Między rozkoszą i agitką
"Almodovaria" - reż. Anna Wieczur-Bluszcz - Teatr Polonia w Warszawie"Almodovaria" to wydarzenie, o którym bywalcy, warszawskiego Teatru Polonia długo nie zapomną. Przede wszystkim za sprawą Anny Sroki-Hryń, aktorki dźwigającej na swych barkach ciężar widowiska. Bez niej nie miałoby ono takiej siły nośnej, która sprawia, że ogląda się je a to z zachwytem, a to ze zdumieniem, a to uczuciem niedosytu.
To bodaj najlepsza do tej pory rola Anny Sroki-Hryń, która dotąd dała się poznać jako artystka wszechstronnie utalentowana, nie tylko aktorsko, ale także wokalnie i tanecznie. Jednakże tak wymagającemu repertuarowi jak pieśni pochodzące z filmów Pedro Almodóvara sprostać mogą tylko wykonawcy świadomi swoich możliwości. Sroka- Hryń z pewnością do nich należy, czemu dała już wyraz interpretując znaną piosenkę "Nie opuszczaj mnie" Jacques'a Brela i dorównując maestrią takim jej wykonawcom, jak Michał Bajor czy Katarzyna Groniec. Podkreślić jednak należy, iż aktorce w sukurs na scenie przyszła Anna Burzyńska, czyli autorka doskonałych tekstów piosenek.
Kreowana na scenie Agrado to postać "zapętlona": kobieta, była kobieta, transseksualna diwa, drag queen, która chwilami sama zdaje się zagubiona w swojej tożsamości płciowej. Wyrażane przez bohaterkę credo zawiera się w takich oto słowach: Życie jest zbyt ciekawe, by przeżyć je w tylko jednej roli. Agrado wiedzie swój żywot już to w Barcelonie, już w Paryżu czy w Madrycie - zwłaszcza w Cafe Luna. Za swoją misję uważa dawanie rozkoszy (hiszp. agrado) innym i czerpanie jej z przygodnych związków. Zagubiona w meandrach samotności, wyuzdana, arogancka, zaczepna, żywiołowa lub wyciszona Agrado wyśpiewuje swoje życie rozpięte tak szeroko, że nie sposób go wyrazić tylko słowem. A skoro los jest barwny, to i skala ekspresji bywa rozległa. W jednym z epizodów bohaterka wspomina swojego zmarłego syna, spożywając przy tym mocne trunki. Z kolei wspominając minione uciechy cielesne, rzuca się w wir ognistego flamenco. Jest pełna pasji, namiętności, zwątpień i sprzeczności. Drapieżność podpiera liryzmem, wyzywającą obsceniczność tonuje subtelną refleksją.
A jednak "Almodovaria", choć entuzjastycznie przyjęta przez warszawską publiczność i żegnana bisami, pozostawia uczucie pewnego niedosytu. Przedstawienie wyreżyserowane przez Annę Wieczur-Bluszcz chwilami jednak balansuje na granicy dobrego smaku lub tę granicę przekracza. I wcale nie chodzi tu o niecenzuralne treści, w jakie spektakl obfituje, lecz o wysilone, niepotrzebne zmuszanie widzów do współuczestnictwa. Śmiały zamysł reżyserski, by zaangażować odbiorców w dialog sceniczny, jeszcze się broni, gorzej jednak, gdy przybiera formy zbyt impertynenckie. Z chwilą, gdy wyzwolona Agrado pokonuje linię dzielącą scenę od widowni, budzi uczucie zażenowania. Wplątani w arbitralnie narzuconą polemikę widzowie, stają się łatwym łupem tej, której zadaniem nie jest przecież napastliwe zagrzewanie do działania, lecz po prostu gra aktorska.