Groteska na 14 żywotów

„Zimowy pogrzeb" - reż. Przemysław Kania i Piotr Bułka - Wydział Teatru Tańca AST w Bytomiu - foto: Przemysław Jendroska

„Zimowy pogrzeb" w wykonaniu studentów IV roku Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie to nie tylko ich spektakl dyplomowy, ale także sprawdzian z dojrzałości. Młodzi artyści dobitnie udowodnili, że są gotowi wypłynąć na szerokie wody artystycznego oceanu.

Przedstawienie wyreżyserowali Przemysław Kania i Piotr Bułka. Pierwszy z nich od lat współpracuje nie tylko z WTT, ale także z Teatrem Zagłębia, gdzie sztukę tę, jako „Bobiczek", wystawiono w 2013 roku. Sceniczna opowieść powstała na bazie tekstu kontrowersyjnego izraelskiego dramaturga Hanocha Levina w tłumaczeniu Agnieszki Olek. Scenografię przygotowała Sonia Singsavang, a kostiumy - Iga Sylwestrzak. Z kolei klimatyczna muzyka to dzieło Miuosha.

Spektakl „Zimowy pogrzeb" to groteska na żywot ludzi, w której radość przeplata się ze smutkiem, życie ze śmiercią, patos z rubasznym humorem. To także burleska kpiąca ze świata marzeń i piętnująca absurdy komunikacji międzyludzkiej. Poważne tematy jak umieranie, ludzka egzystencja czy wytrwałe dążenie do postawionego sobie celu zostały ujęte w sposób groteskowy. Złamano zatem zasadę decorum, tworząc atrakcyjną w odbiorze farsę.

Główny bohater Laczek Bobiczek (Bartosz Goździkowski) dokłada wszelkich starań, aby wypełnić ostatnią wolę swojej zmarłej matki (w roli Alte Bobiczkowej Martyna Hickiewicz), i zawiadomić rodzinę – ciotkę, wuja i kuzynkę - o jej śmierci oraz rychłym pogrzebie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wujostwo całe życie przygotowywało się do ślubu córki Welwecji, który ma się odbyć w dniu pogrzebu matki Laczka. Nie dopuszczają możliwości przełożenia wesela, dlatego też nie szczędzą wysiłków, aby uniknąć kontaktu z Bobiczkiem, gdyż podejrzewają, co chce im obwieścić. Kiedy sierota zjawia się pod ich drzwiami, rozpoczyna się maraton absurdalnych zdarzeń i wyścig z czasem.

Na uwagę zasługuje scenografia – prosta, minimalistyczna, acz wymowna. W ascetycznie zaaranżowanej przestrzeni gry na pierwszym planie ustawiono łóżko umierającej nestorki. Czuwa przy niej oddany syn – Laczek, który zrezygnował z marzeń i spędził życie opiekując się matką. Na drugim planie znajduje się metalowa konstrukcja, która pełni wiele funkcji. W jednej ze scen jest domem ciotki Szracji, a w innej udaje Himalaje. W scenie rozgrywającej się na „dachu świata" twórczo wykorzystano plastikowe butelki, które imitują ośnieżone skały.

Kiedy rozpoczyna się spektakl, widz poznaje prawdziwą ludzką menażerię. Zanurzając się w świecie przedstawionym odkrywamy gabinet osobliwości. Każdy z bohaterów jest inny, obdarzony indywidualnymi cechami, które wlali w nich młodzi artyści. Laczek Bobiczek Bartosza Goździkowskiego jest przygarbionym, niepewnym siebie introwertykiem, uzależnionym od despotycznej matki. Pomimo jej śmierci wyimaginowana pępowina nie pęka. To człowiek rozdarty między powinnościami a marzeniami - niczym rozdarta sosna Żeromskiego czy między potrzebami duszy a zakusami ciała jak podmiot liryczny z sonetów Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego. Bobiczek potrzebuje też bliskości rodziny, która oddala się od niego. Za cel stawia sobie wypełnienie ostatniej woli nieboszczki i obwieszczenie światu jej śmierci. Co, jak się okazuje, jest dość karkołomnym zadaniem. Bobiczek kluczy, śledzi rodzinę i wytrwale za nią podąża. W końcu udaje mu się wyartykułować informację, która przekreśla plany jego ciotki. Ta jednak znajduje sposób na ich realizację.

Najbardziej zagadkową postacią jest tutaj Welwecja, kreowana przez Alicję Hudeczek. Bezgranicznie zakochana w Popoczenku (Rafał Gajek) dąży do zawarcia małżeństwa, ale w dniu ślubu zachowuje się jak męczennica wtłoczona w gorset oczekiwań innych. Intryguje.

Jest i profesor Kipernaj (Tomasz Copik), który niczym wolny elektron krąży wokół rodziny głównego bohatera dramatu. Dowcipny, acz neurotyczny życiowy nieudacznik wywołuje salwy śmiechu. Pojawiają się także postaci seniorek-biegaczek, które uprawiając sport, chcą oszukać przeznaczenie i odjąć sobie lat. Agnieszka Kramarz jako trener wypada znakomicie. Wtóruje jej Karolina Jędrzejko, początkowo posłuszna rozkazom bardziej doświadczonej biegaczki, jednak z czasem, gdy na scenie teatru życia zostaje sama, zmienia poglądy.

W spektaklu prym wiodą dwie kobiety-torpedy: Olga Bury jako Szracja - matka panny młodej i Nadia Kraińska, czyli Cickewa - matka pana młodego. Są bezbłędne i ogląda się je z prawdziwą przyjemnością. Temperamentne matrony niczym demiurg stwarzają nowy ład, ściśle podporządkowany ich woli. Nie godząc się na ingerencje w ich zamierzenia, nie chcą dopuścić do siebie wieści o śmierci Alte Bobiczkowej. Hiobowa wieść o jej pogrzebie może zniweczyć wszystkie plany Szracji, które snuła od narodzenia Welwecji. Znajdując sprzymierzeńca w przyszłej teściowej, razem postanawiają uciec przed słowami, które zdekonstruują ich rzeczywistość. Przenoszą się w czasie i przestrzeni, wędrując od zalanej deszczem plaży aż po Himalaje, gdzie powodowane chłodem i głodem niemal przemieniają się w kanibali. W czasie tej wyobrażeniowej wędrówki do wnętrza ludzkiego jestestwa umierają męscy towarzysze protagonistek. Jako pierwszy ginie Baraguncele, ojciec pana młodego (Marek Szajnar), z kolei w Himalajach zamarza Raszes (Jakub Müller) – ojciec panny młodej. Sprint po wieczne szczęście narzeczonych kończy jedynie młoda para – Welwecja i Popoczenko, ich matki oraz stojący na krawędzi załamania Bobiczek. I kiedy nadchodzi tak długo wyczekiwany dzień, nikt nie tryska radością, zwłaszcza panna młoda. Weselne poczynania obserwuje chór duchów, składający się z bohaterów, którzy zniknęli ze sceny życia.

W teatrum mundi spajającymi sceniczną akcję są dwie silne kobiety, które w ujęciu studentek WTT jawią się jako wampiry energetyczne, wprawnie sterujące swymi potulnymi mężami, wysysając z nich energię życiową. W bytomskiej adaptacji sztuki izraelskiego dramatopisarza pierwiastek żeński odzwierciedla siłę, determinację i hart ducha. Natomiast pierwiastek męski to kwintesencja melancholii, a figura melancholika to częsty motyw pojawiający się w twórczości Hanocha Levina. Reprezentujący nią mężczyźni cierpią na depresję i chroniczny brak pewności siebie. Są nieszczęśliwi i niespełnieni. Ich życie na ziemskim padole wcale nie jest usłane różami. W finale spektaklu umierają, a ich śmierć także nie może być godna. Padają bezradni po drodze do zaplanowanego celu. Kusi ich Anioł Śmierci (Daria Gacek), który w niczym nie przypomina stereotypowego wyobrażenia śmierci. Kosa została zastąpiona przez drink z palemką, a pokutny wór – strojem wampa. Śmierć odbiera dusze bohaterom, zachęcając ich do puszczenia bąka. Czyż w tym groteskowym świecie jeszcze coś nas dziwi?

„Zimowy pogrzeb" to ociekający ironią i szmoncesowym humorem spektakl, który podejmuje tematy eschatologiczne, ale czyni to w sposób niecodzienny, okraszony groteską i sporą dawką humoru. Najmocniejszą stroną jest tutaj gra aktorska. Adepci sztuki teatralnej, pełni zapału i zaangażowania, wprawną ręką wchodzą w powierzone im role, tworząc intrygujące widowisko. Na scenie za pomocą słowa i ruchu odmalowano tragiczne uniwersum, w którym każdy bohater dramatu istnienia odkrywa równie ważną rolę. Przyglądając się akcji, widzimy świat ukazany w krzywym zwierciadle. Przerysowane problemy i absurdalne reakcje – ot, groteska w najczystszej postaci. Jednakże analizując postawy i motywacje bohaterów, można dopatrzyć się w nich odbicia wielu przedstawicieli współczesnego społeczeństwa – osamotnionych, gnębionych przez prześladujące ich demony przeszłości, przytłoczonych życiem codziennym, zmagających się z osaczających ich ludźmi.

„Zimowy pogrzeb" to teatr życia i śmierci. Spektakl zmusza do refleksji, inicjując rozważania na temat rodzinnych więzi, wzajemnego oddania, egoizmu, marzeń i cennych dla nas wartości, ale i kondycji jednostki ludzkiej i jej pozycji w społeczeństwie. W pamięci pozostają na długo słowa Alte Bobiczkowej (Martyna Hickiewicz), która mówi: „No bo jednak byłam tutaj, na ziemi. Byłam, prawda? Zajmowałam jakieś miejsce. Oddychałam powietrzem, trochę mówiłam, przygotowywałam jedzenie. Byłam. Bo jednak będą grzebali „kogoś". Czy rodzina zdoła przełożyć własne plany, aby wziąć udział w ostatnim pożegnaniu nieboszczki? A czy my zrezygnowalibyśmy z wesela najbliższych, aby przyjść?

Podsumowując, to intrygująca i niełatwa sztuka, ale studenci Wydziału Teatru Tańca poradzili sobie koncertowo. Ich dojrzałość i artystyczna pewność siebie sprawiły, że widz przeniósł się na kilkadziesiąt minut do świata, w którym pod maską absurdu i ironii opowiada się o uniwersalnych wartościach i towarzyszących nam na co dzień wyborach.

Nie zabrakło także komizmu – słownego i sytuacyjnego, a całość, choć porusza temat o ciężkim kalibrze, nosi znamiona farsy. Tę, jak wiemy, zagrać jest najtrudniej, tym bardziej studentom należą się gratulacje.

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
5 marca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...