Kobieta w szponach miłości
rozmowa z reżyserem Włodzimierzem NurkowskimW tej operze mamy spotkanie przepastnego, egzystencjonalnego doświadczenia miłości ku śmierci z miłością życia w karnawale. One nawzajem się naświetlają, czasem sobie zaprzeczają, zadają sobie pytania - mówi reżyser Włodzimierz Nurkowski, przed premierą opery "Ariadna na Naxos" Straussa w Operze Krakowskiej.
Czuje Pan strach?
- Nie.
To może odpowiedzialność? W końcu opera Richarda Straussa "Ariadna z Naxos" nie była jeszcze nigdy pokazywana w Krakowie.
- Nie była, to prawda.
Tak jak Pan ją nam przedstawi - już w sobotę o godz. 18.30 w Operze Krakowskiej - tak my będziemy mieć wyobrażenie.
- Nie myślę w takich kategoriach. Należę do reżyserów, którzy bardzo lubią, a wręcz uważają za swój obowiązek obejrzenie produkcji innych.
Ile zatem obejrzał Pan inscenizacji "Ariadny na Naxos".
- Wszystkie dostępne na rynku poza jedną, która dopiero co się ukazała. Po prostu staram się wiedzieć. Także z powodu wyrachowania, aby przez przypadek nie popełnić plagiatu.
Jakie wnioski po obejrzeniu innych inscenizacji?
- Przy pracy nad tą operą moja motywacja jest podwójna: zarówno pozytywna, jak i negatywna.
Zatem negatywna, bo...
- ...zrozumiałem, że niemal na każdym zakręcie grozi katastrofa. A pozytywna, bo jest to jeden z najlepszych operowych "kąsków". To opera pełna tak pięknej muzyki o niezwykłych harmoniach, bogata, ogarniająca niezwykłe rejestry doświadczeń, w tym wypadku kobiety w szponach miłości. Niektórzy mówią, że nie bardzo wiadomo o co chodzi, więc trawestując przysłowie, można odpowiedzieć, że jeśli nie wiadomo o co, to albo o pieniądze, albo o miłość.
Tym razem chodzi o miłość.
- Mamy tu do czynienia, jakby powiedziała pani prof. Janion, z paradygmatem miłości romantycznej, miłości na zatracenie; doświadczeniem egzystencjalnym, wręcz mistycznym. Literatura jest pełna takich archetypowych objawień miłości. Np. "Tristana i Izoldy", "Heloizy i Abelarda", "Tezeusza i Ariadny". To doświadczenia dogłębne, ostateczne, bliskie śmierci.
Ale w tej operze jest jeszcze inna miłość.
- Miłość lekka, która jest formą zapomnienia. Kierkegaard nazywa to światopoglądem estetycznym: traktujemy życie jako grę. Czyli umykamy tak, jakbyśmy chcieli zaprzeczyć temu, na co jesteśmy skazani, zaprzeczyć śmierci. Dlatego zatracamy się w zabawie, w karnawale życia. W tej operze mamy spotkanie przepastnego, egzystencjonalnego doświadczenia miłości ku śmierci z miłością życia w karnawale. One nawzajem się naświetlają, czasem sobie zaprzeczają, zadają sobie pytania. Mamy też połączenie żywiołu opery seria z operą buffa, czyli z komedią, zabawą dellartowską, pełną lekkiego dowcipu. W drugiej części obserwujemy już teatr w teatrze, czyli połączenie i opery buffa, i opery seria na skutek wyjątkowo perfidnego pomysłu mecenasa.
- Nie zobaczymy na scenie miłości Tezeusza i Ariadny.
Choć tak naprawdę miłość Ariadny i Tezeusza jest do pewnego czasu tematem; widzimy rozpacz Ariadny, po porzuceniu przez Tezeusza. Podkreślam to szczególnie, gdyż traktuję tę część, operę seria, jako coś w rodzaju wewnętrznego doświadczenia Ariadny, niemal takiej Jungowskiej podróży na Wschód, w głąb siebie, integracji osobowości całkowicie zdewastowanej przez traumatyczne doświadczenie. Ariadna musi się zmierzyć ze swoimi demonami przeszłości, czego nie ma w innych inscenizacjach, jakie obejrzałem. Poszedłem tym tropem i opera jest subiektem Ariadny, wręcz klamrą, która stawia pod znakiem zapytania realność tego, co miało miejsce. Nie wiadomo, czy to było, czy nie było.
A finał?
- Nie chciałbym go zdradzać. Powiem jedynie, że nie jest to scena miłosna między Ariadną i Bachusem. To jest jakby miłość inaczej.
Zabrzmiało strasznie...
- Bachus został napisany dwuznacznie. To kłopot, jego partia została bardzo niewygodnie skomponowana dla tenora; bardzo wysoko. Wymaga dużej siły, a jednocześnie w partyturze pojawiają się uwagi: delikatnie, subtelnie, lirycznie, słodko. I co z tym zrobić? Znalazłem pewne rozwiązanie i wydaje mi się, że będzie dobre.
To trudna opera?
- Niezwykle trudna do śpiewania, a ja mojemu zespołowi jeszcze tego nie ułatwiłem.
Z jakimi nadziejami czeka Pan na premierę?
- Chciałbym, aby spektakl przyniósł wysokie doznania estetyczne. A gdyby jeszcze ktoś się wzruszył i zabawił, lub gdyby go ta opowieść oszołomiła, to byłbym zadowolony. Opera ta jest bardzo wyrafinowaną zabawą. Staram się zrobić efektowne przedstawienie, aby każdy chciał oglądać go gwałtem.