Czym chata (nie)bogata

„Wesele" – aut. Stanisław Wyspiański – reż. Mikołaj Grabowski – Teatr Nowy w Poznaniu

„Wesele", o czym jest, każdy wie, a przynajmniej na tym przekonaniu zdawali się polegać realizatorzy spektaklu w Teatrze Nowym w Poznaniu. W spektaklu sporo umowności, symboliczności więcej niż w głowie Wyspiańskiego, no i okazuje się to być bronią obosieczną.
Zacznijmy od tej dobrej strony symbolizmu.

Zupełnie uzasadnione jest założenie, że widz chociaż kojarzy treść dramatu (wszyscy mieliśmy kiedyś lekcje polskiego) i będzie spodziewał się wizyty duchów, zatem pozwolenie im na opętanie wcześniej już poznanych postaci jest ciekawym rozwiązaniem i mi osobiście przypadło do gustu o wiele bardziej, niż gdyby na scenę weszli nowi aktorzy. Przemiany między postaciami z tego i z innego świata, jak również reakcje pozostałych postaci oddane są wymownie, przekonująco, są po prostu dobrze zagrane.

Z drugiej strony, idziemy na klasyka, mamy już zapewne jakieś oczekiwania, jak to będzie wyglądało, w końcu „Wesele". No i na tym weselu przyjmują nas czym chata bogata... tyle tylko, że ta szczególna chata jest raczej uboga. Gdy myślę o Nowym na Jeżycach, to często faktycznie myślę o minimalistycznych dekoracjach, które są na scenie by pomóc ulokować akcję, nie chcą jej jednak same opowiadać – na to zostawiają dużo przestrzeni rosłej treści i wielkiemu aktorstwu. W „Weselu" dzieje się podobnie, a przynajmniej w pierwszej połowie, gdzie akcja osiada w prostej budowli z bliżej niezdefiniowanego materiału – burej, smętnej, ogołocone ściany i rozwarte na oścież drzwi, w których jednak miga nam dużo ruchu, żywotność, iście weselna energia. Zostajemy też nauczeni, że chaty burej nie powinniśmy nie doceniać, bo może nas jeszcze zaskoczyć, o czym świadczą atletyczne obroty konstrukcji – doprawione nutką nieprzyjemności, która wprowadza nastrój niepokoju przesycający późniejszą akcję.

Widzimy zatem, że symbolizm scenografii też może sprawdzać się dobrze (trzymając się już z góry oczekiwanego po Nowym minimalizmu). Tak przynajmniej jest w pierwszej połowie. W drugiej jednak następuje duża zmiana, całe 25 minut przerwy zostaje wykorzystane na całego, no i scena zostaje zagracona stołami – co prawda, urokliwymi – i lasem snopów zboża. Postacie sztywnieją w miejscach na długo jeszcze nim hipnoza snu opanuje ich na dobre, no i tym samym trochę znikają w gąszczu przedmiotów na scenie, zwłaszcza tych górujących nad nimi snopów. Być może na tym zależało twórcom, mi jednak nie przypadł do gustu ten zalatujący horrorem klasy B zabieg przedstawiania chochoła jako tego pasożytniczego straszydła, co to pochłania swoje ofiary w całości.

Co jednak najbardziej raziło to kostiumy, które stanowiły niezrozumiałą dla mnie mieszankę nowego ze starym, symbolicznego z dosłownym, krzykliwego z nudnym. Rozumiem próbę unowocześnienia spektaklu, który na innych polach trzymany był w dość tradycyjnej formie, rozumiem ograniczenia organizacyjne, ale ten misz-masz korali, błyszczących spódnic, lejących się garniturów (bardzo ładnych, jak je tak wyjąć z kontekstu), czapek z piórami i (jumpscare!) ortalionu krzyczał „wesele" w znaczeniu chaos, a nie różnorodność.

Jak już wspomniane było, inne pola tradycją obsiane. Tekst dramatu przedstawiany jest w raczej nienaruszonej/wiernej oryginałowi formie, a jednak zdaje się żywszy. Humor wybrzmiewa głośniej, a wciąż zgrabnie, no i generalnie dobrze się dramat przyjmuje, co jest oczywiście w dużej mierze zasługą aktorów. Jak już pisałam, „Wesele" zagrane jest dobrze, aczkolwiek momentami trudno było zrozumieć niektóre co szybciej półgębkiem zarzucone kwestie, bo sposób ich podania w połączeniu z podstarzałym językiem nie zdały egzaminu, a przynajmniej nie dla tylnych rzędów na sali.

Oprawa dźwiękowa, poza tym jednym aspektem, była jednak dobrą ramą dla akcji, zgrabnie nadając jej pożądaną formę, budując narastające napięcie. Nawet jeśli nie podobało mi się, gdzie niektóre wątki zostały zaprowadzone, tak przyznać muszę, że ścieżka dźwiękowa była wiernym przewodnikiem i realizatorem zamierzonego nastroju.

Rozdźwięk między dwoma częściami jest uderzający, co, nawet jeśli nieprzyjemne w momencie oglądania, zdaje egzamin w ogóle. Niepokój czający się w kątach izby w pierwszej połowie wychodzi na pierwszy plan w drugiej, a chaotyczna żywiołowość charakteryzująca zabawę i romansowanie w pierwszej połowie zamierają w drugiej na rzecz statycznego smutku i trwania przy tęsknocie do rzeczy większych.

Pomijając mi osobiście nieodpowiadające decyzje estetyczne, realizacja „Wesela" w Teatrze Nowym jest przekonywającym ożywieniem klasycznego dramatu, przekazującym melancholię oraz tęsknotę za pewnym abstrakcyjnym wyzwoleniem (zbawieniem?), ale robi to z wyważeniem, niedopuszczającym, by charakterystyczna romantyczna patetyczność zalała deski teatru.

Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Wielkopolska
6 grudnia 2024

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia