Królewska symfonia wolności

"We will rock you" - aut. Ben Elton - reż. Wojciech Kępczyński - Teatr Muzyczny Roma w Warszawie

Na początku była bomba - Sir Brian May pozdrowił twórców i widzów warszawskiej prapremiery. Potem, zgodnie z receptą innego sławnego Anglika, napięcie systematycznie rosło, po uruchomieniu wehikułu czasu.

Jesteśmy bowiem w przyszłości – nowym, wspaniałym świecie, zadowolonym z siebie, bezdusznym, dystopijnym, skonstruowanym według jakże pogardliwej i okrutnej, stworzonej zresztą w naszych czasach, nawiasem mówiąc w Wielkiej Brytanii, zasady – There Is No Alternative. iPlaneta jest zmonopolizowana, w najbardziej dosłownym znaczeniu, przez Globalsoft - hiperkorporację kontrolującą wszystko i wszystkich. Ziemię szczelnie oplata sieć, indywidualizm jest nielegalny, panuje totalna uniformizacja, produkująca w pełni sterowalne jednostki o doskonale przepranych mózgach.

Ludźmi, a może raczej istotami człekopodobnymi, rządzi diaboliczna Killer Queen – hybryda postaci z gry komputerowej wcielonej w eksprogramistkę. Pomaga jej Khashoggi – bezwzględny oportunista, modelowy produkt korporacyjny, wyznawca religii brutalnej skuteczności, gdzie pierwsze, i jedyne zresztą przykazanie, brzmi – cel uświęca środki. Na szczęście istnieje jeszcze niewielka enklawa, pozostająca poza kontrolą imperium zła. Ostatnią nadzieją jest Bohema – podziemny ruch oporu przeciw korpotyranii, grupa niedobitków z czasów, gdy wolno było żyć po swojemu, wspartych dwójką nastoletnich buntowników – Galileo i Scaramouche. Mamy więc, jak to w estetyce musicali, prosty, dychotomiczny przekaz szczodrze korzystający z poetyki mitu, baśni dla wszystkich, bez względu na pesel, mocno osadzony w konflikcie dobra i zła, walki o wolność. W tym nieskomplikowaniu nie ma niczego złego, o tak ważnych sprawach należy mówić wielkimi literami, sens dociera wtedy szybciej i szerzej.

Spektakl na Nowogrodzkiej magnetyzuje widownię olśniewającą, rozbudowaną formą, najistotniejszą przecież w przedstawieniach muzycznych, tworzącą przepyszną ramę dla tak istotnej, choć rudymentarnej treści. Zacznijmy od scenografii. Ta sensu stricte – Mariusza Napierały – posępny świat ze stali, znakomicie spaja się z tą cyfrową autorstwa Pilotów Studia, zjawiskowymi projekcjami realizowanymi na gigantycznym ekranie, choćby w scenie będącej tłem dla Jednej Wizji, perfekcyjnie scalającej te dwa niełatwo przecież do siebie przystające obszary. Fantastyczna jest scena jazdy Harleyem, wziętym w swoisty nawias poprzez dwie projekcje, co daje złudzenie niemalże doskonałe, trójwymiarowy rozmach ruchu. No i ten hologram z Freddiem Mercurym! Kostiumy Doroty Kołodyńskiej znakomicie podkreślają wizualny kontrast dwóch skonfliktowanych światów: złowróżbnej magii autokracji, i spontanicznej bezpruderyjności anarchii, szczególnie w rewelacyjnej scenie w undergroundowym Heartbreak Hotel, gdzie otwarty, wulkaniczny indywidualizm mieni się wszelkimi barwami tęczy, oszałamia, jak tylko wolność potrafi. Fryzury Jagi Hupało godnie wieńczą to wirtuozerskie dzieło.

O muzyce można napisać tylko jedno, że - rozpięta między patosem a ekstazą, mieniąc się ponadczasową wielkością, jest, nomen – omen, po królewsku doskonała. Nie sposób nie dać się jej porwać. Tylko i aż tyle. Niesamowite jest libretto w tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego, błyskotliwie operujące słowem i rymem, nasycone cytatem i parafrazą, czerpanymi lokalnie i globalnie. Można było mieć wątpliwości, czy te wszystkie hity, od dziesięcioleci percypowane w oryginale, wybrzmią po polsku. Ale - mission is perfectly completed. Weźmy za przykład kilka tytułów piosenek: Miłość to wariacka rzecz, Znowu ktoś gryzie piach, Weź rower, Stop! Nie mów nic, albo semantyczną szaradę ukrytą we frazie: W łeb lej... Queen po polsku jest ożywcze i oryginalne, te piosenki brzmią brawurowo, jakkolwiek zuchwale by to nie zabrzmiało.

Choreografia Agnieszki Barańskiej bezbłędnie spina teksty i muzykę w sceny, które unoszą widownię z foteli , jak choćby w tej, jednej z najlepszych, u Bohemy, gdzie widzimy wielokolorową komunę, rozwibrowaną w feerii swobody podziemnego rocka. Rock i wolność to przecież mocne synonimy, wsparte wieloma przykładami z naszego i światowego realnego dziedzictwa protest songów.

„We will rock you" pozwala nam się cieszyć wyrównanym, na wysokim poziomie, aktorstwem. Do takiego zresztą Roma systematycznie przyzwyczaja. Z premierowej obsady należy jednak wyróżnić Macieja Dybowskiego jako Galileo, budującego postać z wielką pasją. Jest ucieleśnionym, wyczekiwanym Marzycielem z mesjanistycznym, proroczym rysem. Inspiratorem buntu z głową w chmurach. To wciągająca, porywająca kreacja. Maria Tyszkiewicz jako Scaramouche jest jego znakomitą antytezą, mocno stąpając po ziemi, ważąc myśli i słowa. Idealnie się uzupełniają w tym zbawczym dla losów planety teamie, twórczo iskrząc po drodze. Aktorka dysponuje frapująco oryginalnym głosem o przebogatej skali, no i ta solówka na gitarze... Tomasz Steciuk jako Buddy jest uosobieniem nadziei i optymizmu. Widać w grze potężne doświadczenie i godną docenienia wszechstronność, udowadnianą w każdej scenie z jego udziałem.

Lekkość formy nie powinna jednak dać zapomnieć o istotności przesłania. Żyjemy w dynamicznie trudnych czasach i spektakl jest do nich czytelną glosą. Media społecznościowe zbliżają nas do siebie i oddalają jednocześnie, przykuwając do urządzeń mobilnych, będących mimowolnymi konfesjonałami, jak słusznie podnosił Zygmunt Bauman. Sprzedajemy im duszę, dopłacając za to jeszcze. To tylko narzędzia, ale jakże usłużnie bezradne wobec demagogicznej manipulacji. Świat, w którym z idei pozostał tylko mega marketing, nieistotne czy w handlu, czy w polityce, a zamiast obywateli zaludniają go idealnie sformatowani konsumenci, może, szybciej niż myślimy, przejść z fazy futurystycznej w realistyczną. Jak pisał Jerzy Kosiński, klatkę można nosić w sobie, umykając od wolności w pozór bezpieczeństwa. Kto choć raz w życiu nie był buntownikiem, nie zazna pełni człowieczeństwa. W spektaklu jest przecież sporo nawiązań do „Gwiezdnych wojen", które, na swój hollywoodzki sposób, są jakże widowiskową egzemplifikacją myśli Peryklesa: „Tajemnicą szczęścia jest wolność, a tajemnicą wolności odwaga". Warto ją dobrze zapamiętać, jak to uczynili Galileo i Scaramouche.

Wojciech Kępczyński daje publiczności spektakl perfekcyjnie wyreżyserowany, owoc wielomiesięcznej, ciężkiej pracy setek ludzi, którym warszawska prapremiera zawdzięcza zasłużony sukces. Inscenizacja z wyczuciem i sensem harmonizuje błyskotliwą formę z ważką treścią, dając widzowi uczciwą szansę na świetną zabawę, niepozbawioną jednak sporej dawki refleksji. A pomysł na zdublowanie finału jest fenomenalny. Gdy po kolei ze sceny słychać po polsku: „We will rock you", „We are the champions" i „Bohemian rhapsody", tyleż wzruszona, co rozwibrowana widownia otrzymuje potężny zastrzyk optymizmu, entuzjastycznie dziękując w standing ovation. Żeby włączyć się w sekwencję kreatywnych cytatów z polskich piosenek: klaskali wszyscy wkoło, bez ustanku wciąż. Wszyscy. Wytrwale. Od 10 do ponad 80 lat. Tak zjednoczyć salę to sztuka. W tle premierowych oklasków można było usłyszeć, że ktoś z trudem zdobył bilety na czerwiec. Chapeau bas zatem.

Wojciech Kępczyński konsekwentnie sprawia, iż na Nowogrodzkiej coraz solidniej wieje Broadwayem i West Endem. W planach jest ponoć „Moulin Rouge", kolejny jukebox, chyba najbardziej szalony ze wszystkich w gatunku. Nie mogę się doczekać. Chętnie porównam wrażenia z Al Hirschfeld Theatre. Carry on ROMA!

P.S. Osobista refleksja – jeśli można. Los tak chciał, że wracałem z Londynu dokładnie 25 listopada 1991 roku. Na pokładzie samolotu British Airways podano prasę. Pierwsze strony konserwatywnego „The Times" i lewicującego „The Guardian" wyglądały dokładnie tak samo. Było na nich gigantycznych rozmiarów zdjęcie Freddiego i lakoniczny tytuł. Wszystko w czerni. Podobny rozkład zobaczyłem dopiero 9 września ubiegłego roku. Queen & The Queen. Królewskie szpalty. Tak daleko i tak blisko. Who wants to live forever...

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
22 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia