Mały rudy, co się patrzał

"Wesele" Wyspiańskiego omawiane i przedstawiane było już na wiele różnych sposobów. "Ja jestem Żyd z Wesela" w reżyserii Tadeusza Malaka to spojrzenie na najsłynniejszy dramat artysty z zupełnie innej strony. To wesoło-gorzka anegdota z niebanalnym humorem, przyjemną muzyką i niewątpliwym urokiem.
Do ciemnego pomieszczenia wchodzi dwóch mężczyzn, z których jeden, siadając przy pianinie, zaczyna grać kojącą melodię z epoki. Drugi uporządkowuje zagracony pokój, układa nieruszane od dawna przedmioty. Za chwilę to samo zrobi ze swymi wspomnieniami: odświeży je sobie, przywoła z lekką nostalgią i z radością opowie. Jak się zaraz dowiemy, jest to Filip Waschütz - "adwokat Żyda z wesela". Natychmiastowa interakcja mecenasa z widownią sprawia wrażenie, jakby działo się to "tu i teraz", słowa nie były recytowane, lecz wypowiadane specjalnie dla nas. Tylko czasowe umiejscowienie spektaklu i scenografia, która wprowadza nas w atmosferę Krakowa z początku wieku, ukazuje, że jednak jesteśmy w teatrze. Adwokat przywołuje z pamięci czas wystawiania "Wesela". Realne są miejsca, postaci, zdarzenia, a przede wszystkim przywołana atmosfera tamtego okresu. Czasu, gdzie nie tylko mówiło się o "Weselu", ale mówiło się "Weselem". Wszystko to przedstawione za pomocą wesołych opowieści o wejściu literatury w codzienne życie, problemach, jakie spotykały dramat ze strony cenzorów czy niezrozumieniu go przez ówczesnych widzów. Anegdotki opowiedziane są z wyszukanym humorem, sporą dawką nostalgii i niemałym zachwytem nad dziełem. Najważniejsza z anegdotek, tworząca rzeczywisty trzon spektaklu, przywołuje postać Żyda Hirsza Singera, który pewnego dnia przyszedł do kancelarii mecenasa. Nim dowiemy się o celu jego wizyty, usłyszymy opowieść o zdarzeniu, które zaważyło na całym jego późniejszym życiu. Bowiem Singer, karczmarz z Bronowic Małych, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu, był uczestnikiem najsłynniejszego polskiego wesela. A ku swojej wielkiej rozpaczy mimowolnie stał się także bohaterem dramatu. Opisany przez "małego rudego", jak mówi o Wyspiańskim, który jako jeden z nielicznych nie bawił się i nie tańcował w bronowickiej chacie, utracił swą godność, poważanie i posłuch rodziny, a nawet tożsamość. Największym atutem spektaklu jest aktorstwo, to na nim opiera się przedstawienie. Tadeusz Malak jest swobodny, ma łatwość nawiązywania kontaktu z widownią i natychmiastowego zjednania sobie ich sympatii. Opowiada lekko i z humorem. Znakomity Jerzy Nowak, w roli starego Singera, odkąd pojawia się na scenie, pochłania całą uwagę widzów. Już sama jego obecność wywołuje emocje, zaś smutek i nostalgia, jaką możemy usłyszeć w drżącym głosie i przybijającym spojrzeniu, robi niebywałe wrażenie. Spektakl ten, pomimo ciepła, uroku i humoru, ma dość gorzką wymowę. Trudno nie użalić się nad starym Żydem, nie zrozumieć jego problemów, choć wydają nam się tak odległe. Ciekawie rysuje się także zakończenie. Reżyser w tonie zdawałoby się jak najbardziej serio, choć okraszonym jak zwykle żartem, stawia pytanie o granicę ingerencji sztuki w codzienne życie, możliwości wykorzystania w niej rzeczywistości. Trudno się z bohaterem nie zgodzić, że gdyby ona istniała, nie oglądalibyśmy ani "Wesela", ani tego spektaklu. Teatr Stary w Krakowie Roman Brandstaetter "Ja jestem Żyd z "Wesela"" reżyseria: Tadeusz Malak Obsada: Jerzy Nowak, Tadeusz Malak Premiera: 17.12.1994r.
Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
19 marca 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia