Firma Janda

o teatrach Krystyny Jandy

Teatr Polonia zdołałby zapewnić repertuar dla trzech, czterech scen. Przy kompletach publiczności gra całe lato, a jesienią otwiera drugą siedzibę.

Co roku, a właściwie każdego lata ta sama historia. Teatry zamykają się na cztery spusty, stolica przypomina wymarłą pustynię kulturalną, szczególnie w sierpniu. Teraz na posterunku trwa nieprzerwanie Teatr Polonia Krystyny Jandy. I tak jest od chwili założenia firmy: teatr jest po to, żeby grać. Gra przez całe lato, przerwę wakacyjną miał w maju. "Fioletowe pończochy" w zapachu farby. Jesienią tego roku Polonia obchodzić będzie już czwarte urodziny. Pierwsza premiera odbyła się tu 28 października 2005 r., a była to "Stefcia Ćwiek w szponach życia" Dubravki Ugresić. Oczywiście, wcześniej były plany, marzenia, powołanie fundacji, wir morderczej pracy i nieustępliwość Krystyny Jandy, która sprawiła, że z towarzyszeniem zapachów zaprawy murarskiej i farby teatr - jeszcze w budowie - ruszył. Grano na tzw. Małej scenie, a tuż za ścianą trwał intensywny remont. Mała scena została ochrzczona od tytułu opowiadania Gabrieli Zapolskiej nazwą "Fioletowe pończochy" i tak to się zaczęło. Od mocnego wejścia w tematykę kobiecą. Kiedy w tym pierwszym roku burmistrz Śródmieścia widowiskowo zamknął klub Le Madame, Krystyna Janda przytuliła na tej scence spektakl Macieja Kowalewskiego "Miss HIV", a także monodram Ewy Kasprzyk "Patty Diphusa", potem już sama wyprodukowała odważny "Darkroom" Przemysława Wojcieszka. 

Pod koniec pierwszego sezonu we własnym teatrze dała premierę "Skoku z wysokości" Leslie Ayvazian. Był to jej monodram z tzw. wspomaganiem, artystce towarzyszył bowiem zespół muzyczny, ale to na jej barkach spoczywał ciężar spektaklu. To było bardzo zabawne spotkanie - uśmiechnięta Krystyna Janda w kąpielowym szlafroku przyjmowała swoich widzów gości, zapraszając do wspólnej zabawy. Jej współpracownice rozdawały ponad 20 "ról", niektóre bardzo malutkie, ale dwie całkiem poważne: role męża i syna. Widzowie się nie opierali, dzielnie wcielali się w postacie, przygotowani na tę niespodziankę przez poprzedzający premierę rozgłos, i włączali się w akcję. Janda grała kobietę, która kończy 50 lat, ma lęk wysokości i właśnie obiecała synowi, że skoczy z wieży do basenu (stąd szlafrok). Przy okazji opowiadała o prześladującym ją pechu, co większości widzów wydawało się dziwnie znajome. Oto i tajemnica sukcesu wielu spektakli w tym teatrze: ich bliskość potocznemu doświadczeniu, przyległość do zwykłego życia. 

Skok z wysokości 

Tytuł tego spektaklu pasował jak ulał do tego, czego dokonała. Powołanie do istnienia Teatru Polonia, jego rozruch i fenomenalne powodzenie (którego przecież nie sposób było przewidzieć) to był prawdziwy skok z wysokości. Janda wyruszyła w nieznane, na szlak mało jeszcze wydeptany, choć nieco prywatnych przedsięwzięć teatralnych istniało już wcześniej, ale to miał być pierwszy teatr prywatny z własną, stałą siedzibą. Udało się nad podziw. Szturmem dołączyła do teatrów, do których się chodzi, nawet nie wypada nie chodzić. Polonia trafiła idealnie w potrzeby publiczności złaknionej repertuaru ze środkowej półki; ani nie nazbyt awangardowego, ani też nazbyt staroświeckiego, do myślenia, ale i do śmiania. Taki teatr nazywa się teatrem środka. Dzisiaj, po niespełna czterech latach od pierwszych spektakli i dwóch i pół roku od otwarcia dużej sceny, Polonia ma w repertuarze niemal 30 rozmaitych przedstawień i koncertów. Wprawdzie to w większości spektakle kameralne, ale wynik godny jest najwyższego podziwu i pozazdroszczenia ze strony niejednego w pełni dotowanego teatru. Polonia zdołałaby zapewnić repertuar dla trzech, czterech scen. 

W opublikowanym właśnie na zlecenie Ministerstwa Kultury przed planowanym Kongresem Kultury raporcie o stanie teatru wymienia się Teatr Polonia jako swoisty fenomen. Bo i dużo gra, i cieszy się powodzeniem, i nie unika przedsięwzięć "misyjnych" (bezpłatne spektakle na placu Konstytucji w Warszawie), i ciągle prze do przodu. Autorzy raportu przestrzegają jednocześnie, aby Polonii nie traktować jako typowego prywatnego przedsiębiorstwa teatralnego. Mają rację. Z wielu względów to nie jest typowy teatr prywatny.  Po pierwsze, Janda jest jedna. To jej nazwisko, zaufanie do jej dorobku pozwoliły artystce zyskać przychylność sponsorów i kredyt zaufania, czasem nawet na wyrost. A jednak, choć mogła eksploatować silniej swoje nazwisko na afiszu, nie zdecydowała się na prowadzenie teatru jednej gwiazdy. Potrafi nawet z tego żartować. Jako szefowa dba o rozmaitość repertuaru, wzbogacając go o spektakle dla dzieci, spektakle muzyczne i wymagającą klasykę. Otwiera też podwoje Polonii dla innych, np. odbył się tutaj przegląd repertuaru Teatru Montownia, zaprasza w gościnę artystów z królewskiego miasta Krakowa, rozwija wymianę spektakli z Teatrem Rozrywki w Chorzowie, by wymienić tylko kilka ze świetnych pomysłów marketingowych. To po drugie, bo jak widać, Janda jest mistrzynią marketingu, potrafi stworzyć wokół swojego teatru atmosferę życzliwości i oczekiwania, a poza tym na każdym kroku czuje się jej rękę i obecność. Jak rasowa dyrektorka bywa na przedstawieniach, których ani nie reżyserowała, ani w których nie gra. 

Teraz Ochota 

Z kredytu udzielonego jej przez warszawską publiczność Janda wypłaciła się więc z nawiązką, dając tak wiele premier, że zrobiło się w jej teatrze za ciasno. Stąd ogłoszony niedawno projekt siostrzanej siedziby Teatru Polonia w dawnym kinie Ochota na Grójeckiej, gdzie gospodarować ma Maria Seweryn, od początku entuzjastycznie towarzysząca mamie w jej przedsięwzięciu, wyraziście obecna w obsadach kilku spektakli. Janda tłumaczy, że nie jest w stanie "wyeksploatować" przedstawień, że musi się powściągać, bo widzów złaknionych oglądania jej dawniejszych produkcji nie brakuje, a ona sama nie chce zrezygnować z repertuarowego charakteru Teatru Polonia. Ten teatr nie jest miejscem przeznaczonym do grania przedstawień tzw. longiem, do wyczerpania się zainteresowania - zresztą taka metoda w Polsce nie ma ani szczególnej tradycji, ani szczególnego wzięcia. 

W ten sposób zbliżyliśmy się do trzeciego argumentu na rzecz wyjątkowości Polonii - Janda ma niespożytą energię. Jest niezwykłym fenomenem wśród artystów, łącząc talent, pracowitość, odwagę i umiejętności organizacyjne. To prawda, że czasem pada "ofiarą" dawnych sentymentów, a także pewnych zbiorowych wmówień i stąd nie wszystkie spektakle w jej teatrze ogląda się z równą przyjemnością. Marudzą jednak głównie recenzenci (czasem i ja), ale widzowie stoją za Jandą murem i głosują nogami, niezrażeni nawet tym, że często nie mogą wystać wejściówek do swojego ulubionego teatru.

Tomasz Miłkowski
Przeglad
26 sierpnia 2009
Portrety
Krystyna Janda

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia