Karasie, trudna ryba
literatura od kuchni - "Iwona, księżniczka Burgunda. (Sztuka w czterech aktach)"I jak tu teraz do przepisu przystąpić - zbrodnicza ryba, zbrodniczy, dworski proceder. Lepiej byłoby z karasków zrezygnować, wszak śmiertelnie ościste mogą bywać...
Otóż karasie, dodajmy karasie w śmietanie, posłużyły za narzędzie wyrafinowanej, dworskiej zbrodni w pierwszym dramacie Witolda Gombrowicza „Iwona, księżniczka Burgunda. (Sztuka w czterech aktach)” opublikowanym w „Skamandrze” w 1938 roku. Ten dramaturgiczny debiut może nie ma jeszcze głębi „Ślubu” czy przewrotności „Operetki”, ale zarazem ma wielką siłę scenicznej odmienności i zapowiada już wiele wątków, które w całym dziele Gombrowicza będą powracać. Wielkie znaczenie formy i scenicznego bycia postaci wyróżniają ten wyjątkowo dojrzały pierwszy dramat pisarza.
Iwona swoją osobowościową i sceniczną amorficznością wywołuje u większości postaci Gombrowiczowskiego dramatu kompletny popłoch i panikę. Jednak książę Filip, następca tronu, najpierw, z pewnością dla zgrywy, podejmuje rozmowę, niby-flirt z niemą i „dumną Anemią”, jak określą Iwonę Cyryl i Cyprian, dworzanie Filipa. Książę zachwyca się: „Ach, jak pani milczy! Jak pani milczy! A przy tym pani wygląda na obrażoną! Pani ma znakomity wygląd – dumnej królowej! Pani jest jakaś naburmuszona, skwaszona – ach, ta duma i te kwasy! Nie, ja szaleję! Każdy ma taką istotę, która go przyprawia o białą gorączkę, i pani jest moją! Pani będzie moją!”. Wbrew wszystkiemu i wszystkim, fatalnie zaręcza się z Iwoną, zresztą na jej zgubę.
A potem jest jeszcze gorzej. Amorficzność Iwony wywołuje popłoch wśród fizycznie niedoskonałych dam dworu; u Króla i Szambelana wspomnienia zbrodniczych czynów z przeszłości; a Królowa uzna, że: „ona jest okropną aluzją do mej poezji. Donosicielka! Ona mnie zdradza!”.
Nagle wszyscy mają dość Iwony. Wszyscy pragną jej śmierci, planują mord, chcą pozbyć się dziwnej wywoływaczki najgorszych rzeczy drzemiących w ludziach. To wątpliwy sukces Iwony – Cimcirymci. Tym bardziej wątpliwy, że wywołuje zbrodnicze wprost instynkty, których lawiny nic już nie jest w stanie powstrzymać. Zbrodnia stoi u pałacowych drzwi.
Na dziwny dość pomysł wpada Szambelan:
„Dziś przecie Najjaśniejsi Państwo wydają uroczysty bankiet z powodu tych opłakanych zaręczyn. Otóż gdyby tak podać jaką rybę, ościstą rybę, z ościami, na przykład karasie, teraz właśnie jest sezon na karasie, karasie podać w śmietanie. (…)
Król: Jak to karasie?
Szambelan: Najjaśniejszy Panie, karasie na uroczystym, proszonym obiedzie – nie wiem, czy Najjaśniejszy Pan to zauważył, ona im więcej osób, tym więcej się traci – a wczoraj na nią spojrzałem, trochę, tak… z góry, z góry… to omal nie udławiła się kartoflem, zwykłym kartoflem. Najjaśniejszy Panie, gdyby tak podać karasie – ostro, z góry. (śmieje się) To trudna ryba… oścista… Można się nią udławić na uroczystym przyjęciu przy wielu ludziach obcych”.
Karasie podano. Szambelan zaczyna:
„Jest to ryba z pozoru skromna, ale w gruncie, w samej istocie swojej niesłychanie, wprost nieprawdopodobnie arystokratyczna, dość powiedzieć, że nie ma kości, ale ości! Cóż to za sos znakomity! Niby śmietana, a jednak coś lepszego, coś wyższego od śmietany! Jakiż to smak – ostry, pikantny, błyskotliwy, paradoksalny! Nie wątpię, iż wszyscy ocenią go należycie, gdyż nigdy jeszcze nie oglądałem tak wykwintnego zgromadzenia!”.
Sparaliżowana sytuacją Iwona w końcu zaczyna jeść, a wtedy Król dokłada swoje:
„Tylko trzeba uważać, gdy się je, bo można się udławić! Nieszczęścia chodzą po ludziach. Taki karaś to niby nic, a w gruncie rzeczy…”. Szambelan: „Najjaśniejszy Pan raczył zaznaczyć, że trzeba uważać, gdy się je, bo można się udławić. (ostro) To niebezpieczne! To trudna ryba”. Król, groźnie: „Niebezpieczna, powiadam!”.
A potem Iwona zjada sama na oczach wszystkich, i już po chwili dławi się. Stało się to, co miało się stać. Przeszkoda, zawalidroga, fanaberia – znikła. Codzienny rytm wraca: Trzeba pomyśleć o żałobie, trzeba posłać po krawca.
I jak tu teraz do przepisu przystąpić – zbrodnicza ryba, zbrodniczy, dworski proceder. Lepiej byłoby z karasków zrezygnować, wszak śmiertelnie ościste mogą bywać… Ja najpewniej ani ich nie zrobię, ani do ust nie wezmę, ale przepis bezpieczny i mniej bezpieczny podać mogę.
Czechow w opowiadaniu „Syrena” umieścił następującą radę płynącą z ust niepowstrzymanego w gadaniu sekretarza Żylina: „Z ryb, które głosu nie mają, najlepsza – to smażony karaś w śmietanie; jednakże, żeby nie pachniał bagnem i żeby miał delikatny smak, trzeba trzymać go żywego w mleku, przez całą dobę”. Nie wiem, co kto zrobi z tą cenną radą, ale przywołać ją byłem zmuszony, dla pełni kulinarnej wiedzy i porządku.
A zatem ci, którzy nie chcą skończyć jak Iwona, niech kilogram oczyszczonych ryb bez głów, wnętrzności, i skóry zmielą w maszynce lub w malakserze; dodadzą trzy, cztery jajka ugotowane na twardo. Następnie jedno surowe jajko, trzy łyżki tartej bułki, dwie łyżki gęstej śmietany, sól, pieprz, gałkę muszkatołową. Niech uformują pulpety. Obtoczą w mące. Do garnka włożą łyżkę smalcu i dwie oleju z pestek winogron; na tym usmażą sto gram wędzonego boczku i drobno pokrojoną cebulę. Gdy się nieco zrumienią, można już dodać pulpety. Smażyć kilka minut, a następnie dolać śmietanę i dusić przez następne piętnaście minut. Podawać z ziemniakami z wody, mocno posypanymi koperkiem.
Wersja nieco groźniejsza nie eliminuje całkowicie ości, ale, jak radzi pewien wędkarz, gdy oczyszczone ryby przed smażeniem ponacina się z jubilerską precyzją, co jeden milimetr, groźba „widełkowatych” ości zniknie rozpuszczona przez gorący tłuszcz na patelni. Usmażone na rumiano rybki należy przełożyć do garnka, najlepiej z grubym dnem. W nim trzeba rozpuścić nieco masła z olejem, wysypać drobno posiekane dwie cebule, które należy nieco zeszklić, na nich ułożyć usmażone wcześniej karaski, przykryć, i nie mieszając, dusić dziesięć minut, zalać tłustą śmietaną i dusić przez następne pięć. Nie mieszać! Posypać koperkiem i podawać z ziemniakami albo białym żytnim chlebem.