Dramat się nie odbył

"Hamlet" - reż. Krzysztof Garbaczewski - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego przypomina tableaux – składa się z osobnych obrazów, nieukładających się w całość scen i porozrzucanych kontekstów. Katalog motywów z „Hamleta" do pewnego stopnia fascynuje, waha się między inspiracją dramatem Szekspira a odrzuceniem go, odbrązowieniem, między różnymi kontekstami. Problem polega jednak na tym, że ostatecznie brak wiary w narrację przekłada się na brak wiary w możliwości interpretacyjne.

Kolażowość „Hamleta" Garbaczewskiego pokazuje w pierwszej kolejności scenografia Aleksandry Wasilkowskiej. Na środku sceny wybudowano okrągły basen, z jednej strony ustawiono serce (znane z „Pocztu królów polskich"), z drugiej wielką zaciśniętą w pięść dłoń i jej pomniejszone kopie oraz równie powiększone ucho, a na granicy sceny stoją „wypożyczone" z „Kronosa" przezroczyste ostrosłupy bez podstaw. Estetykę hiperbolicznego detalu podkreśla nawet umieszczona na ziemi mapa Europy – chociaż w niewielkiej skali, to również została zaaranżowana niezwykle efektownie, bowiem w pewnym momencie ciąg rurek – niczym żyły – wypełnia jej zbiorniki (poszczególne kraje) imitującą krew cieczą. Nad tym wszystkim unosi się stylizowane na mistyczne oko i jego symboliczne odwzorowanie – okrągła platforma, która obraca się w powietrzu wokół własnej osi, ukazując z jednej strony lustrzaną powierzchnię, odbijającą akcję na scenie oraz zanurzoną w mroku widownię, z drugiej zaś ekran. Na nim wyświetlane są zdarzenia dziejące się poza Dużą Sceną, na ulicy Jagiellońskiej i Szczepańskiej, we foyer oraz w Sali Helena. Scenografia jest zatem ciągiem znaków, które znajdują się w bardzo luźnej relacji ze sobą. „Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, / Niż się ich śniło waszym filozofom". Całość sprawia ogromne wrażenie, jest efektowna i pokazuje możliwości machiny teatralnej. Świadczy o olbrzymiej wyobraźni wizualnej, ale także o estetyzacji szukającej rozwiązań w pokazie fajerwerków. Co gorsza, scenografia wyprzedza niejako dramaturgię, zdaje się inspirować akcję na scenie, a nie na odwrót. A jeśli już czerpie z czegoś inspirację, to prędzej z „HamletaMaszyny" Heinricha Müllera, a nie z dramatu Szekspira.

HamletMaszyna jest zresztą jednym z bohaterów. Jest też jednym z Hamletów, ponieważ pojawia się ich trzech na scenie. „Choć to szaleństwo, lecz jest w nim metoda". Pierwszy – delikatny, androgyniczny, rozchwiany emocjonalnie Hamlet – znakomitego w tej roli Bartosza Bieleni – pojawia się na początku w kobiecym ubraniu, z rozmazaną szminką na ustach i trzymanym w ich kąciku cienkim papierosem. Jest to Hamlet, który próbuje protestować wobec zastanej sytuacji („podnosi pięść" na króla Klaudiusza – Krzysztofa Zawadzkiego), jest skonfliktowany z matką, Królową Gertrudą (Iwona Budner), i wraz z Ofelią Jaśminy Polak (której kwestie też zresztą czasami wygłasza) reprezentują wzór młodzieńczego buntu, ukazany w parodystycznej scenie śpiewu zakochanych jak z disneyowskich opowieści o księżniczkach i książętach z bajki. Scenie zresztą brawurowej, gdzie jedynym fałszywym tonem może być śpiew Polak. W drugiego Hamleta wciela się Krzysztof Zarzecki. Jego Hamlet jest zanurzony w przeszłości i niezdolny do działania. Snuje się po scenie, a jedyną silną emocją, jaką zdaje się wyrażać jest strach – u Garbaczewskiego strach przed szczurem. Próbuje przezwyciężyć nieumiejętność kochania, przerasta go niejako kobieca seksualność – „napastuje" go nią Ofelia. Jest to postać pogrążona w depresji, która wykonała być może Freudowską pracę żałoby, ale zanurzona pozostaje w melancholii, obezwładniającej jego możność czynu.

