Francuzi – czyli kto?

„Francuzi" - aut. Marcel Proust - reż. Krzysztof Warlikowski - Nowy Teatr w Warszawie

Pewnego styczniowego wieczoru po prostu idziesz do Nowego Teatru obejrzeć spektakl. Są to „Francuzi" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. W programie czytasz, że sztuka inspirowana jest między innymi prozą Prousta. Myślisz – no dobrze, czyli opowieść z przebrzmiałej epoki. Będzie to taka ciekawostka, sceniczne reminiscencje tego, co działo się w czasach, o których mówi cykl „W poszukiwaniu straconego czasu". Jakże możesz się zdziwić aktualnością tego, co zobaczysz i usłyszysz w tych historiach.

Dlaczego? Co takiego wydarza się w loftowej przestrzeni okalanej białymi ścianami z boazerią w dębowym odcieniu, gdzie oprócz długiego barowego kontuaru z kilkoma hokerami (scenografia: Małgorzata Szczęśniak) nie widzimy początkowo nic więcej? Dlaczego to takie znaczące, że bohaterowie w otwierającej scenie seansu spirytystycznego znajdują się wewnątrz czegoś, co kształtem przypomina oranżerię, ale jednocześnie szklaną klatkę (czy może szklany klosz?)?

Najpierw więc seans. W charakterystycznym dla początku XX wieku klimacie grupa ubranych w czarne, wieczorowe stroje (kostiumy: Małgorzata Szczęśniak) przyjaciół/znajomych bawi się w wywoływanie duchów. Scena przywołuje na myśl skojarzenia z wydarzeniami z powieści „E.E." Olgi Tokarczuk, gdzie także w centrum uwagi znajduje się osoba posiadająca zdolności parapsychiczne. Towarzystwo ma oczywiście nadzieję na jakiegoś naprawdę nietypowego gościa w tej materii. Pech chce, że to najwyraźniej duchy decydują i przez medium przemawia Alfred Dreyfus (w tej roli fenomenalna Maja Komorowska), będącego ofiarą antysemityzmu we Francji XIX wieku.

Zdecydowanie, z uwagi na niechlubne zachowanie francuskiego wymiaru sprawiedliwości, nie jest to postać dramatycznie pożądana w sytuacji, gdy idzie o rozrywkę. Ale czyż nie jest tak, że każdy kraj ma swojego Dreyfusa w jakiejś sprawie? Wydawać by się zatem mogło, że taki seans spirytystyczny może przypomnieć, że nie warto być uprzedzonym i przez ten pryzmat działać, ale czy wywołane, niczym duch właśnie, narodowe wyrzuty sumienia są trwałe? Niekoniecznie. Jedno jest pewne – z chwilą jego pojawienia się zostaje wyznaczony jeden z tematów wiodących tej opowieści – pochodzenie.

Od początku niektóre postaci z tego towarzystwa wymykają się na zewnątrz „klatki". Pierwsza robi to Oriana de Guermantes (niezwykle przekonująca Magdalena Cielecka), gdy wychodzi zapalić. Jej bycie oustiderką będzie też w innych scenach podkreślane bielą kontrastującą z czernią ubioru pozostałych postaci. Znaczące jest to, iż niemal natychmiast dołącza do niej Charles Swann (świetna kreacja Mariusza Bonaszewskiego), którego życiowe wybory będą skazywały na ostracyzm w przyszłości. Szklana granica niejednokrotnie będzie wskazywać tu miejsca w społeczeństwie czy opowiadanie się po jakiejś ze stron. Te społeczne podziały będą ujawniały się raz po raz – i choć za tym szkłem nie ma tak naprawdę lepszego świata, dostać się tam można w określony sposób – poprzez właściwe pochodzenie i (co gorsza) myślenie.

Czy są inne drogi? Zdawałoby się, że tak – mimo ich „niewłaściwego" pochodzenia, za szybą widzimy zarówno czarnoskórego Służącego/Performera (Claude Bardouil), jak i Rachelę (Magdalena Popławska) – aktorkę żydowskiego pochodzenia. Ale ich pojawienie się tam jest okupione przyjęciem pewnych zasad. Noszone przez nich pointy możemy odczytać jako symbol ich zaakceptowania. Co bardziej wymowne – prowadzą one do skojarzenia z powiedzeniem, że wówczas muszą tańczyć, jak będzie im zagrane. Ich taneczny performance zaś zachwyca – jest wybitym połączeniem ekspresji tańca współczesnego z klasycznym baletem oraz śpiewem (jak emocjonalna interpretacja utworu „Poems" Terence'a Edwarda Halla i Martiny Gillian Topley w wykonaniu Magdaleny Popławskiej).

Interesująca jest scena, gdy sam Narrator (Bartosz Gelner) przywdziewa nie tylko wspomniane pointy, ale również biały strój baletnicy i zatraca się w sensualnym tańcu z postacią graną przez Claude'a Bardouila. Być może jest to chwila, w której zaakceptował siebie w pełni, zwłaszcza, gdy zostając sam, zrzuca kostium, jakby stając się całkowicie wówczas wyzwolonym. To żeńskie przebranie może wskazywać tutaj także na fakt, iż długi czas zmagał się on z brakiem akceptacji homoseksualnej orientacji swojej partnerki – Albertyny (intrygująca rola Eweliny Pankowskiej), co tak naprawdę mogło być przeniesieniem na nią nieakceptowania tej samej orientacji u siebie. Scena ta jest jednocześnie piękną ilustracją do kłótni kochanków - Barona de Charlusa (Jacek Poniedziałek) i Charles'a Morela (Piotr Polak).

Niewątpliwie jest to zarazem wyzwanie aktorskie dla Bartosza Gelnera, jak i wyjątkowy w swoim wydźwięku scenicznym moment. To także zaznaczenie, nie po raz pierwszy już, powracającego w tym spektaklu wątku homoseksualności, lecz także nieszczęścia i zagubienia jednostki w zderzeniu z regułami społecznymi.

W tej dziejącej się w różnych planach czasowych historii przyglądamy się arystokracji francuskiej z początku ubiegłego stulecia, ich poglądom na życie i otaczający świat. Choć mogłoby wydawać się w dzisiejszych czasach szokujące, że wypowiadają oni antysemickie i rasistowskie uwagi zupełnie wprost (prym w tej kwestii wiedzie mąż Oriany – grany przez Marka Kalitę Błażej de Guermantes), nie dopuszczając przedstawicieli pewnych kręgów do swojego elitarnego towarzystwa, wcale takie nie jest. Nie tylko o pochodzenie tu chodzi, lecz także o sposób funkcjonowania – tu ofiarą jest przecież także aktorka bulwarowa Odeta (genialna Maja Ostaszewska), z którą ożenił się Swann, a która nie pochodzi z arystokratycznego rodu, tylko się w niego wżeniła, co czyni ją wykluczoną z wyższych sfer. Ale czy takie zachowania i poglądy to tylko element rzeczywistości minionych czasów?

Patrząc choćby na toczący się w Polsce dzisiejszy dyskurs dotyczący imigrantów czy osób nieheteronormatywnych – ośmielam się stwierdzić, że nie. Po obejrzeniu tego spektaklu nasuwają się wnioski, że tytułowi Francuzi to nie określeni ludzie, nie konkretna nacja. To metafora poglądów i działań pełnych uprzedzeń oraz kształtowania rzeczywistości z pozycji uprzywilejowanej – samozwańczo sobie nadanej - przez hermetyczne środowiska.

„Francuzi" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to kolejne wybitne dzieło tego twórcy. To niebywale piękne widowisko - tak pod względem absolutnie równej gry aktorskiej, jak i elementów takich, jak: światło wyreżyserowane przez Felice Ross, muzyka autorstwa Jana Duszyńskiego, wspomniana już scenografia Małgorzaty Szczęśniak czy wideo Denisa Gueguina oraz animacje Kamila Polaka ilustrujące choćby rozczulająco piękny, wykonywany na żywo koncert wiolonczelisty Michała Pepola.

Zdecydowanie warto zobaczyć jak niezwykłe spektrum osobowości kreuje zespół aktorski Nowego Teatru i jak wiele doskonale skomponowanych sytuacji scenicznych w nim znajdziemy.

Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
23 stycznia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia