Lekarstwo na samotność
"Jakobi i Leidental" - reż. Marcin Hycnar - Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w WarszawieW skali niepoprawności "Jakobi i Leidental" otrzymuje 10 punktów na 10. Jednak tyle samo otrzymuje w skali rzetelnej roboty teatralnej. Hanoch Levin triumfuje kolejny raz.
Jakobi i Leidental są przyjaciółmi. Pewnego dnia Jakobi odkrywa, że jest człowiekiem innego rodzaju, człowiekiem zajętym. Nie ma czasu na przyjaźń. Wzywa go życie. Zanim zdąży odpowiedzieć na jego, życia, wezwanie, ulegnie sile instynktu i poprosi o rękę piękną pianistkę Szahasz.
Spektakl w warszawskim Teatrze Powszechnym wyreżyserował świetny aktor Marcin Hycnar, który kończy właśnie wydział reżyserii. Do tej pory drogę jego wyborów repertuarowych znaczył głownie dramat współczesny (Neil LaBute, David Hare), więc sięgnięcie po tekst Hanocha Levina jest naturalnym przystankiem na tej drodze.
Język Levina jest jak zwykle dosadny i cierpki, morał jak zwykle bolesny. Rodzimy się samotni i przez całe życie walczymy, by to zmienić. Bez skutku. Znajdujemy jednak doraźne środki pierwszej pomocy, takie jak przyjaźń i małżeństwo. By je zawrzeć, jesteśmy gotowi na wiele. Izraelski autor umieścił w dialogach myśli, które powinny pozostać niewypowiedziane, np. "przysięgę małżeńską" Szahasz: "Itamar, zatruję ci życie, a potem cię pochowam, zapamiętasz mnie sobie".
Hycnar wybrał proste i sugestywne środki inscenizacyjne: biel i czerń. Lekko pobielone twarze aktorów grających w czarnych ubraniach. Umowna dekoracja powstająca na oczach widzów z trzech białych modułów, z których każdy, jak wielofunkcyjny scyzoryk, kryje w sobie mnóstwo schowków, zakamarków i rozkładanych części. Najmocniejszym punktem spektaklu są jednak aktorzy: Jacek Braciak jako Leidental (który - przewiązawszy się wielką wstążką - ofiarowuje się przyjacielowi w prezencie ślubnym, by nie zostać samotnym), Michał Sitarski jako właściciel "godności elastycznej" Jakobi oraz Edyta Olszówka w roli lirycznej i zdesperowanej Szahasz. No i oczywiście ich songi. To głównie z ich winy napisałam, że spektakl jest niepoprawny, bo opiewają kobiece części ciała, które zwykle szczelnie okrywa materia sukienki. Autor ma jednak niebywały dar balansowania na granicy wstydu, bezwstydu i czarnego humoru. Jego bohaterowie są przy tym tak szczerzy, że spokojnie można im ten bezwstyd wybaczyć. Kto bowiem mógłby przejść obojętnie nad gorzkim wyznaniem Leidentala: "Jest mi źle. Żyję w udręce, cierpię, smutno mi, jestem pełen żalu, krótko rzecz ujmując - jest mi źle"?