Trzeci Hamlet to w końcu HamletMaszyna z postmodernistycznego dramatu Müllera. Wcielający się w tę rolę Roman Gancarczyk nie posiada kostiumu – „powiesił swoją twarz na wieszaku w garderobie", jest „aktorem, który grał Hamleta". Nie jest już dłużej Hamletem, lecz obdarza niejako swoje inkarnacje i w ogóle spektakl Garbaczewskiego rozmaitymi wątkami. Stąd bierze się lęk przed seksualnością i związane z tym skomplikowane relacje z matką, w dramacie pada bowiem postulat świata bez matek i pozaszywania kobiet; stąd cross-dressing Hamleta Bieleni; stąd pomniejszenie roli Horacego i jej wymienność z postacią Poloniusza; stąd pożądliwy, wulgarny Poloniusz (Paweł Kruszelnicki) i wyzwolona Ofelia; stąd motyw pięści; stąd w końcu wątki polityczne w spektaklu, choć ten kontekst pokazuje brak jakiegokolwiek pomysłu na niego reżysera i dramaturga. Potrójny Hamlet występuje razem jedynie poza główną sceną, w „transmisji" rozmowy z matką w Sali Helena. Choć nagrania filmowe nie są niczym nowym w teatrze, trzeba przyznać Garbaczewskiego rękę do tego typu zabiegów – już „Kronos" ukazał duże umiejętności stylistyczne, „Hamlet" zaś momentami wydaje się operatorskim majstersztykiem, pozwalającym na uchwycenie za pomocą kamery płynności między postaciami. Oglądane na ekranie sceny każą też pytać o różnice między mediami, między grą aktorską (o wiele bardziej psychologiczną w nagraniach), środkami wyrazu i narracją. To HamletMaszyna wprowadza bezpośrednio do spektaklu poziom metatekstualny, który ogrywany jest również poprzez wprowadzenie dodatkowych postaci do sztuki. Wyciągnięta z obrazu z foyer Starego Teatru Helena Modrzejewska, wcześniej Rosencrantz (świetna Marta Ojrzyńska), i stylizowany na Konrada Swinarskiego Guildenstern (Szymon Czacki) dają wskazówki Hamletowi Zarzeckiego, jak grać i jak można w ogóle zrealizować dzisiaj taki spektakl. Tym samym aktorstwo i wystawianie sztuki staje się tematem – nie Dania, lecz teatr jest więzieniem dla twórców, uwikłanych w ciąg interpretacji, zrealizowanych lub planowanych inscenizacji, w historię miejsca i we własną świadomość kulturową. Modrzejewska zresztą tłumaczy, że nie można stworzyć spójnej inscenizacji, ponieważ dzieło Szekspira zawiera w sobie zarazem płaszczyznę polityczną, społeczną, jak i psychologiczną. I trzeba powiedzieć, że jest to scena o tyle zabawna, o ile asekuracyjna.

I właśnie w tym miejscu leży problem, bowiem „Hamlet" Garbaczewskiego momentami zachwyca wizualnie, czasami porusza, czasami bawi; fascynuje połączeniem różnych języków: Szekspira, Müllera i Cecki, dzięki któremu otwierają się osobne płaszczyzny interpretacyjne – jednak pozostaje co najwyżej matrycą, rusztowaniem zbudowanym na niepewnym gruncie. Twórcy spektaklu zdają się bez namysłu, intuicyjnie łączyć wątki, kierowani w różnym stopniu umotywowanymi asocjacjami. Brakuje w „Hamlecie" konsekwencji, a porzucanie kolejnych tropów ostatecznie do niczego nie prowadzi. Można odwrócić słowa Ofelii z dramatu: wiemy, czym możemy być, lecz nie wiemy, czym jesteśmy. Chaotyczności nie można bowiem wytłumaczyć dekonstrukcją, a zwolnieniem się z obowiązku refleksji. Z jednej strony taki przywilej ponowoczesnej świadomości, z drugiej – brak treści, która miło ciążyłaby widzowi po wybrzmieniu oklasków. Oklasków zasłużonych, ale zbyt łatwych – sprowokowanych oszołomieniem SpektaklemMaszyną. Jak mówił Hamlet Müllera: „Nie jestem Hamletem. Nie będę grał odtąd żadnej roli. Moje słowa nie mają mi już nic do powiedzenia. Moje myśli wysysają krew z obrazów. Mój dramat już się nie odbędzie. Za moimi plecami buduje się dekorację".

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
20 lipca 2015

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia