakle festiwalowe dotykają tematów ważkich, ale twórcy nie są nachalni, treści nie są zapisem traum, które każą nam wyjść z teatru z kamieniem egzystencjalnym na sercu. Po prostu artyści często chcą się podzielić swoimi przeżyciami, ale bez epatowania ciężarem problemów, kalibrem psychologicznego materiału do przepracowania. Ten festiwal to takie zaproszenie: „Pogadajmy, zobaczcie, posłuchajcie, my tak mamy, a wy?" Festiwal Teatru Niezbędnego, który także oferował warsztaty pod tytułem „Warsztaty dobrych praktyk dla mężczyzn", czy „Warsztaty filozoficzne z projektowania dobrej przyszłości", a także Warsztaty wytchnieniowe „Odpocznij!" proponuje widzom aktywne mentalnie uczestnictwo w pewnych przemyśleniach, analizie rzeczywistości, przeszłości i teraźniejszości.
Zaprasza do dialogu (po każdym spektaklu odbywały się spotkania publiczności z osobami twórczymi), do przejrzenia się w teatralnym lustrze i bezpiecznej konfrontacji z problemami innych, czasem takimi samymi, a czasem totalnie innymi, ale łatwiejszymi do zrozumienia po spektaklu i rozmowie.
Sztuka teatralna jest tu katalizatorem porozumienia, a że w społeczeństwie trudno o nie, to wszystko, co może pomóc w budowaniu tego porozumienia i stworzeniu atmosfery akceptacji i zrozumienia jest niezbędne.