Mikrokosmos absurdu
"XD" - reż. Aleksandra Matlingiewicz i Jacek Sotomsk - Teatr Współczesny w SzczecinieNieśpiewana opera rodem z internetu zagościła na Scenie Nowe Sytuacje Teatru Współczesnego. Przyziemność tematyki pomieszana z kampową, barokową i operową formą daje zaskakujące rezultaty oraz bawi na sposób słodko-gorzki.
W zagrzybionej piwnicy w bloku spotyka się wspólnota mieszkaniowa. Zebranie dotyczące rewitalizacji windy niespodziewanie przeradza się w awanturę, której przebieg wygląda podejrzanie znajomo. Na bazie blokowej mikrospołeczności mamy okazję przyglądać się społeczeństwu, a refleksje z tego wynikające nie napawają optymizmem.
Na początek na scenie pojawia się Paweł Niczewski w stroju barokowego Master of Ceremony i gnąc się w ukłonach zapowiada zebranie wspólnoty mieszkaniowej w czeterech aktach. Pierwszy akt dzieje się za zasłoną, więc wysłuchujemy tak typowych polskich dyskusji nie pozabawionych wulgaryzmów, obrzucania się inwektywami, braku porozumienia i chęci zaprezentowania się wynikającego z braku możności zaprezentowania się gdzie indziej niż w zatęchłej piwnicy blokowej. Wszak wiadomo, że w takich sytuacjach najgłośniej krzyczą ci, którzy nie mają się gdzie wykrzyczeć. Frustraci tłumiący swoje frustracje oraz inne typy z brakami emocjonalnymi, a także idącymi w parze brakami intelektualnymi. Spotykamy się z przyziemnością problemu, bo przecież dyskusja dotyczycy tego, jak zamontować windy, w których nie będzie można pisać brzydkich słów na ścianach.
Jeszcze nie musimy sięgać po żadne formy, a już zauważamy przerost formy nad treścią. Sposób dyskusji sam w sobie wydaje się mocno kampowy w swoim przeroście w stosusnku do omawianego problemu. A to zaledwie początek, bo w drugim akcie aktorzy dramy wychodzą na scenę. I tu się dopiero dzieje.
Należy pamiętać, że to inscenizacja „Pastrami" Malcolma XD, która nawiązuje formą do barokowego gatunku muzyczno-scenicznego dramma per musica. Przedstawianie opery barokowej w nowoczesny sposób z użyciem multimediów staje się światowym trendem, stąd pomysł na to przedstawienie. Krótkie, absurdalne, ironiczne opowiadania narratora, którym okazuje się być nasz MC Paweł Niczewski (albo przynajmniej twierdzi, że nim jest, bo kim naprawdę jest Malcolm X nie wie nikt), tworzą pewną całość z bogactwem charakterów i... strojów.
Już pierwsze wyjście bohaterów na scenę kojarzy nam się z dworami europejskimi, na których odbywały się tego rodzaju przedstawienia, z Luwrem na czele. W Polsce zasmakował w nich Władysław IV Waza i jego następca, a degustację przerwał potop szwedzki. No więc suną jeden za drugim uczestnicy piwnicznego zebrania wspólnoty w strojach przebogatych, wyposażeni w gesty i ruchy z dworskiego spektaklu. Wykonują jakieś tańce (brawo za choreografię) i zaczynają mówić. Zderzenie tematyki wspólnotowej dotyczącej wspomnianej wyżej windy z zachowaniem bohaterów w pierwszym odruchu wbudza rozbawienie. W drugim odruchu już, niestety, tak wesoło nie jest. Bo ta forma obnaża żałosność tego zebrania i postaw jego uczestników. A jest to tylko mikrokosmos w porównianiu z tym, z czym się zderzamy w naszym życiu na co dzień. Mikrokosmos absurdu.
Aktorsko wyróżnia się grająca gościnnie Julia Gadzina, która już przy pierwszym wejściu przypomina porcelanową lakę kiwającą głową na boki. Nie sposób też nie nawiązać do dworskich żywych lal, które całe były jedną wielką kreacją. Czasami widujemy je w filmach kostiumowych, te panienki usiłujące zrobić wrażenie na dworze jakiegoś tam króla czy księcia, trzęsące lokami, wachlarzami, wprawiające w drganie korpusy swoich ciał i modulujące głos w stylu słodkiej idiotki. Aktorka robi to doskonale, a my uświadamiamy sobie, że dzisiaj takich lal też nie brakuje, tylko są inaczej ubrane albo inaczej "zrobione".
Joanna Matuszak jako dojrzała matrona ze śladami dawnej urody i nadziejami na znaczącą pozycję w życiu, pokładająca się na podłodze w pięknej sukni i nadmiernie emocjonalna również jest godna zapamiętania.
Oczywiście wystąpienie Grażyny Madej jako pani dyrektor firmy produkującej windy, usiłującej z godnością się poruszać w śmierdzącej stęchlizną piwnicy to także ciekawe doświadczenie.
W każdym kolejnym akcie sytuacja się powtarza, ale tempo przyspiesza. Aktorzy są jakby mniej dbali o szczegóły, pomijają całe partie tekstu, bełkoczą pod nosem, odpuszczają pewne elementy. Im dłużej na to patrzymy, tym bardziej widzimy absurd całego wydarzenia. Absurd tego zebrania i absurd postaw jego uczestników. Gdybyśmy wzięli na warsztat każdy dowolny problem naszej codzienności, na przykład dyskusję z kasjerką w sklepie albo kłótnię pasażerów w autobusie, i osadzili w takiej samej scenerii, też zobaczylibyśmy absurd sytuacji.
Do tego niepokojąca muzyka Jacka Sotomskiego, jakby urywana, powracająca. Jest dopełnieniem całości.
W tym przedstawieniu to nie kampowa otoczka jest śmieszna, ona obnaża i podkreśla śmieszność tego, co zazwyczaj traktujemy śmiertelnie poważnie. Bo czy warto się napinać na zwykłym zebraniu wspólnoty? Czy warto się kłócić, kiedy mamy do rozwiązania ważniejsze problemy?
Zapętlenie sytuacji na scenie przypomina nam o naszym zapętleniu w naszej codzienności. Pokazuje jak się miotamy, jak powracamy do utartych schematów bojąc się wyjść poza nie. Jak zatracamy się w czymś, co nie jest tego warte. Jak nie umiemy wyrwać się z pętli i pójść do przodu. I mimo że na widowni co chwila słychać śmiech, to jednak aż tak bardzo do śmiechu nam nie jest.
Obsada: Grażyna Madej, Joanna Matuszak, Arkadiusz Buszko, Paweł Niczewski, Julia Gadzina (gościnnie), Maciej Łączyński (gościnnie).
Reżyseria, choreografia: Aleksandra Matlingiewicz, adaptacja, muzyka, reżyseria: Jacek Sotomski, konsultacja dramaturgiczna: Piotr Wawer jr, scenografia, wideo, przestrzeń wizualna: Eternal Engine (Martix Navrot, Jagoda Wójtowicz), kostiumy: Mikołaj Dziedzic, asystentka reżyserów: Joanna Matuszak, zdjęcia: Piotr Nykowski.
Premiera 24 listopada 2023.