Miasto we wsi
"Miasto we krwi" - reż. Jacek Głomb - Teatr Miejski w GliwicachCześć wszystkim w nowym sezonie, czeeeść, czeeeść. Może grilla, co nie? Dawać mi to "Miasto we krwi".
Czasem się tak mówi: "Tylko się nie zesraj". Mówi się tak wtedy, gdy ktoś chce czegoś za bardzo, na przykład być fajny. Mówi się dla jego dobra, dobra tego kogoś, żeby mu oczy nie wypadły z orbit.
"Miasto we krwi" jest orbitowaniem, ale nie bez cukru, tylko z cukrem właśnie i ze smalcem, i z jeszcze zasmażką! I koka, i piekło, i szatani!!! Wieczór się zaczyna od spalenia scenografii, a potem jest tylko grubiej. Nie umieli wybrać, którego Szekspira zrobić, no to zrobili całego, a co! Tajemnicze są relacje pomiędzy scenami i pomiędzy postaciami, ale w tym spektaklu w sumie nie o spektakl chodzi, ale o przestrzeń spektaklu. Grają w spalonym teatrze, lecz spalonym nie przez siebie. Niemcy, jak stąd wypieprzali, podpalili budę, że gdy będzie poniemiecka, to będzie ruiną.
Postscena "Victoria" nie ma ogrzewania, o klimie nie wspomnę, i się nie zanosi, cieszcie się, że stoi, a mogła zabić! Najlepiej oglądać między sezonami.
"Miasto we krwi" ma ambicje rzędu Kurosawy, por. "Tron we krwi", i nawet wyszedł im Kurosawa, tyle że w Gliwicach. Spektakl głośny, naładowany, przeładowany, a im bardziej jest do przodu, tym mu więcej z tyłu braknie. Krew, pot i dymy. Sooo straight.
Niekończąca się obsada dla niekończącej się liczby postaci luźno przyfastrygowanych. Wygląda to wszystko jak sandwicz z Subwaya, którego ktoś nie przestał robić. Dał już wszystkie dodatki, powiększył do XXL, polał czterema sosami i wciąż jest w procesie.
Kogo lubię (lub przynajmniej znam) z obsady, kolejność alfabetyczna: Przemysław Chojęta, Jakub Klimaszewski, Dominika Majewska, Mirosława Żak. Galilejczyk nie gra, to go nie wymieniam. A, przepraszam, jednak!