Jedyny nadmiar, który nie szkodzi

"Układ" - reż. Michał Kotański - Teatr Bagatela w Krakowie

Masz wszystko, możesz mieć więcej. Przecież liczy się ilość. Nie ma miejsca na rodzinę, zainteresowania, religię. To on jest religią. Pieniądz - bóg bezkompromisowy i elitarny. Chcesz więcej, szybciej, natychmiast. Bank jest jak tabernakulum. Mnożą się zera na koncie, aż w końcu, nie wiadomo kiedy, sam stajesz się jednym z nich...

Brzmi współcześnie? Aż za bardzo. A przecież „Układ"  Elii Kazana to powieść napisana pod koniec lat 60., głęboko osadzona w ówczesnych realiach amerykańskich. Nieosiągalny dla Polaków w tamtym okresie wzorzec życia, przejęliśmy z całym ''dobrodziejstwem inwentarza'' dopiero po upadku komunizmu. Właśnie dlatego (paradoksalnie), opisana przez autora prawie pół wieku temu rzeczywistość, dziś jest nam zdecydowanie bliższa. W spektaklu Teatru Bagatela ten efekt uniwersalizmu treści udało się utrzymać. Duża w tym zasługa Radosława Paczochy – autora teatralnej adaptacji. Pozornie, przeniesienie na deski teatru niekończącego się monologu (którym jest „Układ"), wydaje się być pomysłem chybionym - niesceniczność bywa jedną z przyczyn nużących dłużyzn. Ale nie tym razem. Przeplatające się z sobą sceny statyczne i dynamiczne, którym towarzyszą zmiany świateł,  nadają całości idealnie wyważone tempo.

Sama opowieść o egzystencji i społecznym samobójstwie też brzmi znajomo. W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy nagle praca domowa umiera śmiercią naturalną, a wojna przestaje być tylko grą karcianą. Dorosłość. A wraz z nią stabilizacja. Eddie – główny bohater „Układu"  ten etap ma już za sobą. Mieszka w ogromnym domu z żoną i nastoletnią córką, pracuje w dobrze prosperującej agencji reklamowej – krótko mówiąc jest człowiekiem sukcesu. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że namawianie klientów do konsumpcji ma niewiele wspólnego z etyką. Próba ustalenia nowych priorytetów dużo go kosztuje. Ceną za wyzwolenie się z niewygodnego układu jest utrata statusu społecznego i zmiany, których konsekwencji nie będzie można w żaden sposób cofnąć...

Spektakl w reżyserii Michała Kotańskiego to prawie majstersztyk. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim gra aktorska. W przypadku Dariusza Starczewskiego (Eddie Anderson) – wybitna. Etapy procesu przemiany wewnętrznej, którą bohater przechodzi na oczach widza, mają swoje odbicie w sposobie mówienia aktora, jego wyglądzie, gestach. Autentyczność i wiarygodność tej  kreacji momentami naprawdę poraża. Starczewski przyciąga uwagę, uwodzi głosem, realistycznie oddaje emocjonalne stany ducha. Dzięki temu Eddie jest postacią wyjątkową, a jednocześnie sprawia wrażenie everymana, kogoś bliskiego doświadczeniu odbiorcy. To niezwykła rola, wywołująca naturalną, prawie bezwarunkową skłonność widza do śledzenia losów postaci, powodująca, jeśli nie utożsamienie, to przynajmniej głeboką identyfikację z problemami i postawą głównego bohatera. Eddie Starczewskiego, to studium draństwa wobec bliskich i uczciwości wobec siebie, pomijanie w swoich rozważaniach elementów akceptacji wartości i zasad, które obniżałyby własne poczucie postawy nonkonformistycznej, a nawet antykonformistycznej.

Słowa uznania należą się również przekonywującemu w roli Ojca - Pawłowi Sanakiewiczowi. Udało mu się zachwycić sugestywną interpretacją postaci chorego człowieka, który nieustannie myśli i mówi o pieniądzach. Jego natrętne przekonanie, że pieniądze a ściślej ich brak, są przyczyną wszelkich nieszczęść jakich w ciągu swojego życia doznaje - stoi w głebokiej opozycji wobec postawy syna. Sanakiewicz udowadnia, że również w drugoplanowej roli można odnaleźć cechy, które przetworzone przez "maszynę" aktorskiego warsztatu podnoszą ją do rangi interpretacyjnej perełki.

Na uwagę zasługuje także postawa Eweliny Starejki grającej Gwen - pozornie stojącej najniżej, w obyczajowej hierarchii postać dramatu. Jednak Starejki wzmacnia w tej postaci cechy kobiety pięknej, z charakterem, rozpaczliwie poszukującej szczęścia, wzbudzającej swoją determinacją, uporem i wytrwałością w tym poszukiwaniu, życzliwość i sympatię. Myślę, że nie tylko damskiej części widowni.

Pisząc o zaletach realizacji nie sposób pominąć kilku ciekawych rozwiązań technicznych. Trafione jest wykorzystanie ekranu i wplecenie w narrację prowadzoną z perspektywy Eddiego, spotów reklamowych. Wszak główny bohater to producent kampanii Zefirów -  "papierosów, które nie szkodzą". Oprócz tego do plusów można zaliczyć  wizualną stronę przedstawienia: dobrze dobrane do osobowości postaci kostiumy oraz powściągliwą scenografię Tomasza Brzezińskiego w roli przysłowiowej kropki nad "i". Mniej więcej w trzech czwartych spektakl dość niepokojąco traci tempo. Na szczęście jego puls odzyskuje "równowagę" i już bez przeszkód dobiega do nieco zaskakująco szczęśliwego końca.

„Układ" trzeba zobaczyć koniecznie. To spektakl z gatunku tych, które można oglądać drugi raz, mając wrażenie, że jeszcze się ich nie widziało. Wielość aspektów, płaszczyzn odbioru sprawia, że odkrywanie nowych sensów i konfrontowanie ich z własnym doświadczeniem staje się interesującym wyzwaniem. A co z teorią, że w nadmiarze wszystko szkodzi? No cóż, jak dotąd nie stwierdzono negatywnych skutków nadmiaru intelektualnej konsumpcji. I może tego się trzymajmy.

Magdalena Tarnowska
Dziennik Teatralny
11 lutego 2013

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

(Prawie) ostatnie święta
Grzegorz Eckert
Sztuka jest adaptacją powieści norwes...