Kto się boi Metra?
Arogancja wobec sztuki komercyjnej jest strachem przed prywatnym mecenatem.PANI Lidia Wójcik ("PT" nr 7) nie miała wątpliwości. Recenzję z pierwszej premiery całkowicie prywatnej antrepryzy teatralnej Wiktora Kubiaka, musicalu "Metro", zatytułowała po prostu "Superkicz" i zaopatrzyła w następujące uzasadnienie:
"Amatorzy na zawodowej scenie (...) wydaje im się, że grać wcale nie muszą, a może najzwyczajniej nie potrafią (...) Janusz Józefowicz, choć jest wspaniałym choreografem, reżyserskich talentów ani umiejętności nie posiada wcale (...) wszystko w tym przedstawieniu ma pracować na to, by stworzyć superkicz doskonały w swej kiczowatości. Przede wszystkim laserowe światła (...) "Metro " trafi niewątpliwie w gusty młodzieży średnio wykształconej (...) Nie wynosi się z tego przedstawienia żadnej melodii, którą można by śpiewać w domu przy zmywaniu".
Żal mi pani Lidii, bo chyba nie jest zbyt muzykalna, skoro nie zapamiętała ani jednej melodii z "Metra", a zmywanie w tej sytuacji musi być dla niej prawdziwą udręką. Na jej miejscu kupiłbym natychmiast maszynę do zmywania naczyń.
Poważnie zaś podchodząc do tego recenzenckiego dziwadełka, uderza w nim szczególna (choć modna dzisiaj) arogancja wobec idei sztuki komercyjnej, która jest niczym innym niż tworzeniem nowej struktury prywatnego mecenatu w Polsce. Zdanie pani Lidii odbija blask stalowej zbroi naszego teatralnego establishmentu, odepchniętego przez państwowego mecenasa, coraz częściej lekceważonego brakiem zainteresowania publiczności, targanego przez kompleksy artystyczne i waśnie środowiskowe.
Krucjata wzgardzonych Hamletów i Ofelii dopiero nas czeka. Lidia Wójcik na ochotnika przyjęła zadanie rozpoznawczego zwiadu. Tak naprawdę nie zarzuciła musicalowi "Metro" ani jednego konkretnego błędu kontentując się ogólnikami. Dlaczego? Bo nie próbowała szukać tego, co można by poprawić. W stanie irracjonalnej paniki nie potrafiła znaleźć nic poza pospiesznymi epitetami, obrażającymi autorów, aktorów i publiczność ("fabuła obliczona na inteligencję znacznie poniżej przeciętnej. Dlatego zapewne będzie się cieszyć zainteresowaniem").
Powodem jest jednak niewątpliwie spektakularny sukces antrepryzy, wyraźnie zagrażający dotychczasowemu teatralnemu status quo w Polsce.
Uderzyć w stół, nożyce się odezwą. Oto dźwięk nożyc: "Praca Józefowicza jest ze wszech miar godna podziwu, ale nie podważa sensu uczenia w szkołach teatralnych i potrzeby istnienia aktorów wykształconych wszechstronnie".
A cóż to za nowy wątek? Wszak w "Metrze" nikt nie twierdził, że niepotrzebne są szkoły. Zagrożony establishment czuje jednak co się święci. Zbyt głośny sukces "Metra" obnaży słabość dotychczasowego kształcenia (szczególnie z perspektywy potrzeb widowisk musicalowych), nieuzasadnioną kosztowność utrzymywanych scen miejskich (vide panika w Teatrze Dramatycznym i tragikomiczny spór dyrektora tego teatru, Macieja Prusa, z twórcą "Metra", Januszem Józefowiczem, objawiający się na przykład celowym pomijaniem tytułu musicalu w wywieszanym przed teatrem repertuarze), nieprzystawalność "socjalnego raju" aktorów do nowej epoki ekonomicznej i postępującą świadomość faktu, że duże zespoły aktorów "na etatach" są przeżytkiem, bezsensem i rozrzutnością.
Tak, uważam "Metro" za sukces. Oto udało się doprowadzić do premiery całkowicie nowego, polskiego musicalu, którego, ostateczna forma sceniczna nie jest piramidą kompromisów realizacyjnych, lecz odpowiada zamierzeniu początkowemu. Na dodatek powstał nowy, sprawny zespół wykonawczy, dowodzący, iż przykład pani Lidii, która nie potrafiła zapamiętać ani jednej melodii, nie jest dla Polaków typowy i obowiązujący: mamy pełną entuzjazmu i wielu talentów młodzież, pragnącą się uczyć, gotową do wielu poświęceń dla doskonalenia siebie i tworzenia teatru swoich marzeń.
Autorka recenzji "Superkicz" pisze, iż "niewiele potrafią, nie bardzo są wykształceni, niektórzy wcale". Brzydka, niesprawiedliwa żółć; główny oręż krucjaty. Aktorzy "Metra" dużo już potrafią i bez wątpienia należą dziś do najlepiej w Polsce przygotowanych aktorów musicalowych, choć istotnie wiele im jeszcze brakuje. Niewątpliwie jednak są lepsi w tej dziedzinie od 80 procent zatrudnionych na etatach aktorskich "magistrów sztuki" w teatrach państwowych.
Nieprawdziwy jest też zarzut o ich braku przygotowania. Dziś nie tylko PWST daje przepustkę na teatralne deski (co zgodne jest z prawidłowością obowiązującą na całym świecie); roczne zajęcia z Józefowiczem i grupą konsultantów to niezwykle intensywna, praktyczna szkoła warsztatu. Poza tym, młodzi aktorzy "Metra", mający od 17 do 30 lat, swoimi biografiami dowodzą, iż ich droga do teatru była konsekwentna, a wiodła przez pracę, pasję i głęboką wiarę.
Jedni przeszli przez zespoły pieśni i tańca oraz Studio Pantomimy, inni ukończyli szkoły baletowe i muzyczne, jeszcze inni są mistrzami Polski w różnych kategoriach tańca. Są wśród nich laureaci olimpiady historycznej, festiwali piosenki w Opolu i San Remo, muzycy i kompozytorzy. Wspaniałe talenty aktorskie (Joanna Jagła), wokalne (Katarzyna Groniec), interesujące osobowości (Marc Thomas, Robert Janowski). To dużo, bardzo dużo, jak na jeden zespół i jedno przedstawienie.
"Metro" jest wydarzeniem teatralnym! "Metro" jest sensacją socjologiczną. "Metro" jest realizacją wymarzonego, wyczekiwanego polskiego musicalu, wywiedzionego nie z tradycji śpiewogry, ani operetki, lecz z tańca i estrady. Ta gatunkowa odmiana dała, jakiś czas temu, światowemu musicalowi "drugi oddech". Znowu przyciągnęła publiczność. Nauczyła wykorzystywać zdobycze najnowszej techniki. Zdyskontowała zmianę psychicznych zapotrzebowań nowego pokolenia teatromanów, wychowanych na kulturze masowej i estetyce telewizji.
Tę formułę zaakceptował świat. Dziś i my mamy taką szansę. To prawda, że scenariusz "Metra" zbyt przypomina "A Chorus Line", że pomysł zanadto kojarzy się z filmem Luca Bessona "Subway". To prawda, że sporo jeszcze zostało miejsc "do podciągnięcia" w reżyserii; że aktorom nie wolno przerywać intensywnej nauki.
Ale tak właśnie ma być! Nie szkoła, egzamin, magisterium, a potem przesiadywanie w bufetach aktorskich w oczekiwaniu na rolę. Nowy styl to nauka-scena-nauka-scena-nauka-nauka-nauka. Zawsze nauka! Nie ma w Polsce ani jednego aktora, któremu nie przydałoby się podciągnięcie w zawodzie. Jedni pewnych tajników jeszcze nie poznali, inni już o nich zapomnieli.
"Metro" nie jest superkiczem, jak chciałaby Lidia Wójcik. "Metro" jest pierwszym krokiem na drodze do profesjonalnego, komercyjnego teatru rozrywkowego, którego tak naprawdę nigdy po wojnie nie mieliśmy. W poczuciu doniosłości tego przedsięwzięcia, publiczność po spektaklu na stojąco oklaskuje artystów.
Prezenterka telewizyjnej Dwójki, Jola Fajkowska, żachnęła się niedawno na te stojące owacje po "Metrze": Rozumiem, żeby na stojąco oklaskiwać Tadeusza Łomnickiego, ale w wypadku "Metra" to chyba przesada...
A jednak pryncypialna Jola chyba nie ma racji. Mnie tam nogi nie bolą i chętnie wstanę zarówno po spektaklu z udziałem największego dziś wirtuoza gry aktorskiej, Tadeusza Łomnickiego, jak i po "Metrze", które zbliża do Europy i daje smak wyśnionego polskiego musicalu. Dobrze że jest. W końcu jest to jedyne, jak dotąd, polskie metro, któremu udało się ruszyć..