Everyman w papierowych dekoracjach

"Ameryka" - reż: Jan Klata - Schauspielhaus Bochum

W ramach tegorocznych Krakowskich Reminiscencji Teatralnych odbyła się polska premiera "Ameryki" według powieści Franza Kafki, zrealizowanej przez Jana Klatę w Schauspielhaus Bochum. Dramaturg Olaf Kröck udowodnił, że nieukończona powieść Kafki może być niesłychanie sceniczna, a wypreparowany z niej scenariusz układa się w precyzyjną strukturę moralitetu.

Klata funduje widzom podróż przez współczesną Amerykę u boku prostodusznego, naiwnego imigranta, Karla Rossmanna. Młody aktor niemieckiego zespołu, Dmitrij Schaad, brawurowo wciela się w rolę quasi-Chaplinowskiej postaci. Jest drobny, niewysoki, o chłopięcym wyglądzie, ma podmalowane czarną kreską oczy, trzyczęściowy garnitur i nieodłączny kuferek. To bohater wyjęty ze slapstickowych komedii, odrealniony, wyrazisty w ekspresji, raczej figura bohatera, marionetka, niż człowiek z krwi i kości. W jednym z wywiadów reżyser tłumaczył: "My jesteśmy Karlem Rossmannem, my jesteśmy obcym, my jesteśmy przybyszem". My - Europejczycy, my - widzowie, każdy.

Karl staje się figurą moralitetowego Każdego, Everymana, czy raczej z racji pochodzenia - Jedermanna, wrzuconego w ciąg sytuacji ilustrujących w alegoryczny sposób zmagania człowieka ze światem i poszukiwania własnej - gwarantującej nagrodę - drogi. Karl-Każdy, niczym średniowieczny bohater, wyposażony jest w Cnoty - alegorycznych sprzymierzeńców i postawiony naprzeciw Występków - upersonifikowanych wrogów i kusicieli. Moralitetowa psychomachia rozgrywająca się o duszę Każdego, jego zmagania z przeciwnościami i pokusami i ostateczny wybór pomiędzy dobrem a złem miały mu zapewnić potępienie lub miejsce w raju, a widzom moralną naukę i przestrogę bądź przykład. Poszczególne stacje - etapy podróży przez życie - szykowały zasadzki i niespodzianki, zmuszając Każdego do jasno określonych wyborów. Karl, niczym czystą koszulę w swoim kuferku, chroni uczciwość, ufność i bezinteresowność dziecka. "Zaledwie" takim orężem dysponuje w starciu z realiami obcego i wrogiego Nowego Świata. Poszczególne stacje to etapy upadku i degradacji bohatera. Fatalistyczna niezrozumiała siła wciąga go w schemat odwróconego amerykańskiego mitu "od pucybuta do milionera", gwarantując tylko kolejne ciosy i kuksańce od życia oraz stopniowe staczanie się na dno. Dobre Uczynki Karla nie uchronią go przed upadkiem. W Ameryce nie ma sprawiedliwości, ani Boga-Sędziego, który wydałby uczciwy wyrok. Każdy w tej sytuacji musi przegrać.

Fascynująca i piękna scenografia Justyny Łagowskiej odsłania sztuczność i fasadowość amerykańskiego snu. Karl wędruje po kolorowej książce z obrazkami, gdzie kolejne rozdziały otwierają się jak stronice tekturowej książki z wyrastającymi z kart domami, pejzażami, papierowymi meblami. Jest więc najpierw burta transatlantyku, nowojorska ulica, gdzie Karl wpada w wir mechanicznych zajęć (nauka języka, jazdy konnej, gry na fortepianie), potem willa biznesmena Pollundera, perspektywa highway z zarysem baru i stacji benzynowej, egzotyczne wnętrze hotelu Occidental wystylizowanego na królestwo faraonów, pustynia z przyczepami, różowymi flamingami i figurą klowna McDonald\'s. Wszystko stereotypowe, przerysowane, do bólu sztuczne i... niebezpieczne. Kolejne dykty zwalają się z hukiem na głowę biednego Karla.

W każdej odsłonie, w którą nasz Jedermann wrzucany jest bez swej woli, czai się Vice o wielu obliczach, a więc Wuj, który - najpierw wiele Karlowi obiecując - nieoczekiwanie go odtrącił, uwodzicielska Klara i jej ojciec Pollunder, demoniczny człowiek zagadka Mister Green, fałszywi towarzysze podróży Delamarche i Robinson, w końcu Stara Kucharka i cały podejrzany personel hotelu Occidental, czy drag queen Brunelda, która z niejasną intencją przytula wyrzutka do swej wielkiej sztucznej piersi. W tę ludzką menażerię wcielają się ciągle ci sami aktorzy, aż trudno uwierzyć, że kłaniający się na końcu zespół liczy dziesięciu członków. Łatwo zmieniają twarze i kostiumy w rytm opadających płyt. Tylko Karl jest wciąż ten sam - może tylko coraz bardziej brudny, wygnieciony, zmęczony, z rozmazanym makijażem.

Ta podróż dosłownie wykańcza Rossmanna, jak i nie opuszczającego sceny przez dwie i pół godziny Schaada. Żywe tempo spektaklu, atakowanie atrakcjami, szybki montaż scen nie pozwalają odetchnąć również widowni. Atakowani zewsząd - obrazem, dźwiękiem, powtarzalnością sekwencji, transowymi układami tańca - jesteśmy powoli wciągani w kolorowy świat Ameryki. Pożerani wraz z Karlem przez symulację i symulakra, fasady i prospekty ułudy. Otrząśnięcie i swoiste wybawienie przynosi finał. Gdy spada ostatnia kartonowa ilustracja, naszym oczom odsłania się czarna głębia sceny. Na jej tle wiruje w powolnym majestatycznym ruchu ciemna chmura w kształcie kuli ziemskiej. "Dopiero teraz Karl pojął wielkość Ameryki" - pada groźnie z offu. Mały Chaplin zatapia się w wirujące koło.

Według świadectwa przyjaciela i spadkobiercy Kafki, który wbrew woli autora ocalił jego spuściznę (jak i nadał tytuł "Ameryce"), ostatni zachowany rozdział powieści, "Teatr z Oklahomy", miał być fragmentem szczególnie przez pisarza lubianym: "Kafka, uśmiechając się, w zagadkowych słowach dawał do zrozumienia, że jego młody bohater w owym teatrze nie mającym prawie granic odnajdzie - jakby dzięki rajskiemu cudowi - zawód, wolność, oparcie, ba, nawet ojczyznę i rodzinę" (cytat za posłowiem do powieści, autorstwa Andrzeja Knapika, [w:] F. Kafka, "Ameryka", Kraków 2003, s. 215).

Utopijne przedsiębiorstwo teatralne, w którym "każdy jest potrzebny, każdy na właściwym miejscu", miałoby funkcję ocalającą. Spełniając się jako aktor, Rossmann znalazłby tym samym sens, swą drogę i ratunek. Może była to zbyt piękna i optymistyczna wizja, na którą trudno było przystać autorowi. 26 marca 1913 roku Kafka pisał w liście do Felicji Bauer: "Moja powieść! Przedwczoraj wieczorem uznałem jej zwycięstwo nade mną". Porzucił ją bez tytułu i finału, poświęcając się w owym czasie już zupełnie innemu bohaterowi - Józefowi K.

Tę ocalającą, i chyba kuszącą dla człowieka teatru, wizję odrzuca także Jan Klata, który proponuje wręcz odwrotną diagnozę. W finałowej scenie widzimy wszystkich aktorów, którzy w sennym tańcu krążą wokół zdezorientowanego bohatera. Upadły dekoracje, skończył się teatr i wyszli po oklaski aktorzy. Teatr z Oklahomy zakończył swój moralitet. Wykreowana na scenie Ameryka była iluzją, działania postaci - grą, sytuacje, w które wpadał Karl, kolejnymi scenami ze scenariusza - o którym tylko on nie miał pojęcia. Gdy znika fikcja, pozostaje czarna kurtyna zascenia, ruch bez kierunku, brak słów. I chłopiec, wyrzucony z teatru, który pójdzie w głąb, zobaczyć, czy coś się jeszcze za ostatnią ścianą kryje. W tej lekcji życia nauczył się, czym jest nie tyle wielkość Ameryki, ile wielkość i potęga iluzji. Sędzią w tym moralitecie jest tylko widz, tylko my Karla ocalimy lub skażemy. Jego autor zdecydował srodze: "Rossmann i K., niewinny i winowajca, obaj w końcu bez różnicy za karę straceni, niewinny lżejszym sposobem, raczej usunięty niż uśmiercony" (cytat z Dzienników Kafki, za: F. Kafka, "Ameryka", dz. cyt., s. 215). W Kafkowskim świecie karze się za chęć życia i nieznajomość rządzących nim reguł. Wielki teatr absurdu wymyślony niemal pół wieku przed Beckettem.

Klata zaserwował widzom spektakl czysty, niezwykle precyzyjny, perfekcyjnie zagrany, nieprzeładowany efektami. Patrząc na powstałe niedawno w Starym Teatrze "Koprofagi", chciałoby się powiedzieć, że reżyser opuszcza dobrze rozeznane rejony - teledyskowej mozaiki, papki podkultury - i udaje się w stronę czystej formy, esencji i transparentności przekazu, którego nie rozprasza show. Przechodzi z kolorów w szarości i zmierza do jądra... może w Conradowskiej barwie. I jest to coraz bardziej interesujący i dojrzały teatr Jana Klaty.

Wanda Świątkowska
Teatr
18 stycznia 2012

Książka tygodnia

Aurora. Nagroda Dramaturgiczna Miasta Bydgoszczy. Sztuki finałowe 2024
Teatr Polski w Bydgoszczy
red. Davit Gabunia, Julia Holewińska, Agnieszka Piotrowska

Trailer tygodnia