Lubimy to miejsce nazywać naszą własną wyspą

Rozmowa z Pawłem Chomczykiem i Dagmarą Sową z Teatru „Coincidentia"

Każdy dobry teatr jest dobry. Jeśli coś dzieje się z potrzeby, jeśli dzieje się w procesie, jeśli coś wynika z bezkompromisowej intencji artysty, to musi być dobre dla powstającego dzieła. Artysta ma obowiązek robienia tego, co mu się żywnie podoba. Ma obowiązek podążania za swoimi fantazjami.

Z Pawłem Chomczykiem i Dagmarą Sową z Teatru „Coincidentia" rozmawia Edyta Wojciuk z Dziennika Teatralnego. 

Ja: Cieszę, że mogę tu być. Bardzo wam dziękuję, że znaleźliście dla mnie czas.

Paweł: To my dziękujemy za zainteresowanie niszową twórczością.

Ja: Zanim przejdziemy do rozmowy- chciałam wam pogratulować wielu nagród, które były efektem uczestnictwa w międzynarodowych festiwalach. A było tych festiwali ok. 100tu. Zgadza się?

Paweł: Tak. Jakiś czas temu robiliśmy statystyki, przedpandemiczne, na 10lecie Grupy Coincidentia i coś takiego nam wyszło. Później, rzecz jasna wskutek pandemii, słupki, jak w przypadku większości teatrów, zamarły na dłuższą chwilę.

Ja: Macie ogromne doświadczenie. Prezentowaliście waszą twórczość w Polsce, Niemczech, Słowacji, Ukrainie, Austrii, Szwajcarii, Francji, Holandii, Belgii, Włoszech, Danii, Wielkiej Brytanii, USA, Japonii. Jest miejsce, gdzie najchętniej wracacie? Z którą publicznością odczuwaliście najlepszą łączność?

Dagmara: Najlepiej gra się w domu, tzn. w Solnikach. To jest zawsze wyjątkowe doświadczenie. Rzecz jasna jest to działalność sezonowa, w trakcie cieplejszej części roku. Poza tym bardzo chętnie występujemy w innych miejscach.

Paweł: Rzeczywiście łączność z naszą solnicką publicznością jest wyjątkowa. Być może ze względu na jej złożoność. Odwiedzają nas osoby z bardzo różnych środowisk i miejscowości, osoby porozumiewające się różnymi językami, Staramy się, aby nasze miejsce było otwarte na każdą osobę zainteresowaną teatrem. I tak się dzieje - zarówno nasi sąsiedzi, jak i ludzie z odległych miast (czasem nawet krajów) mogą obcować w Solnikach z ambitną sztuką. W tyglu, w miejscu, gdzie się łączą rozmaite energie – zawsze są szanse na powstanie czegoś wyjątkowego. Uważam, że publiczność zawsze współtworzy przedstawienie. Bardzo nie lubię określenia: bierny odbiór sztuki. Wydaje mi się, że sztuka stawia odbiorcy wyzwania, sprostanie którym uruchamia intensywne procesy intelektualne i emocjonalne, automatycznie aktywizując wnętrze. Uczestnictwo zawsze związane jest z jakimś rodzajem aktywności. Nie zawsze udaje nam się sprowokować widzów do takiego uczestnictwa, ale zawsze o to walczymy. Nagrodą są takie momenty, jak np. w tym roku na LasFescie, kiedy czujemy niepowtarzalny przepływ energetyczny, intelektualny, emocjonalny, estetyczny pomiędzy sceną a publicznością. To wspaniałe uczucie, które jest wynikiem aktywności obu stron – sceny i widowni.

Dagmara: Wypadałoby dodać, że nasze spektakle od 7miu sezonów produkujemy w Solnikach, przez co są one niejako wpisane w tę wyjątkową przestrzeń. Niedawno po raz pierwszy zagraliśmy spektakl „Bezbrzeża" w ramach naszego festiwalu LasFest.
Wcześniej przedstawienie było prezentowane na kilku innych scenach. W Solnikach poczuliśmy, że jest to idealna przestrzeń. Poczuliśmy, że „Bezbrzeża" są w domu. Poza tym bardzo lubię grać w Lindenfels Westfluegel w Lipsku. Zdarza się to często. Scenę tę odwiedzamy co roku od niemal 20 lat. Jest to nasz zaprzyjaźniony teatr, reprezentowany przez duet Wilde&Vogel, z którym łączy nas bogata przeszłość... i przyszłość chyba też.

Ja: Wcześniej, w poprzedniej edycji oni byli obecni na festiwalu. W tym roku chyba się nie udało?

Paweł: Byli obecni w bardzo wielu naszych wspólnych projektach. W tym roku się to nie złożyło ze względu na spektakl, który realizowali w Indiach. Ale już w maju zanosi się na weekend polsko-niemiecki w Solnikach.

Ja: Grupa Coincidentia działa od 2009 r. Natomiast ja pamiętam pewien spektakl. To było 3 września 2005 r. Zagraliście wtedy na deskach Teatru Dramatycznego w Białymstoku, spektakl pt.: „ Salome", w reżyserii Michaela Vogla. Wtedy pierwszy raz widziałam was na scenie. Występowaliście pod nazwą Kompania Doomsday. W jakim momencie twórczego życia byliście wtedy? Mogliście podejrzewać, że któregoś dnia zamieszkacie w środku lasu i będziecie grywać w stodole?

Dagmara: W tamtym momencie na pewno o tym nie myśleliśmy. To było niedługo po tym jak skończyliśmy studia. „Salome" to była nasza pierwsza produkcja, jeszcze pod sztandarem Kompanii Doomsday.

Ja: Współpracujecie z wieloma twórcami, jak: Michael Vogel, Łukasz Kos, Christiane Zanger, Paweł Aigner, Michał Walczak, Robert Jarosz, Christoph Bochdansky, Paweł Passini, Robert Drobniuch, Konrad Dworakowski. Na stałe jesteście też związani z niemiecką niezależną sceną Lindenfels Westfluegel w Lipsku oraz duetem Figurentheater Wilde&Vogel. Czy dzięki spotkaniu z M. Voglem wasza kariera nabrała rozpędu? Ta współpraca spowodowała, że jesteście w tym miejscu, w którym jesteście?

Dagmara: Jest bardzo prawdopodobne, że nie pracowalibyśmy na gruncie niezależnym, gdyby nie spotkanie z nimi – najpierw warsztatowe (gdzieś w połowie studiów), później przy spektaklu dyplomowym. To, że wybraliśmy taką drogę jaką wybraliśmy, zawdzięczamy w dużej mierze spotkaniu z Charlotte i Michaelem.

Paweł: Tak, to spotkanie umocniło w nas poczucie, że można wziąć sprawy we własne ręce i stworzyć sobie model artystycznego życia poza instytucją. Nie ukrywam, że Wilde i Vogel namawiali nas do tego, żeby spróbować takiej drogi.

Dagmara: Nabraliśmy też w tej współpracy cennych kompetencji organizacyjnych. Charlotte Wilde, która jest świetną menedżerką, bardzo dużo nam pomogła w tej kwestii.

Ja: Czyli innymi słowy – mieliście ogromne szczęście, ze spotkaliście ich na swojej drodze.

Paweł: Mamy w ogóle dużo szczęścia do spotykania fajnych ludzi.

Ja: Bardzo się cieszę, że tak wspaniale potoczyła się wasza kariera. Dzięki temu ja dziś tu jestem. Chciałabym zapytać o spektakl, który ostatnio widziałam na festiwalu LasFest, pt."Invisible". Padają tam słowa, które Ty wypowiadasz Dagmara: „W koło nie ma nic. Przede mną nie ma nic. Czyste powietrze. Pusta przestrzeń. Pomiędzy mną a stodołą oddaloną ode mnie o 57 kroków... Nic." Powiedzcie, czy to NIC mocno inspiruje do pracy twórczej?

Paweł: Od tego monologu się wszystko zaczęło. Dasia, siedząc na ganku naszego domu w Solnikach, wpatrywała się w powietrze, zobaczyła to NIC i powiedziała: „Róbmy spektakl o niczym".

Dagmara: Dokładnie tak było. W tamtym momencie, a było to związane z pandemią, wydawało mi się, że teatr nie jest aż tak potrzebny, że są kwestie dużo ważniejsze, że bez teatru można żyć.

Ja: Rozumiem, że to jest wasza pasja życiowa. Ale życie bez tego byłoby znośne? Paweł: Tego nie wiemy. Nie próbowaliśmy w dorosłym życiu braku teatru.

Dagmara: Mam takie wrażenie, że gdybym zajmowała się gajem oliwnym, też mogłabym być szczęśliwa.

Paweł: Ja też bym nie przeceniał tego etosu, który się czasem krzewi, szczególnie wśród studentów. Sztuka, za wszelką cenę. Gdybym został postawiony przed wyborem granicznym: teatr czy coś istotniejszego...

Ja: Coś istotniejszego, znaczy co?

Paweł: Na przykład moja relacja z Dasią.

Ja: Świetnie, że to mówisz. A to pytanie o NIC było zadane w kontekście miejsca, w którym obecnie egzystujecie. Dobrze się wam tu mieszka? Jesteście zaprzyjaźnieni z rdzennymi mieszkańcami lasu?

Paweł: Tak. Czasem się zdarza, że łosie robią kupę w naszym ogródku a my nie mamy im za złe.

Dagmara: Albo zjadają nam kwiatki, o które dbałam przez pół roku. Też wybaczam.

Paweł: Kiedy przychodzi śnieżna zima, o świcie zdarza nam się oglądać sarenki, które przychodzą dojadać jabłka, które ostały się na naszej jabłonce.

Ja: Też je jadłam ostatnio. Pyszne.

Paweł: Ona owocuje co 2 lata ku uciesze zwierząt, które wpadają na bufet śniadaniowy. Bardzo nas to cieszy. Tak, w Solnikach mieszka się fantastycznie.

Ja: Czyli nie zamienilibyście go na inne?

Paweł: Nie.

Dagmara: Nie w tym momencie. Myślę, że energia Solnik nakręca ludzi. Artyści chcą pracować w tym miejscu, chcą przebywać z nami. To miejsce ma niepowtarzalną atmosferę, która się jakby rozlewa na naszych gości. Nie zdążyliśmy się jeszcze tym znudzić. Może za 20 lat powiem coś zupełnie innego.

Paweł: Bez Solnik nasz repertuar bez wątpienia wyglądałby inaczej. Nie powstałby spektakl „Invisible", gdyby Dasia nie usiadła na tarasie i nie zobaczyła „niczego" w powietrzu. To było początkiem myślenia, jak można teatralnymi narzędziami eksplorować to, czego nie widać. Nie byłoby spektaklu „Kukułka", gdyby nie to, że Michael Vogel znalazł na strychu stary zegar z kukułką. To zainicjowało fantazje o możliwych historiach, które rozegrały się w przeszłości w naszym domu. Praca nad „The Monstrum Band" i forma spektaklu w dużej mierze wynikała z charakteru i akustyki naszej stodolanej sceny.

Dagmara: Tutaj też zadziałała sytuacja wejścia teatru instytucjonalnego (naszego koproducenta - kieleckiego Teatru Lalki i Aktora „Kubuś") na zupełnie nowy grunt. Lwia część prób odbyła się w naszej stodole. Dla ludzi, którzy są związani z teatrami instytucjonalnymi, praca w takim miejscu to dość duże przeżycie.

Paweł: Gdy się czyta „Frankensteina", który był punktem wyjścia do „The Monstrum Band" w Solnikach, to pojawiają się nowe, niepowtarzane tropy i skojarzenia. Rzutuje to rzecz jasna na proces twórczy. Miejsce, w którym działasz staje się jednym z realizatorów spektaklu.

Dagmara: „Straszkę pospolitą" też robiliśmy już w Solnikach. To miejsce miało ogromny wspływ na formę i treść przedstawienia.

Paweł: Wydaje mi się, że warunki, w jakich się tworzy zawsze przekładają się na dzieło. Momenty zatrzymane w obrazach impresjonistów, przestrzenie i kształty w malarstwie Daliego, pływające wyspy Barby wydają się pokłosiem perspektyw wynikających z miejsc, w których dzieła i idee się rodziły. No właśnie, Eugenio Barba i jego „Odin Teatret " zawsze był dla mnie istotną postacią. Jego porównanie teatrów poszukujących, niezakotwiczonych - do wysp z wodorostów, pływających wysp, stojących w opozycji do teatralnych okrętów z kamienia nabiera nowej treści odkąd zadomowiliśmy się w Solnikach. Lubimy je nazywać naszą własną wyspą. Tu inaczej płynie czas, inaczej działa percepcja. Tu wszystko jest inne.

Ja: Brzmi to bardzo idyllicznie.

Paweł: To nie znaczy, że nie ma tu problemów.

Ja: Oczywiście. Ale nie o nich chcę rozmawiać. Chciałam zapytać o kolejny spektakl, którym zaczynaliście festiwal LasFest „Bezbrzeża". Tam Paweł okładasz się gliną. Czemu miał posłużyć ten środek wyrazu, w kontekście dążenia do nieograniczonej wolności, do czego nawiązują Bezbrzeża?

Paweł: Wolałbym nie mówić, jak należy to odczytywać. To, co mnie zawsze wkręcało w teatr - to idea, że spektakle dzieją się w głowach widzów. My ze sceny wysyłamy jakiegoś rodzaju impuls do tego, żeby w Twojej głowie i w Twoim sercu się coś wydarzyło i żeby się nawiązała jakaś więź pomiędzy nami. Intencja w sztuce jest bardzo ważna, jest czymś podstawowym. Intencja powoduje, że dana scena emanuje pięknem a nie wulgarnością i na odwrót. „Bezbrzeża" to spektakl, który mówi o samej twórczości i o życiu w sztuce, o relacji między twórcą a tworzywem. W kontekście żywej ostatnio dyskusji na temat tego, jakie są granice w sztuce teatralnej, dyskusji o zachowaniach przemocowych w procesie twórczym, nabiera zupełnie innego wydźwięku, kolorytu.

Dagmara: Inną perspektywę interpretacyjną narzuca sytuacja wojny w Ukrainie. W samym obrazie, wizji Pawła Hubićki, scenografa pojawia się dziś zupełnie inny wymiar.

Ja: Czy jakaś formacja, czy teatr niezależny działający na Podlasiu, jest wam szczególnie bliski?

Paweł: Bliscy nam są wszyscy, którzy idą tą niełatwą drogą, choć jak to w życiu bywa nie ze wszystkimi nam po drodze artystycznie czy pozaartystycznie. Przed chwilą mieliśmy pokaz koprodukcji polsko-białoruskiej Teatru „Czrevo" Joanny Troc z Jurą Divakovem i Tatianą Divakovą. Prezentowali nową wersję spektaklu „Pozory", Natalia Sakowicz grała w Solnikach w ramach programu Teatr Polska. To bardzo interesująca solistka, o której coraz częściej się słyszy. Pozaartystycznie mamy ze sobą bardzo dobre relacje. Jest zresztą wiele grup podlaskich i niepodlaskich, które nas tu odwiedzają.

Ja: Dobry teatr wg was, to jaki teatr?

Paweł: Każdy dobry teatr jest dobry. Jeśli coś dzieje się z potrzeby, jeśli dzieje się w procesie, jeśli coś wynika z bezkompromisowej intencji artysty, to musi być dobre dla powstającego dzieła. Artysta ma obowiązek robienia tego, co mu się żywnie podoba. Ma obowiązek podążania za swoimi fantazjami. Bardzo dużo toczy się ostatnio dyskusji na temat tego, co jest teatrem lalkowym, a co nim nie jest. Co powinno być prezentowane na festiwalach lakowych a co nie. I gdyby się trzymać utartych ścieżek i definicji, ze zgrozą patrzyłbym w przyszłość, nie widząc dla naszego teatru żadnej platformy do prezentacji. Bo my nie jesteśmy ani stricte lalkowi ani stricte dramatyczni. W teatrze aktorskim czy teatrze tzw. dramatycznym w dużej mierze to, co się wydarza jest wynikiem, pochodną procesu wewnętrznego, psychologicznego, emocjonalnego. Teatr lakowy traktuje się jako sztukę, w której nieożywiona forma, poprzez ruch, daje złudzenie życia. Przedmiot, lalka, każdy rodzaj materii staje się żywą postacią sceniczną poprzez ruch nadany przez animatora. Myśląc o teatrze zakorzenionym w sztuce lalkowej, którego czujemy się przedstawicielami, bardzo często dzieje się tak, że jest jakiś rodzaj materii, obrazu uruchomionego albo nie wywołuje, inicjuje procesy wewnętrzne. Mamy tu do czynienia z odwróconym porządkiem niż w przypadku dramatu.

Ja: Napisaliście, że „ Coincidentia to m.in. łączenie autonomicznych dróg twórczych artystów penetrujących różne przestrzenie życia teatralnego. Zatem, w jakim kierunku będziecie podążać? Czy ta droga ma konkretny zarys?

Dagmara: Mamy kilka pomysłów. Niektóre przeradzają się już w czyny. Pandemia pokazała nam jednak, że człowiek sobie planuje a potem wszystko idzie w innym kierunku. Trzymajcie kciuki.

Paweł: W tej chwili mamy plany na 3 kolejne spektakle. Wydaje się, że to dużo, bo w przypadku naszych możliwości produkcyjnych realizacja zajmie 3 lata.

Ja: To są nowe spektakle?

Paweł: Tak. Zupełnie nowe produkcje. W związku z tym, że dwa z trzech spektakli będziemy tworzyć we współpracy z innymi teatrami dużo jest pytań organizacyjnych, budżetowych itd.

Ja: Możecie zdradzić kiedy i gdzie będzie można was zobaczyć w najnowszym przedsięwzięciu?

Dagmara: Ze względu na finansowanie i inne nudne kwestie organizacyjne – zazwyczaj premierujemy na jesień. Nasza nowa produkcja, realizowana z duetem Wilde&Vogel będzie pokazana światu jesienią 2024. W tym roku postanowiliśmy skupić się na eksploatacji przedstawień a nie na produkcji. Jest to związane z długim
pandemicznym okresem, w którym nie graliśmy a produkowaliśmy. Czas odwrócić ten porządek. Mamy też w planach wznowienie jednego spektaklu, który był niejako zawieszony na okres niemal 3ech lat. Tutaj będziemy zmieniać skład realizatorski, będziemy wchodzić w koprodukcje z nowym teatrem. Będzie to wznowienie „Don Kichota".

Paweł: Teatr „Pinokio", z którym wyprodukowaliśmy ten spektakl – postanowił zakończyć eksploatację przedstawienia, ale zaproponował scedowanie praw. Jako że jest to duża produkcja, wymagająca zasobów technicznych i ludzkich, potrzebowaliśmy partnera, który dysponowałby takimi środkami. Teatr Animacji w Poznaniu zadeklarował tu gotowość współpracy. Ucieszyliśmy się z propozycji i dziś możemy powiedzieć, że „Don Kichot" wróci na scenę.

Ja: Czego mogłabym wam życzyć na ten moment?

Paweł: Chcielibyśmy, aby nasze fantazje nie były ograniczone niskim budżetem lub brakiem budżetu. Można nam życzyć, abyśmy nie musieli rezygnować z nowych dróg rozwoju sceny Solniki 44 ze względu na brak finansowania. Ot takie prozaiczne życzenia.

Dagmara: Stabilizacji, jeśli chodzi o Solniki, Byłoby wspaniale móc tworzyć plan działania np. na 3 kolejne lata, wiedząc na czym się stoi.

Paweł: Móc zaprosić artystów na festiwal z rocznym wyprzedzeniem, a nie kilka tygodni przed jego rozpoczęciem.

Ja: Rozumiem też, że nie planujecie zmieniać miejsca zamieszkania? Jesteście zakorzenieni?

Dagmara: Oj, nie. Możemy, chcemy i będziemy jeździć. Uwielbiam jeżdżenie, granie na gościnnych scenach i festiwalach jest świetne.

Paweł: Możemy się zaszyć i pracować na swojej wyspie a jak wypracujemy coś, co chcielibyśmy pokazać światu - wyłonić się z chaszczy i zagrać w Paryżu, Bielsku Podlaskim, Meksysku czy Berlinie.

Dagmara: w trakcie kilku tras z programem Teatr Polska byliśmy w tylu różnych małych miejscowościach w Polsce. To jest super granie.

Ja: W małych miejscowościach publiczność bywa bardzo wdzięczna.

Paweł: Bardzo. Teatr Polska uważamy za naprawdę dobry program. Braliśmy w nim udział już chyba 4 razy. I zawsze sobie bardzo cenimy to, że wjeżdża się w miejsca, gdzie dialog jest bardzo intensywny i nasycony z obu stron wdzięcznością.

Ja: Kochani. Bardzo Wam dziękuję za rozmowę. Życzę wszystkiego dobrego. Wielu sukcesów.
__

Grupa Coincidentia to niezależny teatr ożywionej formy założony w 2009 roku i do chwili obecnej prowadzony przez Dagmarę Sowę i Pawła Chomczyka (absolwentów białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej).
Grupa ma na koncie kilkanaście spektakli, stworzonych we współpracy m.in. z takimi twórcami jak: Michael Vogel, Łukasz Kos, Christiane Zanger, Paweł Aigner, Michał Walczak, Robert Jarosz, Christoph Bochdansky, Paweł Passini, Robert Drobniuch, Konrad Dworakowski.
Przedstawienia Coincidentii były prezentowane na licznych festiwalach w Europie, Azji, Ameryce Północnej i zostały uhonorowane wieloma nagrodami (w tym The Bank of Scotland Herald Angel, Total Theater Award Edynburg, Grand Prix Festiwalu Konteksty w Poznaniu czy Grand Prix MFTL w Toruniu).
W centrum zainteresowań Coincidentii leży współczesny teatr wielu środków wyrazu (ze szczególnym uwzględnieniem teatru lalkowego). 

 

Edyta Wojciuk
Dziennik Teatralny Białystok
24 października 2023

Książka tygodnia

Bieg po linie
Wydawnictwo MANDO
Maria Malatyńska, Jerzy Stuhr

Trailer tygodnia