Historia „wesołego" wielokąta

"Ich czworo" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

Od czasu listopadowej prapremiery "Ich czworo" w Teatrze Miejskim we Lwowie w 1907 roku, tekst Gabrieli Zapolskiej regularnie gości na polskich scenach teatralnych i obok "Moralności Pani Dulskiej", "Skiza" i "Panny Maliczewskiej" należy do najbardziej znanych dramatów autorki. Po 107 latach, tekst opatrzony znamiennym podtytułem "Tragedia ludzi głupich w trzech aktach" nadal intryguje twórców teatralnych, o czym świadczą jego kolejne incenizacje. Ostatnią z nich, towarzyszącą III Międzynarodowemu Festiwalowi Teatralnemu Klasyki Światowej, obejrzeć można na deskach Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Spektakl wyreżyserowała Małgorzata Bogajewska.

"Ich czworo" to słodko-gorzka opowieść, z kręgu "domowej lampy", codziennych spraw i zwykłych ludzi, jak podkreślała sama Gabriela Zapolska. Stąd tytułowy kwartet tworzą Mąż (Michał Staszczak) wykształcony, ale i przy tym "głupi życiowo i uczuciowo" profesor filozofii, Żona (Gabriela Muskała) - córka właścicielki pralni, jak określiła ją autorka - "głupota uosobiona", ich córeczka Lilka (Maja Pankiewicz) oraz Fedycki (Sambor Czarnota) - kochanek małżonki, kobieciarz i bawidamek, preferujący życie na kredyt. Galerię postaci wzbogacają Mania (Katarzyna Cynke) - szwaczka, podkochująca się skrycie w panu domu oraz żywiąca ciepłe uczucia do Fedyckiego, Wdowa (Izabela Noszczyk), wynajmująca mu mieszkanie.

Historia rozpoczyna się w wigilijny wieczór. W tle słychać dźwięki kolęd, a świąteczną atmosferę dopełniają pięknie udekorowana choinka z ułożonymi pod nią prezentami i łakocie przygotowane przez panią domu. W głębi sceny, której boki rozświetlają kolorowe lampki na świątecznych drzewkach, wśród ułożonego na kształt labiryntu żywopłotu, zasiadają trzej kolędnicy. Nad salonem góruje świecący napis "Merry Christmas". Błogi nastrój radosnego i przede wszystkim rodzinnego święta misternie zbudowany za sprawą scenografii Anny Chadaj, niknie, gdy tylko domownicy zasiadają do kolacji. Wówczas na pogrążonej w śnieżnym puchu scenie, rozpoczyna się rozgrywany pod płaszczykiem komedii, dramat rodzinny. Jego uczestniczką oraz świadkiem wzajemnych oskarżeń, wyrzutów, pretensji i kłótni jest Lilusia, najbardziej niewinna i pokrzywdzona osoba tego dramatu, która w całej historii nieszczęśliwego małżeństwa swoich rodziców i romansu Matki z Fedyckim, staje się ofiarą bezmyślnych zachowań dorosłych.

Łódzka inscenizacja z każdą kolejną minutą pogrąża widza w skomplikowanym świecie emocji, uczuć i złożoności ludzkiej psychiki. Skomplikowanym, bo Żona wydaje się kochać ojca Lilusi. W ramiona kochanka trafia wyłącznie z powodu braku zainteresowania ze strony Męża, mądrego, ale nie potrafiącego okazywać miłości czy czułości. Rodzi się w niej erotyczna fascynacja przystojnym, młodym Fedyckim, dla którego gotowa jest poświęcić spokój i szczęście własnej rodziny. Ale Żona, nie jest jedyną kobietą, tracącą rozum dla lowelasa Fedyckiego. Przed laty zakochana była w nim panna Mania, a teraz szaleje za uwodzicielem Wdowa, gotowa spłacać jego długi w zamian za zaproszenie do erotycznego tańca.

Głupota zazwyczaj śmieszy, więc śmiejemy się z tej tragifarsy, rozgrywanej na naszych oczach. I choć tak naprawdę śmiejemy się z samych siebie, to spektakl Bogajewskiej pozbawiony jest moralizatorstwa. W końcu każdy z nas bierze odpowiedzialność za swoje życie, zachowania i wybory. Warto jednak zastanowić się, czy stając przed podobnymi życiowymi pokusami, będziemy potrafili na cudzej krzywdzie i rozpaczy zbudować to upragnione i poszukiwane własne szczęście.

Nie żyjemy już w czasach, w których to konwenanse rządziły światem. Ślubów nie bierzemy z rozsądku, zgodnie ze stanem urodzenia. Mieszczańska hipokryzja i zakłamanie w tym względzie winny być nam obce. Ponad sto lat temu, przeciwko takiej konstrukcji świata buntowała się Gabriela Zapolska, która podejmowała tą tematykę w swoich tekstach dramatycznych. Dziś wystawianie jej dramatu, powstałego w 1907 roku, w wielu przypadkach może wiązać się z porażką. W końcu to nie te czasy. Jednak Małgorzata Bogajewska inscenizacją "Ich czworo" w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi dowiodła, że tekst, którego echo, wydawać by się mogło dawno już przebrzmiało, nadal jest aktualny. Co więcej, by osiągnąć sukces nie trzeba przepisywać go na nowo i uzupełniać popularnym we współczesnych wystawieniach klasyki, dopiskiem "według". Wystarczy pomysł i jego konsekwentna realizacja. I taki jest właśnie łódzki spektakl, od początku do końca przemyślany i niemal doskonały.

Bogajewska reżyserując na łódzkiej scenie "Ich czworo", nie zerwała ani z kostiumem, ani efektem scenicznym zastosowanym przez Zapolską, związanym z umiejscowieniem akcji w bożenarodzeniowo-noworocznym czasie. Dokonując jedynie drobnych skrótów, niewielkich zmian w obrębie języka oraz eliminując drugoplanowe osoby dramatu, stworzyła spektakl, który mówi więcej o nas samych, niż niejeden współczesny dramat. Co ważne, reżyserka wykorzystując farsową konwencję pozwoliła aktorom na popis warsztatowej sprawności. Trzeba podkreślić, że to właśnie dzięki zespołowi aktorskiemu, spektakl ogląda się z przyjemnością, gdyż „ich sześcioro" na scenie, to sześć różnych osobowości, wykreowanych i zbudowanych z pieczołowitością i dbałością o szczegóły. Na uznanie zasługują wszyscy. Bez wyjątku. Inscenizacja ta pozwala na postawienie najwyższych ocen nie tylko zespołowi aktorskiemu, autorowi muzyki Bartłomiejowi Woźniakowi, a także twórczyni scenografii i kostiumów Annie Chadaj. Przede wszystkim jednak, gratulacje należą się autorce adaptacji i reżyserce Małgorzacie Bogajewskiej. Spektakl został przygotowany z największą starannością i dbałością o szczegół. Rozwiązania aktorskie są adekwatne do charakteru sytuacji i psychologii postaci. Dynamika narracji i przede wszystkim nowoczesne ujęcie materiału tekstowego z uwzględnieniem subtelności językowych, dały efekt niepowtarzalnego w swojej formie przekazu treści zapisanych na kartach dramatu Gabrieli Zapolskiej.

Często zdarza się, że reżyserzy sięgają do literatury klasycznej i próbują "wyciągać" z niej nowe, często nawet zaskakujące treści. „Ich czworo" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej zdecydowanie przekracza granice formy, nie tracąc przy tym z oczu istotnych, zakamuflowanych i niezakamuflowanych treści, które dziś czytane w oryginale mogłyby okazać się mocno zużytą „ramotą". Tym razem tak nie było i z pełną odpowiedzialnością można polecić ten spektakl nie tylko widzom szukającym w teatrze głównie porządnej rozrywki, ale także tym, którzy chcieliby obejrzeć przedstawienie na najwyższym, artystycznym poziomie.

 

Agnieszka Kiełbowicz
Dziennik Teatralny
30 października 2014

Książka tygodnia

Bieg po linie
Wydawnictwo MANDO
Maria Malatyńska, Jerzy Stuhr

Trailer tygodnia