Fabryka małp, fabryka psów, rezerwat dzikich stworzeń
"Amazonia" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego w WarszawieW tym tygodniu scena warszawskiego Teatru na Woli pożegnała się ze spektaklem "Amazonia", wg Michała Walczaka, w reżyserii Agnieszki Glińskiej. I choć wiadomo, że wieczór pożegnania z tytułem rządzi się swoimi prawami, to sądząc po reakcjach publiczności, żal tego dobrego bądź co bądź spektaklu.
Żal tym większy, że w mądry sposób "Amazonia" obnażała prawdziwy wizerunek tzw. polskiego showbizu i autoironią niemal każdego słowa padającego ze sceny surowo rozprawiała się, niczym obiektywny sędzia, ze współczesnym światkiem aktorsko-producenckim w tym kraju. Niemałej odwagi wymaga, by wystąpić z pełną świadomością konsekwencji w przedstawieniu obrazującym wybory zawodowe, wobec jakich stają dzisiaj artyści. Kto wie, czy przyparci do muru skrzeczącą rzeczywistością wszyscy oni, prezentujący swoje role w przedstawieniu - Patrycja Soliman, Agata Wątróbska, Paweł Domagała, Krzysztof Stelmaszyk, Łukasz Lewandowski, nie wspominając już o Macieju Zakościelnym, który przecież wyrasta z nurtu bardzo mocno komercyjnego (chapeau bas za odwagę i dystans wobec samego siebie) - nie sięgną prędzej czy później po role serialowe, reklamówki, czyli ten najgorszy wydawałoby się i demonizowany przez własne środowisko kompromis. "Amazonia" to właśnie rzecz o podobnych wyborach młodych adeptów sztuki aktorskiej i twórców środowiska teatralnego. Wtedy, kiedy pojawia się dylemat typu "być" (artystą niezależnym), czy "mieć" (chociażby pieniądze na przetrwanie od pierwszego do pierwszego), ideały wpajane w szkole aktorskiej przestają być tak oczywiste, jak były dotąd. A gdy doliczymy do tego takie czynniki jak popularność, sława, uznanie czy spełnienie zawodowe, lądujemy o krok od dżungli zależności, układów i decyzji zmuszających do rozstrzygnięcia, co lepsze - sprzedać się za wysoką stawkę, czy w poczuciu dumy rozdawać ulotki przebranym za pizzę, czy kufel piwa?
Kierujący się czysto ekonomicznym rachunkiem świat sztuki i mediów, jak rzadko inny przejaw naszego życia, najskuteczniej ucina etap idylli, młodzieńczego szczęścia w poczuciu niezależności i beztroskiej zabawy bohemy, w zamian dając przyspieszony kurs walki o przetrwanie, okupiony często bardzo wysoką ceną.
W "Amazonii" producent komercyjnej, serialowej szmiry staje oko w oko z nawiedzonym reżyserem projektów off'owych - obaj są równie groteskowi i mówią z takim samym brakiem szacunku o pracy swojego oponenta. Aktorzy dzielą się na tych serialowo-reklamowych, opływających w luksusy i mamonę celebrytów, oraz tych wiernych ideom sztuki, przymierających głodem, skazanych na udział w dziwacznych projektach artystycznych, jakich oni sami do końca nawet nie rozumieją Żadna z tych grup nie wydaje się jednak być lepsza, mądrzejsza życiowo, czy bardziej wartościowa od drugiej. Całe esencja tekstu Walczaka tkwi w prezentowaniu zjawiska bez ferowania wyroków i wartościowania którejkolwiek z dostępnych opcji. To, że ułomna jest rzeczywistość nie musi oznaczać automatycznie choroby jej uczestników, choć, niestety, sława, poklask i kasa noszą znamiona bardzo zakaźnej dolegliwości. W finałowej scenie na tej samej konferencji prasowej zasiadają przecież i Aneta i Mundek (główni bohaterowie sztuki), dając dowód swojego "ucelebrytowienia" w najtańszej z form.
To, jaki bicz na własny tyłek ukręciło sobie współcześnie środowisko artystyczne, pokazywane jest w tym dramacie z bezpardonową szczerością i otwartością. Genialna w tym wszystkim scena tworzenia trailera do serialu "Amazonia", czy bawiący do łez proces twórczy, prowadzony przez nawiedzonego reżysera Jurka, jakże mocno przywodzi na myśl przypadki z życia wzięte i prawdziwe okoliczności.
Warto docenić w "Amazonii" szczególnie dwie role: amanta oper mydlanych - Krzysztofa (za wspomnianą już wcześniej odwagę i podjęty trud walki z etykietką przypiętą jeszcze pewnie na długie lata Maciejowi Zakościelnemu) oraz rolę funkcjonującego w świecie odrealnionych wizji artystycznych i pseudointelektualnych póz - reżysera Jurka, granego przez Łukasza Lewandowskiego.
Pozostaje mieć nadzieję, że przez ostatnie 2,5 roku spektakl obejrzeli wszyscy Ci, którzy powinni go obejrzeć, bowiem rzadko zdarzają się tak dosadne formy scenicznej samokrytyki, sprowadzające na ziemię, owiany mgiełką splendoru, światek artystyczny w naszym kraju. Kolejne, równie sugestywne przejawy szczerości, nie zdarzą się pewnie znów tak szybko. Tym, którzy tę okazję przegapili nie pozostaje nic innego, jak polecić pod rozwagę cytat z piosenki Lady Pank:
"Ktoś łapie mnie i zaciska palce
Na gardle tak, że aż tracę dech,
Zabijam go po morderczej walce.
Budzę się i gdzie już jestem wiem
Fabryka małp, fabryka psów
Rezerwat dzikich stworzeń
Zajadłych tak, że nawet Bóg
I Bóg im nie pomoże
Gdzie spojrzę, dookoła dżungla"