Dajmy wiarę Witkacemu
„Metafizyka dwugłowego cielęcia" - reż. Andrzej Dziuk - Teatr im. Witkacego w ZakopanemWitkacy wyciąga z szekspirowskiego „Hamleta" motyw ogólny. Dziuk kładąc akcent na walkę z próbami wymuszania na kimś bycia takim jakim on być nie chce w systemie narzuconym pyta po witkacowsku groteskowo i ironicznie: Czy tresura jakiej ulegamy wynika z presji reklam i mediów? Czy z norm, które sami akceptujemy?
Umacniając w wierze o nie poddawaniu się takiemu dyktatowi, z tą myślą Dziuk zostawia widownię, współuczestniczącą w tym spektaklu genialnym i aktualnym. Nie tracącym niczego z witkacowskiej groteskowej senności i zamierzenie spowolnionego tempa. W tle z opowieścią o miłości rozumianej nie jedynie jako erotyczne spełnienie.
Postacią z założenia koncentrującą uwagę szczególną jest Karmazyniello postrzegany jako "dwugłowe ciele", czyli ktoś już wizerunkowo trudny do zaakceptowania szerszemu ogółowi. Piotr Łakomik sugestywnie, w dużej mierze posługując się tylko ciałem, jako postać toczy przejmującą walkę o prawo do „swego ja". W kontrze do scenicznych rodziców, którzy ścigają się by zrobić z Karmazyniella kogoś na kształt i podobieństwo swoje.
Dorota Ficoń gra despotyczną matkę Leokadię, cała zanurzona w grotesce, z wyczuciem tworząc postać śmieszną, budzącą współczucie, apodyktycznie złowrogą. Andrzej Bienias, jako przybrany ojciec, profesor Mikulini, perfekcyjnie wykorzystuje arkana groteski dyskretnie wyposażając postać w cechy władcze. Leokadia i Mikulini chcą zrobić z Karmazyniella „nowego człowieka" z „nowych elit". A to, z samej istoty, już brzmi znajomo i złowrogo.
Broniąc się jak ciężko poranione zwierzę Karmazyniello nie wybiera też ścieżki wskazywanej mu przez Ludwika Parvisa - świetny Marek Wrona w postaci na granicy kabotyna i mędrca - który chce by nie podporządkowywał się nikomu. Karmazyniello podąża ambitnie własną ścieżką, w świecie realnym i nierealnym, a skoro takim i takim, to o wymieszanej moralności i normach, co jedynie utrudnia egzystencję.
Na scenie Rafał Zawistowski buduje trzy odrębne przestrzenie usytuowane wzdłuż i naznaczone różną scenografią. W jednej przepełnionej wielością zbędnych przedmiotów walkę o Karmazyniella toczą matka Leokadia i przybrany ojciec prof. Mikulini. Po przeciwnej stronie Ludwik Parvis, w powłóczystej szacie i kapturze kryjącym twarz, sylwetką oznaczoną laserowym światłem, jest wcieleniem postaci istniejących. Także Mirabelli - sugestywnie granej przez Emilię Nagórkę - która jest siostrą Parvisa i „drugą matką", wyśnioną przez Karmazyniella, erotycznym obiektem pożądania. Pośrodku sceny, trzecia przestrzeń, z sześcianem, osłaniającym klepsydrę czasu, stałego miejsca działania Karmazyniella i stawiania przez niego pytań: Kim jestem? Jak mam żyć? A także milczącej niezgody.
W tych przestrzeniach Dziuk kreuje swój witkacowski świat. Z dwiema postaciami Karmazyniella. Młodym, porywczym - Piotr Łakomik, i starszym, stonowanym - Krzysztof Łakomik. Dziuk starszego stawia na tle wielkiego sześcianu i kiedy spadnie okrycie ujawniające klepsydrę każe mu wygłosić po witkacowsku monolog z szekspirowskiego „Hamleta": Czekać, czy nie czekać? Na przekór piaskowi, który uporczywie sypie się w klepsydrze znacząc czas.
U Witkacego młody Karmazyniello chce umrzeć, ale nie pozwalają na to matka i prof Mikulini. U Dziuka starszy Karmazyniello walczy. Po co? Może by walka ta o wolne życie toczyła się mimo wszystko nadal, skoro nie wszystko jeszcze stracone. Z tą nutką optymizmu Dziuk nas zostawia.
Także z pytaniami o sens, cel życia. Wciągając z pomocą świetnego aktorstwa - także Joanny Banasik, Krzysztofa Najbora, Dominika Piejki, Kamila Jońskiego, Krzysztofa Wnuka, Adrianny Jerzmanowskiej, Katarzyny Pietrzyk, zmysłowej scenografii i gry świateł - w mądrość i senną ułudę witkacowskiego świata, z którego nadal można czerpać tak wiele różnorodnego.
„Tropikalno-australijską sztuką w trzech aktach" nazwał w podtytule Witkacy „Metafizykę dwugłowego cielęcia" i nie bez powodu umiejscowił w egzotycznej przestrzeni terytoriów południowego Pacyfiku. Te rejony znał doskonale z wędrówek z etnografem i kulturoznawcą Bronisławem Malinowskim. Stąd bezbłędna umiejętność Witkacego posługiwania nazwami i terminami. To także ta sztuka, która uchodzi za szczególnie bliską „czystej formie", chociaż Witkacy bliżej tego nie konkretyzuje. Ale za dowód niech służy choćby ilość zmarłych, którzy zmartwychwstają i genialny dobór innych absurdów.
Dziuk porzuca te egzotyczne klimaty i konsekwentnie konfrontowanie śródziemnomorskiej cywilizacji z naturą tropików. Buduje przestrzeń iluzji bardziej po swojej myśli. W spektaklu zostaje intrygująca witkacowska forma, ale nieokiełznane wizje Witkacego są przekute w sceniczny konkret. Szczególnie w warstwie łączącej realizm z fantastyką, co pozwala równoważyć to, co zewnętrzne, z tym co w psychice.
Pokonuje też Dziuk chaos narracyjny Witkacego sprowadzając spektakl do funkcji inteligentnego narzędzia penetrowania człowieka w obszarach niepostrzegalnych i podskórnych. Budowane sytuacje i konieczne między nimi spojenia nie mącą jednak witkacowskiej poetyki. Także witkacowskiej „podróży wewnętrznej" po ludzkiej egzystencji naznaczonej metafizyką „poprzez naturę i sztukę".
Dziuk przestrzegał nas „Metafizyką..." przed nami samymi już w roku 2015. To pozostało aktualne i może nabrało siły w roku 2019. Umacniając wiarę w Witkacego, który bywa rozumiany manierycznie i pretensjonalnie. Często też w opozycji do swej rozumnej głębi i wrażliwości na człowieka. Dziuk to odświeża i na nowo nas fascynuje Witkacym. Czego bez odwagi, talentu i odrobiny szaleństwa, nie dałoby się uzyskać.