Gdzie jest początek końca?
„Francuzi" – reż. Krzysztof Warlikowski – Nowy Teatr w WarszawieCzas... Dla przyrody cykl odradzania. Wieczne koło narodzenia i śmierci. Ciąg pór roku napędzanych przez siły z wnętrza kosmosu. Rozkład natury, który pobudza powstawanie nowej materii. Codzienny wschód i zachód, poranek oraz zmierzch. Gdzie jest początek życia i czy kiedyś nadejdzie jego koniec? Wobec tego stoi człowiek, w opozycji z czasem linearnym – określonym przez historyczne jest, było, nadejdzie, rozrysowanym na osi wieków. Cywilizacje, które rządziły lata, aby upaść, stać się zaszłością, zadrą w narodach. Rewolucje kończące pewne etapy ludzkiego świata. Jak można to porównać z bezustanną siłą Matki Natury?
„Francuzi" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego Nowego Teatru w Warszawie otwierają szufladę niełatwej historii Francji – od rewolucji z końca XVIII wieku po II wojnę światową. Przyglądałam się obywatelom, którzy starali się sprostać wyzwaniom reformacji. Powieść Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu" posłużyła za punkt wyjścia dla rozważań o człowieku w historii. Ponadto zanurzając się w dawne czasy traciłam poczucie rzeczywistości...
W świat sprzed wieków wprowadziły mnie duchy przeszłości. Pierwsza scena: letnia noc, cykające świerszcze, grupa przyjaciół przy wspólnym stole. Co może z tego wyniknąć? Gdy wątpi się w idee realne, następuje zwrot ku metafizyce. Pora rozliczyć się z energią sprzed lat i odpowiedzieć na pytania o teraźniejszość. Maria de Guermantes (Magdalena Popławska) jako medium otworzyła świat materii i pozwoliła wniknąć w dawne meandry epok.
Scenografia (Małgorzata Szczęśniak) ponownie jak na „Aniołach w Ameryce" (reż. Krzysztof Warlikowski) była zachwycająca. Szeroki oraz daleki plan, wypełniony symbolicznymi przedmiotami. W najdalszej części sceny widoczna była wysoka lada, dopasowane hokery, na tle wykafelkowanej ściany. Całość przypominała opuszczoną stację metra, w której awangardowo urządzono bar dla zagubionych dusz. A jednak w tym metafizycznym miejscu wisiał zegar z aktualną godziną, który przypominał o pozornym czasie człowieka, w którym wszystko ma swój koniec i początek. Skojarzenie to potęgowały wyświetlane na ścianie napisy – jak nazwy stacji, które kolejno będziemy odwiedzać z bohaterami tej opowieści.
Elementy ruchome – kanapa wysuwana z lewej ściany czy jeżdżąca po szynach przeszklona bryła, wyglądająca jak przedpotopowy tramwaj, nadawały inscenizacji wrażenie oglądania filmu bez cięć, żywej gry zza kulis gotowych ekranizacji. Podczas gdy w przezroczystym salonie goszczona była elita zaproszona przez państwa Guermantes, za przejrzystym wagonikiem przy barze bądź na kanapie, jakby wykluczeni, bawili inni bohaterowie, zajęci kosztowaniem trunków czy zatapianiem się w papierosowym dymie. Wrażenie śledzenia sztuki filmowej dopełniało światło (reż. świateł Felice Ross), które oświetlało najważniejszego dla danej chwili aktora, wycinało fragment sceny, na którym powinien spocząć wzrok. Potęgowało to również emocje, skupienie na odczuciach przekazywanych przez występujących artystów. Wszyscy aktorzy byli niesamowici. Stworzone zostały przez nich mocne role, które stanowiły wyzwanie. Pomimo tylu bohaterów każdy z nich był jednostkowy, nie gubił się w tłumie, a wybrzmiewał na równi z innymi charakterami.
Reżyser wykreował społeczną panoramę. Arystokratyczny chłód i żal za dawną miłością wręcz emanował od Oriany de Guermantes (Magdalena Cielecka), a surowość i materializm od jej męża Błażeja (Marek Kalita). Jak w każdej grupie znalazła się też czarna owca – Charles Morel (Piotr Polak), który okazał się bardziej przebiegły niż salon towarzyski podejrzewał i wykorzystał seksualną grę do wybicia się w świecie muzyki czy związany z nim Baron de Charlus (Jacek Poniedziałek), którego homoseksualizm wykluczył ze wspólnoty. Indywidualizm bohaterów podkreślały kostiumy (Małgorzata Szczęściak). Dokładnie to widać u Odety de Crecy (Maja Ostaszewska), bulwarowej aktorki, która kochała korzystać z uciech życia, występującej w błyszczących strojach i wykwintnych sukniach lub Narratora (Bartosz Gelner), którego różowe skarpetki stanowiły piętnujący szczegół jego inności seksualnej.
Nadzwyczajna była scena, w której Robert de Saint-Loup (Andrzej Chryra) przechadza się w skafandrze kosmonauty, przybywając do nowego stadium świata, do którego obecnie już nie przystaje. Zasiada za stołem z kieliszkiem szampana i talerzem ziemniaków, a potem wzywa do odezwy wszystkich zagubionych w meandrach czasu – lecz czy ktokolwiek mu odpowie? Czy pozostanie sam na Marsie jak główny bohater „Marsjanina" w reż. Ridleya Scotta?
Absolutnym dopełnieniem spektaklu były fragmenty muzyczne (muzyka: Jan Duszyński), z którymi współgrał ruch sceniczny (Claude Bardouil). Byłam pod wrażeniem głosu Magdaleny Popławskiej, która w roli Racheli, ekscentrycznej aktorki, śpiewała refleksyjne, a zarazem nasycone ekspresją utwory. Interesujące też były pojawiające się elementy baletowe. Claude Bardouil zapewnił istną ucztę ruchową: potrafił poruszać się z niebywałą dynamiką, a przy tym z gracją i najwyższą precyzją.
Całość sztuki podkreślały tętniące życiem obrazy ukazywane na kafelkowej ścianie, pulsujące muzyką wiecznego cyklu odradzania i przedstawiające sceny miłosne ludzi oraz zwierząt. Podobnie wideo (wideo: Denis Gueguin, animacje: Kamil Polak) wyświetlane przy akompaniamencie wiolonczeli (Michał Pepol) podczas koncertu na salonach. Dzięki temu mogłam zatopić się w krąg życia i śmierci – wędrować przez las, który odżywał z wiosennym słońcem oraz ciemniał apokaliptyczną wizją, docierając wreszcie do człowieka kosmicznego, zatopionego w pustce polany.
Spektakl „Francuzi" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego na deskach Nowego Teatru w Warszawie był ważnym przeżyciem. Złożony z tak wielu różnych elementów (muzycznych, baletowych, filmowych, klasycznej gry aktorskiej) stanowił jednolitą opowieść o czasie i historii. Przyniósł mi refleksje o człowieku splątanym dziejami, linearnością osi czasu, która jest tak obca wobec naturalnego biegu życia.
Polecam każdemu, jeśli będzie miał taką możliwość, doświadczyć osobiście tego widowiska oraz odnaleźć własną definicję początku i końca.