Jerzy Stuhr nie zna słowa "rezygnacja"

z Jerzym Stuhrem rozmawiała Jolanta Ciosek

Znakomity aktor i reżyser kończy dziś 65 lat, a wczoraj świętował to wydarzenie w Teatrze Ludowym

Czytelnicy "Dziennika Polskiego" kłaniają się Panu nisko z okazji Pańskich urodzin, składając najlepsze życzenia...

- A ja nisko się kłaniam, dziękując serdecznie za wszystkie okazane mi wyrazy troskliwości, życzliwości, które nadchodziły drogą elektroniczną, w listach. Dziękuję gorąco, dzięki Państwa sile i ja jestem silniejszy. Staram się to spłacać na każdym kroku, dodając swoją postawą otuchy innym chorym.

Właśnie dziś kończy Pan 65 lat, a w Teatrze Ludowym była urodzinowa feta, emisja "Mieszczanina szlachcicem"  w Pańskiej reżyserii i z Panem w roli tytułowej...

- Nakręciliśmy w 1994 roku telewizyjną wersję przedstawienia przygotowanego przez Teatr Ludowy w Nowej Hucie. To historia człowieka, który "goni za blichtrem, poświęcając dlań treść życia". Jakież to nadal aktualne, prawda?

65 lat to, Pańskim zdaniem, dużo?


- Widzi Pani, patrząc z perspektywy nowej ustawy emerytalnej to mało, żeby zasłużyć na wygodny los emeryta.

Chyba Pan o tym nie marzy?

- Zawsze byłem aktywny, energia i siła życia zawsze mnie rozsadzały. Nie znam słowa "rezygnacja", dlatego mimo chwil ciężkich, choroby okrutnej nie poddaję się. Lekarze są dobrej myśli, kończę pewien etap leczenia i zabieram się do pracy. Dochodzę do siebie drobnymi kroczkami, nie mam zamiaru zdobywać jutro Mount Everestu, ale za to mam zamiar jechać najpierw do Belgradu, a potem do Rzymu, by kręcić nowy film. A poza tym lada moment zostanę znów dziadkiem - córka Marianna będzie miała córkę.

"Obchodzimy, kaktus nasz, kaktus nasz, kaktus nasz" - pamięta Pan te słowa?

- Skąd Pani to zna? Mój Boże, młodość mi pani przypomniała. To był mój pierwszy występ, w "Ziemi jałowej" Eliota w Teatrze Poezji UJ. Byłem wtedy na I roku polonistyki. Natomiast na profesjonalnej scenie debiutowałem rolą Garbusa w "Kordianie", w Teatrze Ludowym. Ten występ zdarzył się z dwóch powodów: chciałem powąchać teatralne kąty i zarobić parę groszy. Byłem bidnym studentem, a do tego chciałem się żenić. Dyrektorką "Ludowego" była wówczas Irena Babel. Ślub miałem mieć w drugi dzień świąt, na który wyznaczono też "Kordiana". Poszedłem więc do pani dyrektor, mówię co i jak, a ona do mnie: "To niech pan sobie ślub przełoży, bo spektaklu nie odwołamy". Po długich błaganiach zgodziła się łaskawie na zastępstwo pod warunkiem, że któregoś z kolegów wprowadzę w moją rolę. Ale kogo tu znaleźć na święta? Uratował mnie Janusz Rewiński, kolega z roku, który był sam i święta spędzał w akademiku. Janusz do dziś żartuje, że gdyby nie on, to pewnie zostałbym kawalerem.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
19 kwietnia 2012
Portrety
Jerzy Stuhr

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia