Jak bogate życie małżeńskie odnalazło mnie w Centrum Dialogu Edelmana

"Cudowna terapia" - aut. Daniel Glattauer - reż. Waldemar Zawodziński - Teatr Kamila Maćkowiaka w Łodzi

Od niedawna Centrum Dialogu imienia Marka Edelmana bardziej niż ze „Zdążyć przed Panem Bogiem" a co za tym idzie z wyborem sposobu umierania zaczęło mi się kojarzyć z małżeństwem.

Ten, swego rodzaju, dysonans konsolidacyjny zaatakował mnie w przeszywająco chłodny, piątkowy wieczór, niespełna trzy tygodnie temu podczas (a nawet już w trakcie) spektaklu „Cudowna Terapia" (autorstwa Daniela Glattauera, w tłumaczeniu Marka Szalszy) rozgrywającego się na deskach teatru Kamila Maćkowiaka, na którym to znalazłam się zupełnym przypadkiem. Bilety kupiła moja siostra, adres w nawigację wklepał tata, obsadą zachwycała się mama, stąd mnie zostało elegancko się ubrać i w ślepym rozanieleniu za nimi podążać.

Co też z niemałą przyjemnością uczyniłam i co ostatecznie doprowadziło mnie do siedzenia w bliskiej odległości od ściany, gdzieś w środkowym rzędzie. Z nogą założoną na nogę najpierw zadumałam się nad konceptem puszczania reklam nadchodzących sztuk przed planowym spektaklem, później – na widok scenerii składającej się z kilku krzeseł – przez głowę przemknęła mi para ponurych myśli i bliżej niewyjaśniony strach przed minimalizmem. Następnie na scenę wkroczyła trójka aktorów i wszelkie moje wynikające z uprzedzeń wątpliwości zostały brutalnie znokautowane przez zachwyt i prześcigające się salwy coraz to donośniejszego śmiechu.

„Cudowna Terapia" cudownie mnie zachwyciła. Do rozpuku. Ta niezwykle prosta historia – skłóceni mąż i żona, wściekle na siebie popatrujący i wiecznie się przekrzykujący postanawiają udać się na terapię małżeńską, w desperackiej próbie ratowania ich wiszącej na włosku relacji – rozkochała mnie w sobie, owinęła sobie wokół palca, po to tylko aby ostatecznie pozostawić we łzach, obezwładnioną rozmyślaniami orbitującymi wokół enigmatycznej instytucji małżeńskiej.

Żywe do bólu dialogi na długo zapadły mi w pamięć, to w jaki sposób aktorzy odżywali na scenie – nie tyle co wcielali się w swoje postaci, co stawali się nimi. Odżywali grając, scena stawała się im domem a oni niezwykle charyzmatycznymi właścicielami (co więcej, właścicielami o bezbłędnej dykcji). Potrafili przekroczyć tę cienką, acz mającą przemożny wpływ na odbiór dzieła granicę, która odróżnia aktora dobrego od aktora z powołania. A takimi bez dwóch zdań są właśnie Paulina Chruściel (wcielająca się w rolę Joanny, wścibskiej, lecz z sercem na dłoni) Mariusz Słupiński (wyborny terapeuta, pierwszorzędny w swym emocjonalnym fachu) i rzecz jasna Kamil Maćkowiak (Wiktor, pełen wigoru gladiator z zaleganiem afektu do pewnego Gustawa spod Zgierza).

Stąd właśnie niezwykłym atutem „Cudownej Terapii" była jej autentyczność, jej bezpretensjonalna pretensjonalność, którą Ci pełni lekkości wykonawcy byli w stanie nam – wiernej, statystycznie aktorsko dość miernej, publiczności – zapewnić. To jak prędko udało im się rozwiać mój sceptycyzm i z jaką zręcznością przerodzić go w nieskrywany zachwyt umacnia jedynie przekonanie o dobrze oddanej roli.

Ta jakże przewyborna uczta dla oczu i uszu nie kończy się jednak na wybitnej grze aktorskiej. Nie brak jej również elementów refleksyjnych. „Cudowna Terapia" traktuje bowiem (na co nakierowuje już sam tytuł) o kryzysie, który ktoś – w tym przypadku złączeni węzłem małżeńskim Joanna i Wiktor – próbuje zażegnać, a który to kryzys opiera się temu wszelkimi możliwymi sposobami.

Małżeństwo naszych bohaterów można opisać następująco: Póki śmierć ich nie rozłączy – gdyż albo nawzajem wydrapią sobie oczy, albo jedno doprowadzi drugie do przedwczesnego ataku serca. Niemniej każda ewentualność sprowadza się do jednego – zgonu, dodatkowo w nerwach – co z kolei daje nam, odbiorcom, bardzo jasny obraz tejże relacji – Joanna i Wiktor ewidentnie skaczą wokół siebie, jednakże w tych podskokach znacznie bliżej im do żądnych krwi niedźwiedzi grizzly niżeli zauroczonych sobą skowronków. A przynajmniej tak mogłoby się z początku zdawać.

Jaki obraz tejże pełnej ekspresji pary wyziera w późniejszych segmentach spektaklu? Tego, drodzy czytelnicy, nie śmiem wam zdradzać. Albowiem, nic tak nie spłyca odbioru dzieła jak ograbienie go z elementu zaskoczenia – o ile takowy w ogóle się w owym dziele znajduje. A czy tutaj się go doszukacie? Cóż, na to pytanie odpowiedzi musicie szukać na ulicy Wojska Polskiego w Centrum dobrze nam już znanego kardiochirurga.

Pozwolę sobie zatrzymać was jeszcze na chwilę, zanim będziemy zmuszeni się rozstać i każde z nas ruszy w swoją stronę. Ja najprawdopodobniej okutam się szczelnie, warstwa po warstwie, aby chłód, który czeka mnie na zewnątrz był jedynie natrętny, lecz nie przeszywający – a wy, drodzy czytelnicy, na co żywię najszczerszą nadzieję, ochoczo wyciągniecie swoje portfele i portmonetki a z nich karty kredytowe, myślami krążąc już wokół małżeńskich terapii i zachodząc sobie w głowę kim do diabła jest ten Gustaw i dlaczego akurat spod Zgierza.

I kto wie, może następnym razem zetkniemy się ze sobą w teatralnym lobby, przepychając się przez świeżo jeszcze zaaferowany spektaklem i gdzieniegdzie wciąż jeszcze roześmiany, niemniej dzielenie już stojący po kurtki korowód, i razem pozwolimy swoim przemyśleniom zawrzeć się w jednej, stanowczej konkluzji:
Za rzadko dajemy się ponieść spontaniczności. Żyjemy stłoczeni, powciskani w wiecznie zapełnione grafiki. Na wszystko brakuje nam czasu, funkcjonujemy jak w zegarku wiecznie ograbionym z godzin, którego wskazówki nieuchronnie i jakże metodycznie zbliżają się do 12. na tarczy.

Aby więc, w przypływie obezwładniających frustracji, nie poddać anihilacji wszystkich swoich zegarków, proponuję – i jest to sugestia stanowcza – zerwać się kiedyś z fotela, najlepiej odrzucając przy tym swój wypchany harmonogram i oddać się przyjemnościom których nie odnalazłoby zanotowanych się w jego odmętach.

Hanna Brauncajs
Dziennik Teatralny Łódź
4 grudnia 2024

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

(Prawie) ostatnie święta
Grzegorz Eckert
Sztuka jest adaptacją powieści norwes...