Czy historia lubi się powtarzać?
„SIX" – reż. Ewelina Adamska-Porczyk – Teatr Syrena w Warszawie – 13.09.2023 r.„SIX" to dowód na to, że z małych inicjatyw mogą powstawać wielkie przedsięwzięcia. Autorami tego musicalu są studenci literatury angielskiej z brytyjskiego uniwersytetu Cambridge – Toby Marlow i Lucy Moss, którzy stworzyli go w 2017 roku z ramienia Cambridge University Musical Theatre Society na potrzebę Edinburgh Festival Fringe. Sztuka nie zdobyła tam żadnych nagród, ale zebrała wiele pozytywnych recenzji i niezwykle przypadła do gustu publiczności. Był to na tyle duży sukces, iż spektaklem zainteresowali się producenci z West End, na którym w 2019 roku odbyła się premiera „SIX" już z profesjonalnymi aktorkami.
Scenariusz został oparty na historii sześciu żon Henryka VIII – brytyjskiego władcy z dynastii Tudorów. Ich losy są powszechnie znane i przeszły już do popkultury w postaci filmów i seriali, a teraz także musicalu. Jednak tym razem król Henryk w ogóle się nie pojawia, za to skupiamy się całkowicie na losach Katarzyny Aragońskiej, Anny Boleyn, Jane Seymour, Anny z Kleve, Katarzyny Howard i Katarzyny Parr. Spektakl ma formę koncertu z wplecionymi dialogami królowych. Każda z władczyń śpiewa solowy utwór, opowiadający o ich małżeństwach i o wynikającymi z nich trudach. Akompaniuje im zespół złożony wyłącznie z kobiet. Piosenki nawiązują do stylu popularnych w dzisiejszych czasach gwiazd muzyki pop, takich jak Beyoncé czy Miley Cyrus, a cały musiacal utrzymany jest w nowoczesnej stylistyce – począwszy od utworów, poprzez choreografię i kostiumy, skończywszy na języku, do którego twórcy wpletli wiele kolokwializmów, skrótowców i słów pochodzących ze slangu internetowego. Znajdziemy tu szereg nawiązań do mediów społecznościowych i portali randkowych. Wszystko to tworzy klimat stojący w kontraście do realiów renesansu – epoki Tudorów. Zatem co unowocześniona wersja ma wspólnego z losami XVI-wiecznych władczyń? Twórcy postawili sobie za cel, by ich musical, opowiadając o losach żon Henryka VIII, stał się feministycznym manifestem na miarę XXI wieku. Choć pierwszą warstwę spektaklu stanowią przebojowa, porywająca do tańca muzyka, humorystyczne dialogi i kolorowe, błyszczące kostiumy, to prędzej czy później widz zada sobie pytanie o przekaz oglądanej przez siebie historii. Same bohaterki, po serii kłótni o to, która miała gorsze życie u boku króla i prezentowaniu swojej kobiecej i muzycznej charyzmy, w końcu dochodzą do wniosku, że to, co robią, może odciągnąć od głównego przekazu – czyli odpowiedzi na pytanie czy to one zostały zapamiętane jako żony słynnego władcy, czy to może raczej on jest rozpoznawany wśród wszystkich pozostałych Henryków właśnie dlatego, że miał aż tyle małżonek.
W „SIX"– zgodnie z tytułem – występuje sześć pierwszoplanowych bohaterek, warto zatem pochylić się nad każdą z nich. Katarzyna Aragońska została zagrana przez Agnieszkę Rose w zadziorny i za razem dostojny sposób. Jej wykonanie piosenki „No nie" („No way") sprawiło, iż nie jeden widz nabierał ochoty do tańczenia razem z królowymi. Aleksandra Gotowicka wykreowała swoją postać – Annę Boleyn – jako awanturniczą, dynamiczną i swobodną kobietę. Widać było, że aktorka ma dużo spontaniczności i że bardzo dobrze bawi się na scenie. W rolę Jane Seymour z wielką gracją wcieliła się Marta Burdynowicz. Postać trzeciej królowej ma lekkie poczucie humoru, niemal dziewczęcą swobodę. Wzbudza sympatię, wyróżnia się spośród pozostałych żon swoją historią i nastawieniem do życia, jednocześnie posiada wspólną dla wszystkich postaci charyzmę, a jej wykonie „Miłości jak głaz" („Heart of stone") wywołuje gęsią skórkę. Anna z Kleve została zagrana przez Małgorzatę Chruściel z wielką energią, trudno oderwać od niej wzrok, a jej wykonie „Królowej zamku" bardzo trafnie oddaje charakter oryginału – „Get down". Najsłabiej z całej szóstki wypada Katarzyna Howard, grana przez Annę Terpiłowską. O ile w chórkach oraz dialogach przed solowym utworem, aktorka prezentuje się równie dobrze co pozostałe panie, o tyle jej wykonie „Wszystko czego chcesz" („All you wanna do") odbiega poziomem od oryginału. Zarówno ciało aktorki, jak i jej głos wydają się skrępowane. Brakuje tu pewności siebie charakterystycznej dla piątej królowej. Być może wynika to z nietrafionej interpretacji tragizmu losów Katarzyny, który ma się objawiać jej „schowaniem się w sobie". Ostatnia z żon – Katarzyna Parr – została zagrana przez Martę Skrzypczyńską. W jej wykonaniu postać królowej charakteryzuje się ciepłem i spokojem. Parr przełamuje atmosferę rywalizacji towarzyszącą opowieściom pozostałych królowych. Wprowadza zgodę pomiędzy byłymi żonami Henryka i przypomina, że ich cierpienia powinny je łączyć, a nie stanowić pretekst do konkurowania. Wraz z jej piosenką musical traci nieco na zadziorności, ale jednocześnie historia płynnie zmierza do swojego satysfakcjonującego zamknięcia.
Zdecydowanie najmocniejszą stroną „SIX" jest muzyka autorstwa Toby'ego Marlowa i Lucy Moss. Musical trwa jedynie 80 minut i pozostawia niedosyt. Mimo iż możemy usłyszeć bardzo nowoczesne aranżacje oparte na popie i rapie, znajdziemy też nawiązania do muzyki renesansowej oraz niemieckiej muzyki elektronicznej z lat 70. („Dom Holbeina" – „Haus of Holbein"), nie ma więc nudy. Całość tworzy koncertowy klimat z nawiązaniem do talent show. Ogromny problem stanowiła niestety słyszalność. Mała, niemalże kameralna sala teatralna nie wymagała głośnego brzmienia instrumentów, realizatorzy uznali jednak inaczej. Wokal aktorek był często zagłuszany, co bardzo utrudniało pełne zrozumienie fabuły i wstawek humorystycznych. Dodatkowo tłumaczenie z języka angielskiego w wykonaniu Jacka Mikołajczyka – choć bardzo wierne – momentami przez tę wierność traciło. Nie każdy zwrot, który brzmi zgrabnie w języku angielskim, będzie tam samo dobrze prezentować się w języku polskim. Choć całokształt wypada raczej pozytywnie, nie sposób nie zauważyć nieporadności i sztywności przedkładu.
Na uwagę zasługuje również choreografia, za którą odpowiedzialna była reżyserka spektaklu – Ewelina Adamska-Porczyk – tancerka, aktorka, choreograf, instruktorka rekreacji ruchowej i absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej we Wrocławiu. Układy taneczne różnią się od oryginalnych. Choć momentami zdają się nie wykorzystywać potencjału muzyki, ostatecznie zachowują to, co w „SIX" najważniejsze – dużą dynamikę, zadziorność, seksapil, humor i atmosferę współczesnych koncertów z diwami pop.
Kostiumy – autorstwa Krystiana Szymczaka – przyciągają wzrok niesymetrycznymi krojami i błyszczącymi materiałami, jednak nie nawiązują do ubiorów z epoki renesansu. W oryginalnej wersji „SIX" każda królowa nosi strój korespondujący z XVI-wieczną modą we współczesnej wariacji, podkreślonej przez ćwieki, chokery i cekiny. W polskim wykonaniu kostiumy tracą ten charakter. Gdyby widz nie zdawał sobie sprawy do jakiej epoki nawiązuje musical, nie byłyby w stanie odczytać tego ze stylizacji aktorek, ponieważ poza kryzami założonymi do piosenki „Dom Holbeina" nie ma tu elementów renesansowych. Scenografia jest minimalistyczna, subtelna. Widać w niej nawiązanie do królewskiego stylu, ale nie odciąga ona uwagi od akcji i muzyki. Światła są miękkie, spójne ze kolorami strojów władczyń (każda z nich ma zarezerwowaną dla siebie barwę), wpasowują się w atmosferę kameralnego koncertu. Ciekawym dodatkiem są mikrofony. Bohaterki trzymają je w dłoniach, jak przystało na gwiazdy pop. Nie przeszkadzają im one jednak w swobodnej grze i tańcu.
Podczas spektaklu czuć było atmosferę dobrej zabawy, aktorki wielokrotnie łamały czwartą ścianę, nawiązywały kontakt z publicznością, która chętnie włączała się do tańca i skandowania fragmentów utworów. Jednak pomimo tej lekkości musicalu i jego rozrywkowego charakteru, nie jest on pozbawiony przesłania. Jeśli zagłębimy się w karty historii, zaczniemy bardzo współczuć tym sześciu kobietom, mimo iż żyły one kilkaset lat temu. Może pojawić się w nas sprzeciw, bunt, oburzenie. Twórcy chcieli stworzyć nowe wydanie dobrze znanych losów żon Henryka VIII, podkreślić niesprawiedliwość i cierpienia, jakie spotkały każdą z nich (co jednak stoi w sporym kontraście z głównie komediowym i rozrywkowym klimatem musicalu), jednak nie tylko po to, by oddać im sprawiedliwość dziejową, ale także by podkreślić indywidualność każdej z postaci. Chcieli, by jasno wybrzmiał przekaz, iż nie powinniśmy postrzegać tych kobiet jedynie przez pryzmat ich tragicznych małżeństw, ale jako niezależne, pełnowartościowe osoby.
Nie chodzi jednak tylko o to, co wydarzało się kilka wieków temu. „SIX" ma być współczesnym feministycznym manifestem, przypominającym kobietom o ich sile i wartości, a także o tym, ze powinny się one jednoczyć i wspierać, a nie nieustannie porównywać i konkurować. Brzmi sensownie. Powstaje jednak pytanie – czy realia XVI wieku naprawdę nadają się do „przekalkowania" na nasze czasy? Czy problemy i bariery, z którymi musiały mierzyć się ówczesne kobiety, takie jak aranżowane małżeństwa, narzucająca nieprzekraczalne normy pozycja społeczna, nierozwinięta medycyna, ograniczona wolność słowa czy też ograniczone prawo kobiet do dziedziczenia, są porównywalne do tych obecnych? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Jednakże nawet, jeśli mamy tu do czynienia z nieadekwatnym dopasowaniem skali przesłania, metafor i analogii, to niewątpliwie „SIX" w wykonaniu Teatru Syrena jest przyciągającym uwagę musicalem, który chciałoby się obejrzeć więcej niż raz.