Klata Ameryki nie odkrył
"Ameryka" - reż. Jan Klata - Teatr Schauspielhaus BochumJednym ze spektakli goszczących na tegorocznych Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych była "Ameryka" na podstawie powieści Franza Kafki. Produkcja przyjechała z Teatru Schauspielhaus Bochum, jednak wyreżyserowana została przez polskiego twórcę - Jana Klatę. Spektakl wzbudził spore zainteresowanie wśród krakowskiej publiczności. Jakie były jej wrażenia?
Już w momencie podniesienia kurtyny widzimy właściwą dla teatru Klaty scenografię, która staje się głównym elementem przedstawienia – tworzy wiele sensów, przyciąga uwagę widzów swoją efektownością. Zbudowana została w dwóch wymiarach, niczym tandetna fototapeta. W momencie przejścia do następnej sceny – opada kolejna makieta, najczęściej w miejscu, gdzie stoi główny bohater, rozrywając się na jego głowie. Wszystko dzieje się w charakterystycznej dla twórczości Kafki konwencji snu czy raczej koszmaru.
Rzeczywistość otaczająca głównego bohatera Karla Rossmanna to projekcja – symbol, zarys, a nie świat – ani teatralny, ani rzeczywisty. Na pierwszym planie znajduje się statek, którym Rossmann płynie do Ameryki. To parowiec przywodzący na myśl Titanica i marzenia o lepszym życiu w Nowym Świecie z czasów przełomu XIX i XX wieku. Pośród kominów stoi pięciu mężczyzn ubranych w stroje i kaski amerykańskich futbolistów. Nasz bohater znajduje się o poziom niżej, ubrany w zbyt luźny garnitur, niedopasowany do jego sylwetki, co daje komiczny efekt – upodabnia go nieco do kultowej postaci Charliego. W trzeciej odsłonie jest to podkreślone nawet przez muzykę ze słynnego filmu Chaplina Dzisiejsze czasy, w rytm której Rossmann tańczy.
W pierwszej scenie Karl trzyma za rękę nagiego mężczyznę – palacza wyrzuconego z pracy na statku. Staje w jego obronie. Wydawać by się mogło, że skutecznie, bowiem za burtę wyrzucono biały sznur. Jeden z mężczyzn z górnego poziomu w groteskowy sposób zachęca po angielsku (z typowym amerykańskim akcentem) palacza, by spróbował doskoczyć do sznura, co fizycznie jest niewykonalne. Lina przypomina stryczek. Od początku Klata zarysowuje problem postaci: bezsilności Karla wobec tego, co będzie go spotykać w kraju, który kojarzony z wielkimi możliwościami, na przekór unicestwi go, zassie. Rossmann to jedyna rola w całym spektaklu, która jest niezależnym podmiotem. Pozostałe, których jest bardzo dużo, grane są wciąż przez tych samych aktorów, co daje wrażenie marionetkowości postaci.
Po upadku pierwszej planszy okazuje się, że jesteśmy w amerykańskim domu wuja Karla, który dorobił się majątku w Nowym Świecie. Z okien mieszkania widać Manhattan (oczywiście „płaski”), niczym w rozkładanej bajce dla małych dzieci. Z podłogi można podnieść np. pianino (kartonowe czy może z płyty wiórowej). Pytanie, kto się bawi tym miejscem, wrzucając w nie Karla? Wuj wysyła bohatera do swego przyjaciela – pana Pollundera posiadającego podmiejską willę. Wyśmiany tutaj model „American Dream” wydaje się szpetnym do tego stopnia, że skrajnie bezgustowne, nowobogackie wnętrze z widokiem na basen po pewnym czasie przestaje śmieszyć, a zaczyna wręcz boleć. Karl nie bardzo może się odnaleźć w tej rzeczywistości kiczu – nie jest w stanie usiąść na kanapie (jak mu nakazuje ponętna córka Pollundera – Klara), bo jest ona przecież dwuwymiarowa. Próbuje, ponieważ chce się przystosować, dlatego też przyłącza się do dwóch wagabundów, z którymi podróżuje przez bezkres amerykańskiej drogi. Wędrują oni przy dźwiękach, zaaranżowanej w stylu country, Ody do Radości. Muzyka, która podkreśla europejskość Karla – tutaj będzie oznaczała obcość. Wszystkie jego wysiłki idą na marne: otaczający go świat jest zbyt skomplikowany i odmienny od oczekiwań. Symbolicznie ukazuje to chociażby jego ubranie, które nijak ma się do barwnych, często groteskowych kostiumów pozostałych postaci. Nawet kiedy zostaje windziarzem w hotelu Occidental, nie zmieni stroju na służbowy. Wydaje się, że praca w hotelu – paskudztwie w stylu pseudo-egipskim z obsługą niczym ze słynnego hollywoodzkiego filmu Cleopatra, pozwoli mu pozostać dłużej w jednym miejscu. Mimo, że nie jest to raj na ziemi, a także nie grzeszy ani urodą, ani ciekawym towarzystwem, to jednak zdaje się być jakąś formą stabilizacji, chociażby finansowej, dla Karla.
Niestety przez splot, jak zwykle fatalnych, zdarzeń trafia z powrotem w objęcia dwóch naciągaczy, którzy żyją w przyczepach stojących na pustkowiu z „diwą” Brunelą. Gra ją brodaty mężczyzna, który ma na sobie kostium wypchany na biodrach i w biuście, co daje karykaturalny obraz tzw. „kobiecych kształtów”. Bardzo wysokie koturny oraz strój i makijaż z najbardziej obrażającej dobry smak rewii musicalowej, upodabnia go do karykatury kobiety – olbrzymki-dziwadła z filmów Federico Felliniego. Jej/jego inność pozwala nawiązać Karlowi chwilową nić porozumienia, ale po krótkotrwałej czułości (brak jakiejkolwiek bliskości jest dla samotnego bohatera Kafki przerażający) transwestyta przejmuje rolę kata. Następuje jeszcze większa degradacja pozycji społecznej Rossmanna.
Kiedy na Karla spada ostatnia zasłona dekoracji, za nim jest już tylko wielka pustka, głębia teatralnej sceny, a na jej tylnej ścianie widać ruchomy, generowany przez projektor, obraz czarno-zielonej kuli – planety czy księżyca – niewiadomo. „I wówczas zrozumiał Karl wielkość Ameryki”. Z jednej strony ma to symbolizować obnażenie pustki kryjącej się za społeczeństwem konsumpcyjnym, z drugiej dotarcie do własnej podświadomości – nie dającej się zinterpretować. Drugie skojarzenie wynika z podobieństwa do słynnej, ostatniej sceny Odysei kosmicznej 2001 w reżyserii Stanleya Kubricka, która według samego reżysera miała działać na wyobraźnię, ale nie musiała podlegać interpretacji.
Od strony czysto technicznej nic zarzucić Klacie nie sposób: scenografia robi wrażenie, muzyka, jak zawsze w jego spektaklach, jest doskonała, zespół aktorski zgrany, na dobrym poziomie, z bardzo dobrą rolą główną. Wyśmianie stereotypowego postrzegania rzeczywistości amerykańskiej przez przeciętnego Europejczyka, który nigdy w USA nie był, ale świetnie zna nowe i stare produkcje Hollywood, jest nie tyle efektowne, co efekciarskie. Krytyka amerykańskiego kapitalizmu, liczne zabawy konwencją, pod postacią Ronalda McDonalda na środku pustyni czy kadrów niczym z reklamówki Malboro wywołują znużenie. Pewne podobieństwo Rossmanna do Charliego, postaci tak samo odmiennej, zagubionej i nieporadnej, zdaje się być tylko trickiem. Czas trwania przedstawienia wynosi 2,5 godziny bez przerwy. Zmęczonej publiczności wydaje się, że sama znalazła się w kafkowskim koszmarze. Tematy odmienności, wyobcowania, beznadziei, bezcelowości i determinacji ludzkiego losu nie są przestawione w sposób odkrywczy. Wprawdzie intelektualnie połechtana, po opuszczeniu widowni emocjonalnie pozostałam bez zmian; nieporuszona. Katharsis nie zostało osiągnięte.