Dom z dwiema duszami

„Przyjazne dusze" - aut. Pam Valentine - reż. Robert Czechowski - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Dom z duszą? Któż o takim nie marzy? Ciepłe, przytulne wnętrze, które stanie się nie tylko schronieniem, ale będzie miało przede wszystkim klimat to chyba marzenie większości z nas. No dobrze, ale co wówczas, gdy dane miejsce ma nie jedną duszę, a dwie? Taką sytuację pokazuje nam spektakl Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze „Przyjazne Dusze" w reżyserii Roberta Czechowskiego.

Będący miejscem akcji uroczy domek na przedmieściach Londynu jest przedstawiony za pomocą drewnianej konstrukcji przypominającej swą budową altanę. Jego wnętrze jest bardzo przytulne – z biblioteczką i drewnianymi meblami w stylu secesyjnym. To bardzo przemyślana instalacja autorstwa Wojciecha Stefaniaka, w której nie ma zbędnych elementów. W tej klimatycznej przestrzeni pojawiają się postaci. Na początku widzimy ubraną w kraciastą, luźną koszulę i czarne spodnie (kostiumy również autorstwa Wojciecha Stefaniaka – świetnie oddają londyński charakter) Suzie (Tatiana Kołodziejska) i odzianego w biały, lniany garnitur Jacka (Janusz Młyński), których dusze w tym właśnie miejscu utknęły po tragicznej śmierci. Czas upływa im na wspominaniu przeszłego życia i przeganianiu coraz to nowych lokatorów. A tymczasem agent nieruchomości Mark Webster (Marek Sitarski) przyprowadza kolejną parę – małżeństwo Mary (Marta Frąckowiak) i Simona (Wojciech Romańczyk).

Historia, jaką tu zobaczymy, jest opowieścią o miłości, dobru i cudach, jakie mogą się wydarzyć, gdy zmieniamy nasze podejście do ludzi i spraw. Jest to pełen komediowych gagów i wzruszeń obraz budowany przez cudownie przytulne wnętrze domu pisarza kryminałów i jego żony. Klimat uzupełnia doskonale współgrająca z miejscem wydarzeń muzyka stworzona przez Adama Bałdycha. Jednak rzeczą, która wysuwa się tu na pierwszy plan jest przede wszystkim efektowna gra aktorska.

Najmocniejszą osobowością sceniczną jest tutaj, pojawiająca się jako (wezwany odrobinę przypadkiem) Anioł Stróż, fantastyczna Elżbieta Donimirska – bez dwóch zdań porywa wszystkich wyrazistością i komizmem postaci. Z uwagi na strój w jakim występuje – pastelowy żakiecik i takaż sukienka, do tego okulary z grubymi szkłami – budzi skojarzenie z wykreowaną przez Robina Williamsa pełną ciepła i błyskotliwego humoru Panią Doubtfire („Pani Doubtfire", reż. Chris Columbus, 1993).

Drugą taką rolą jest młody, nieco gapowaty pisarz Simon, w którego wcielił się Wojciech Romańczyk – widziałam kilka przebiegów tego spektaklu, ale dopiero w jego wykonaniu zapamiętałam tego bohatera. Nie jest to bowiem płaska postać, która jedynie częstuje widza kabaretowymi chwytami (a te są w jego wykonaniu naprawdę mocne!), ale także potrafi wzruszyć rozczulającymi zachowaniami wobec żony. Natomiast wykreowana przez Martę Frąckowiak Mary jest wręcz anielskim wcieleniem tejże.

Niewiele mówiący, ale doskonale grający mimiką i ruchem Marek Sitarski w roli agenta nieruchomości Marka Webstera rozbraja widownię swoją plastycznością z każdym swoim wejściem, gdy z przerażeniem patrzy jak przedmioty w domu przechylają się lub zmieniają miejsca. Bohater ten kojarzy mi się mocno z kreowanym przez brytyjskiego komika Rowana Atkinsona Jasiem Fasolą. W kontraście do strachliwego agenta nieruchomości mamy silną osobowość zaprezentowaną przez Annę Stasiak, czyli Mammę – owdowiałą matkę Mary – ubrana od stóp do głów na czarno matrona budzi grozę, niczym kreskówkowa Cruella De Mon z kultowej produkcji „101 Dalmatyńczyków" (reż. Hamilton Luske, Clyde Geronimi, 1961).

Czy wobec tego tylko wymienione osoby stanowią mocny element prezentowanej tu gry aktorskiej? Ależ skąd! Myślę, że to właśnie główni bohaterowie, czyli grani przez Tatianę Kołodziejską i Janusza Młyńskiego Suzie i Jack to kreacje, bez których nie otrzymalibyśmy nawet połowy wzruszeń, gdyby to nie oni byli ich odtwórcami. Nawet sposób, w jaki się sprzeczają, sprawia, że idziemy za ich emocjami.

Bardzo ucieszył mnie powrót tego spektaklu na afisz, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych w Lubuskim Teatrze. Dawką ciepła, dobra, nadziei i wzruszeń działa na mnie podobnie, jak ulubiona komedia romantyczna „To właśnie miłość" (reż. Richard Curtis, 2003) – jest to mój etatowy film „na chandrę". Tak, jak w przypadku wspomnianego obrazu, „Przyjazne Dusze" to jest po prostu doskonale skomponowana rzecz, idealna na momenty, gdy potrzebujemy odbudować wiarę w ludzi i świat, a do tego zdrowo pośmiać z przerysowanych życiowych sytuacji.

Jakie zatem perypetie spotykają młodą parę, która zdecydowała się zamieszkać w domu po zmarłym tragicznie pisarzu i jego żonie? Czy zorientują się, że w ich wymarzonym miejscu „z duszą" jest tych dusz więcej? I jaką rolę odegrają one w ich życiu? I w jakim celu pojawia się tam Anioł Stróż? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, dobrze bawić, a także niesamowicie wzruszyć – polecam z całego serca wystawianą w Lubuskim Teatrze piękną i naprawdę bardzo romantyczną komedię „Przyjazne Dusze" w reżyserii Roberta Czechowskiego.

Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
16 grudnia 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...