Figaro u samurajów
Cherubin nie jest mistrzem miecza, Figaro nie ma szans być samurajem, a Hrabia nie wie, co to kodeks Bushido. Mimo to podbijają serca Japończyków. Warszawska Opera Kameralna gości właśnie na prestiżowych scenach JaponiiWarszawska Opera Kameralna właśnie zaczęła występy w jednej z najsłynniejszych sal świata - tokijskiej Orchard Hall. Tokijczycy oglądają nasze "Wesele Figara", "Czarodziejski flet" Mozarta i "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego. To jubileuszowe tournée kameralistów po Japonii. Piąte w historii WOK. Odbywa się dokładnie w dziesiątą rocznicę pierwszej trasy po tym kraju. Wówczas kameraliści wystawiali jedynie mozartowskie "Wesele Figara". Po dziesięciu latach ponownie wykonują w Japonii tę słynną operę. - To ukochana opera Japończyków - mówi Zbigniew Graca, dyrygent prowadzący spektakle. - Nie wiem, na czym polega ten fenomen, ale tutaj uwielbiają to dzieło. Są arie, jak choćby Cherubina czy Zuzanny, które zawsze nagradza owacja. Myślę, że po prostu kochają proste, melodyjne arie. A słuchają całym sobą, wciągając się w akcję, ciesząc sukcesami bohaterów i przeżywając ich wpadki - opowiada dyrygent, który prowadził "Wesele Figara" w Japonii blisko sto razy. Podobne zdanie o powodzeniu mozartowskiej opery ma szef warszawskich kameralistów Stefan Sutkowski. - To opera, która wymaga od wykonawców elegancji. Ta elegancja, widać, koresponduje z japońskim pojmowaniem tego dzieła. To dla nas wielkie wyzwanie, bo gigantyczne sale koncertowe wymagają od nas szczególnego podejścia. Jednak są to w większości sale, których stolica może Japończykom pozazdrościć. Doskonałe akustycznie, z wielką widownią, technologicznie - absolutne. To radość w nich grać. Ale i wyzwanie - dodaje "Ojciec" nazywany tak za sprawą powitania, którym przyjmuje nowych artystów w WOK: "Witam w rodzinie". W gigantycznych salach Opera występuje w salach dziesięciokrotnie większych niż jej siedziba przy al. "Solidarności". Najmniejsza ma widownię na półtora tysiąca widzów. Największa - na trzy i pół tysiąca, co oznacza, że jest znacznie większa od Sali Kongresowej. Słynna Nagoja Aichi-ken Geijutsu Gekijo, genialne sale w Hamamatsu czy Kure (prawdopodobnie światowy lider akustyki) albo festiwalowa sala w Osace (ulubiona sala Herberta von Karajana, po noworocznym koncercie idzie do rozbiórki, WOK wystawił w niej ostatnią operę), jak i obie sale w Tokio (z Orchard na czele) zachwycają genialną akustyką. Inna bajka to oświetlenie. - Te gigantyczne sale mają jedną zaletę. Japończycy przez lata na zasadzie prób i błędów stworzyli salę idealną, która jest powielana w kolejnych miastach. Możemy się uczyć - mówi Lucjan Kurpiewski, szef oświetleniowców. - Tutaj mamy inną perspektywę, inne przestrzenie. Widać to po śpiewakach, którzy zamiast kilku metrów przemierzają w tej samej scenie kilkanaście i więcej. Wielką pomocą jest też zaangażowanie japońskich pracowników. Nas jest 11, kolegów miejscowych dwa razy więcej. Jeśli dodamy do tego całe zespoły techników z teatrów, które odwiedzamy, plus studentów - praktykantów z tych teatrów, to można mówić o armii realizatorów. Z moimi japońskimi kolegami przez te dziesięć lat wyrobiliśmy sobie własny system komunikacji. Wszystkie komendy, komunikaty do nich mówię po japońsku, oni odpowiadają po polsku, zanim to zrobią. Nie ma wpadek. Przepraszam, była jedna. Kiedyś wypadł z reflektora nad sceną filtr, taki plastikowy. Niebieski. Jak wszystko w naszych inscenizacjach, ważny. W przerwie wszyscy japońscy technicy przybiegli, kłaniając się w pas, z przeprosinami. Aż było mi głupio. Oni mają inną mentalność, są perfekcjonistami. Opera z Warszawy to gwiazda W orkiestrowym kanale klawesyn (pierwszy raz) stroi Takao Yamashita. - Klawesyn to czuły instrument, wymaga każdorazowej korekty stroju - mówi pan Yamashita, czyli Yamashita san. - To, że robię to dla tak znakomitego zespołu, to zaszczyt. Opera z Warszawy to gwiazda! Praca tutaj to dla mnie potwierdzenie moich umiejętności - mówi bardzo skupiony. Koncertowe trasy jak ta obfitują w niespodzianki, stając się z czasem kopalnią anegdot. - Chciałem się rozśpiewać - mówi Dariusz Machej, odtwórca tytułowej roli w "Weselu Figara". - Poszedłem do recepcji w hotelu w Kobe, by zapytać, czy nie mają jakiegoś wolnego miejsca - pokoju czy sali - bo muszę się rozśpiewać, a nie chcę szokować mieszkańców pobliskich pokoi. Nie chcę ćwiczyć w moim pokoju. Pani z recepcji po kilku minutach pokazała na mapie klub karaoke obok hotelu, mówiąc, że tam można sobie pośpiewać. Ile się chce. Nie pytałem, czy Mozarta - dodał rozbawiony Figaro - z grzeczności. - Japonia to kraj paradoksów - mówi Sławomir Talacha, szef II skrzypiec, również wzięty solista. - Jestem tutaj 15. raz, zjechałem całą Japonię od Hokkaido pod Okinawę. Sprawdza się teoria, że to ostatni kraj na globusie, gdzie przyjmują artystów jak królów. Aż chce się grać! No i potrafią słuchać! Polaków widać wszędzie. Są w zamkach, muzeach, sklepach. Każdą wolną chwilę wypełniają sami, w Hiroszimie, Tokio, Jokohamie, Wakayamie Zwiedzają. Japońskie tournée WOK potrwa jeszcze miesiąc. Kameraliści z niżej podpisanym wrócą do kraju w wigilię Wigilii. Jak widać, sprawdzają się przepowiednie Jerzego Pomianowskiego, ulubionego ambasadora RP na dworze cesarza, mistrza aikido w czasie pierwszego tournée WOK po Japonii (1999): - Jeśli tu kogoś pokochają, będzie tu koncertować po wieki. Zachwycony był wówczas sam książę Takamado-no-miya-no Mikoto, krewny cesarza, znawca opery. - Widziałem chyba 16 czy 17 wersji "Wesela Figara". Ta jest najpiękniejsza, imponująca prostotą i czystym urokiem. Kryształ - dopowiedział, ściskając ręce "Ojca" Sutkowskiego i solistów.