Król się stroi

"Rigoletto" - reż. Marcin Bortkiewicz - Teatr Wielki w Poznaniu

Opera uwielbia kostium. Od samego początku istnienia tego gatunku na scenie prezentowano zjawiskowe stroje, bogate dekoracje i efektowne machiny teatralne. Ponieważ operowe libretta wprost uwielbiają przebieranki, okazji do prezentowania rozmaitych szykownych kostiumów nigdy nie brakowało. Kostiumy były najsilniejszym atutem również niedawnej premiery "Rigoletta" Giuseppego Verdiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Nie ma w tym stwierdzeniu ani śladu przesady czy złośliwości. Historyzujące stroje przygotowane przez Dorotę Roqueplo były po prostu piękne. Dobór kolorów, krojów i tkanin sprawiał, że nie było w nich ani śladu teatralnej umowności. Gdy kurtyna uniosła się w górę, ukazując zastygłe w miejscu postaci, wydawało się, że ogląda się scenę rodzajową z niderlandzkiego malarstwa renesansowego. Chwilę później scena ożyła, chórzyści zaczęli między sobą szeptać, gestykulować i poruszać się, zamieniając nieruchomy obraz w barwny film.

Przygotowany przez Marcina Bortkiewicza spektakl momentami aż tętni życiem, nie zatrzymuje się w miejscu nawet na chwilę. Owszem, jest to klasyczna inscenizacja kostiumowa, nawet architektoniczna scenografia Pawła Dobrzyckiego nawiązuje do sceny pudełkowej. Można było jednak poczuć ulgę, że reżyser świadomie i w pełni przyjmuje tę konwencję i nie próbuje modnie jej przełamać wprowadzeniem niczym nieuzasadnionego atrybutu współczesności. I tylko nie wiadomo, czemu sceny w domu Rigoletta i w gospodzie rozgrywają się na łodziach. Przecież Mantua, w której toczy się akcja dzieła, dostępu do morza nie ma...

Klasyczna inscenizacja miała również ten atut, że soliści mogli śpiewać nieskrępowani dziwnymi pozycjami, w których każe im nieraz występować współczesny teatr operowy. Wyjątkiem była postać Rigoletta, zgodnie z treścią libretta niezgrabnego i zgarbionego. Dario Solari nawet w mocno pokrzywionej pozycji śpiewał pewnie i głęboko. Mocnym i czystym głosem dysponował również Marco Kim w roli Księcia, choć w najwyższym rejestrze pojawiało się u niego lekkie groszkowanie. Obydwaj panowie bledli jednak w zestawieniu z Gildą Aleksandry Kubas-Kruk o jasnym i prostym głosie, znakomicie odzwierciedlającym naiwność młodej dziewczyny. Artystka na ogół znakomicie radziła sobie z technicznymi wymaganiami partii, bezbłędnie realizując wszystkie koloratury. Rafał Korpik w roli Sparafucile śpiewał głosem nieco za nadto piersiowym, Magdalena Wilczyńska-Goś jako Maddalena wokalnie była zalotna, choć minimalnie zbyt ostra, za to pewna surowość głosu Olgi Maroszek znakomicie budowała charakter piastunki Giovanny.

Orkiestra prowadzona przez Gabriela Chmurę gra coraz pewniej. Pewności tej zdawała się nabierać podczas spektaklu z każdą kolejną sceną. Szczególnie dobrze muzycy zdawali się czuć we wszystkich fragmentach stylizowanych i tanecznych. Warto wyróżnić sekcję smyczkową, która momentami grała lekko i z blaskiem. Męski chór brzmiał dostojnie i donośnie, i poza kilkoma miejscami dobrze zgrywał się z orkiestrą. Teatr Wielki w Poznaniu przygotował dla publiczności solidny i bardzo dobrze wyglądający spektakl repertuarowy, który zapewne długo utrzyma się na deskach tej sceny.

Krzysztof Stefański
Ruch Muzyczny
1 grudnia 2017

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia