Ignorowane pomieszczenie

"Czarna maska" komp. Krzysztof Penderecki - reż. Georg Zlabinger - Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia

"Czarna maska" to opera kryminalna, o hipnotycznej sile. Po doświadczeniu jej, ma się wrażenie, że weszło się pod pajęczą sieć rzeczywistości, w głąb ku temu, co mistyczne i zimne.
Została oparta na dramacie Hauptmanna z 1928 roku. I, mimo, że fabuła nie jest tutaj kluczowym wyznacznikiem odbioru, to jest to najtwardszy punkt zaczepienia, więc od tego zacznę. Reszta – ta, która jest chyba nawet ważniejsza, a może ma taką siłę w wyniku splotu z fabułą? – rozgrywa się jakby w widmowej warstwie rzeczywistości.

Historia ma miejsce w 1662 w Bolkenhain (a dzisiejszym Bolkowie), kiedy to burmistrz wydaje wystawną ucztę na cześć swej żony Benigny (a przy tym parabolicznej postaci). Przybywają przedstawiciele różnych wyznań. Panuje rozgłos duchowy, moralny, rzeczywistość ma także kilka warstw. Kojarzy mi się ze szkatułą, którą otwieramy, a w niej jest kolejna szkatuła, zupełnie inna ( – a może tak się tylko wydaje?).

Autor dramatu miał w ambicjach tworzenie moralitetów, co, jak dla mnie, odbija się czymś zupełnie innym: dobywającą się gdzieś z głębi mistyką. Zdaje się, że moralizowanie w tym przypadku jest grozą, ale też wielogłosowością i rozbiciami, np. wspomnianej już wcześniej przeze mnie postaci Benigny. Ubóstwianej przez swojego męża i, w jego oczach, uświęconej, której jednocześnie na plecy pada cień mrocznej przeszłości, ale ten cień widoczny jest nie jego oczami, on ją idealizuje. Wyostrzenie religijno-duchowych wątków w sposób okalany obłąkaną czystością i jednoczesną jest dla mnie bardzo intensywnym punktem. Tak wielki rozstrzał w osądzie dobra i zła i wynikający z tego absurd są jak rozgłośnia każdego drobnego szeptu, czy nawet myśli.

Warstwa muzyczna jest absolutnie potężna. Niesamowicie warstwowa, odbijająca fabułę po ścianach barokowych komnat w mrocznym XII wieku. Dźwięki, od wyraźnych, wielkich, po drobne, które – zastanawiałam się, czy rzeczywiście istniały i czy naprawdę je słyszałam – wtórowały rozgłosowości fabuły. Ślizgające się po intrydze, komnatach, duchach postaci, duchach sytuacji. Sam język opery też w tym splocie był wspaniały – wypowiedzi, dążenia, pożądania postaci wzmocnione zostały duchami ich własnych głosów, stając się drżący, potrójni, poczwórni, niewyraźni przeżyciem.

Bardzo działała moja wyobraźnia podczas oglądania (i słuchania) "Czarnej maski". Siedziałam dość wysoko, widziałam wszystko z góry. Ominęła mnie więc niestety mimika, którą tak lubię obserwować, ale tutaj miało to też swój urok: miałam wrażenie, że patrzę na posiadłość, w której znajdują się bohaterowie, widząc ją całą wraz z rozkładem pomieszczeń, że widzę jak oni, tacy mali, w wielkich korytarzach, wielkich salonach, chodzą, zagubieni, stukając obcasami z pogłosem mroku. Orkiestra, która mieściła się w głębi, była ignorowanym pomieszczeniem, jak zamknięta komnata, w której nikt nie wie co się znajduje, bo od dawna pozostaje zamknięta. A przecież to z dźwięków wynikała przemożna część całej atmosfery, napięć, historii. I w takim razie – to zamknięte pomieszczenie, było jak jakiś głos nieświadomości, ukrytych lęków i żądz. Bohaterowie poruszali się wokół tego ignorowanego pomieszczenia, co bardzo współgra z fabułą i ją wzmacnia. Przez widzenie rozkładu pomieszczeń, miałam wrażenie, jakbym chodziła po komnatach jako duch. Uczestniczyła w intrygach, i była im bardzo odległa jednocześnie.

Wraz z wkraczaniem w sfery jakby dalsze rzeczywistości – czasami też jako dalsze trzeźwości umysłu – zmieniało się światło, i w tych intensywnych scenach, to światło stawało się filarem scenografii. Gdy ze "zwykłego" zmieniało scenę na przykład w chłodnoniebieską. Wraz z zagęszczaniem akcji, zagęszczało się znaczenie światła i częstotliwość jego zmian, i zwiększała się intensywność koloru. Poza tym, scenografia składała się głównie z krzeseł i drobnych przedmiotów, była minimalna. Jak dla mnie – zdecydowanie wystarczająca.

Ciekawy był drugi plan, w którym pojawiała się co jakiś czas min. postać w czarnej masce. Jednocześnie był to dość banalny zabieg, i, wręcz ocierający się o kicz, ale podobało mi się to właśnie. Powaga i kicz, jakoś wydają mi się być sobie często bardzo bliskie.

Cały wieczór, po doświadczeniu opery, nachodziły mnie nagłe niespodziewane dźwięki. Trochę jak w "Memorii" – bohaterka była nawiedzana przez dźwięk. "Czarna maska" dała mi podobne wrażenia. Myślę, że to jest także nuta Benigny, która zdawała się być podobnie opętana – nie przez dźwięki, ale przez swoją przeszłość, uwikłana w siebie samą.

To było bardzo duchowe doświadczenie, okalane postacią barokowego mroku.

Klaudia Brzezińska
Dziennik Teatralny Katowice
8 grudnia 2023

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia