Morskie podróże na krześle

"Podróże Guliwera" - reż. Ondriej Spisak - Teatr Baj Pomorski w Toruniu

To niezwykle trudne zadanie zatrzymać siedmiolatka w fotelu teatralnym dłużej niż kwadrans. Twórcom spektaklu pt. "Podróże Guliwera" udaje się nie tylko utrzymać uwagę najmłodszych widzów przez godzinę, ale również skłonić do aktywnego odbioru spektaklu

Siedząc między uczniami szkoły podstawowej byłam przekonana, że  nie tylko śledzą z zaciekawieniem losy tytułowego bohatera, ale również są żywo przekonane, że stworzony za pomocą teatralnej iluzji świat istnieje naprawdę. Jestem pełna podziwu dla reżysera, za to, że udało mu się zbudować spektakl nie tylko interesujący formalnie, intrygujący sposobem wykorzystania znaków scenicznych, ale przede wszystkim atrakcyjny dla najmłodszych odbiorców.

Ondriej Spisak dość swobodnie traktuje dzieło Swifta, dlatego bohater przedstawienia odbywa wszystkie wyprawy w wyobraźni, a wizyta w każdej z krain wiąże się z dopasowaniem do nowych reguł. W przedstawieniu zredukowano liczne przygody podróżnika, a nacisk położono na budowanie etiud przypominających często tzw. teatr zabawy. Dzięki temu powstało widowisko, które mówi nie tylko o niezwykłych przygodach Gliwera, ale także jest ważnym głosem na temat potęgi fantazji oraz magii sceny. Tak jak marzyciel czytając powieść Swifta zaczyna wędrować do najdziwniejszych krain, tak widz tego przedstawienia patrząc na prawie pustą scenę zaczyna przemierzać światy wyimaginowane i wierzyć, że na scenie teatralnej można nie tylko rozmawiać z bohaterami wielkości mrówek, dowolnie zwiększać i zmniejszać postacie (bez wykorzystania kostiumu czy oświetlenia) ale również płynąć statkiem po morzu nie dysponując ani atrapą łodzi, ani namiastką zbiornika wodnego. Takie myślenie o teatrze pozwoliło ukazać krainę Liliputów, jako niewielką makietę, Olbrzymów, jako postacie, które nie różnią się wielkością od zwyłych ludzi oraz kraj koni, w którym dzięki specyficznemu sposobowi poruszania się aktorów udaje się zbudować złudzenie, że postacie w skromnych kostiumach są prawdziwymi zwierzętami, które na dodatek posługują się własnym, nieznanym człowiekowi językiem.

Bez wątpienia można stwierdzić, że udało się reżyserowi zmobilizować zespół aktorski do twórczej pracy. Efekty tego są zdumiewające- pozytywne oceny najmłodszych widzów- czyli odbiorców, których trudno oszukać. Przyglądając się ich grze odnosiłam wrażenie, że dobrze się czują odgrywając swoje role oraz że chcą nawiązać kontakt z publicznością. Poza tym odtwórcy   bardzo dobrze realizują wszelkie etiudy pantomimiczne oraz zadania wymagające podporządkowania się ustalonej choreografii. Pomimo, że grają po klika postaci udaje im się dokonywać  sugestywnych metamorfoz oraz pokazać nie tylko odmienne typy bohaterów ale również relacje, jakie miedzy nimi zachodzą. I chociaż cały zespoł spisał się znakomicie, moją uwagę szczególnie mocno przykuło dwoje aktorów: Piotr Dąbrowski i Dominika Miękus.  Odtwórca roli Guliwera  konsekwentnie buduje postać człowieka mającego swój wyimaginowany świat, ale co istotne, nie popada w skrajności i nie buduje postaci infantylnej. Natomiast Dominika Miękus wzruszyła mnie szczególnie mocno w roli Glumdalklitisz, która to w jej wykonaniu, sprawiała wrażenie nieporadnej, bezbronnej, ale sprytnej dziewczyny, która z niebywałą determinacją walczy o uratowanie życia Guliwerowi.

Jedynym mankamentem przedstawienia jest sposób, w jaki potraktowano wątek małżeństwa Guliwera. Uważam, że temat nie został w pełni zrealizowany, a ukazanie go w takim skrócie znacznie upraszcza przekaz spektaklu. Nie wiem, jaki był zamysł reżysera: czy chodziło o to, że Guliwer zaniedbuje obowiązki małżeńskie, czy autor scenariusza stwierdził, że dzieciom o miłości mówić nie można, ale sceny, gdy widzimy go z żoną sprawiają wrażenie niedopracowanych lub „poddanych cenzurze”. Widz dorosły niewiele wyczyta z obrazów, w których partnerka życiowa zachowująca się trochę jak guwernantka, trochę jak  siostra i mówi, że „lubi swojego męża”.  Nie można też lekceważyć spostrzegawczości i inteligencji dzieci, które przecież w wieku sześciu lat dostrzegają różnicę między słowem „lubić” a „kochać”.

Poza tym spektakl jest spójny, przemyślany pod względem dramaturgicznym  i plastycznym. I chociaż jako osoba dorosła powinnam mieć większy dystans do tego, co dzieje się na scenie, to oglądając spektakl bardzo często zdarzało mi się oderwać od rzeczywistości i z niecierpliwością oczekiwać, co się za chwilę wydarzy. Przyznam się także, że w momencie, w którym Olbrzymi rzucili Guliwerem (tak małym, że niewidocznym) w stronę publiczności to sama miałam ochotę wraz z grupą dzieci wyciągnąć rękę, by złapać bohatera. Myślę, że dla takich właśnie wrażeń warto wybrać się na ten spektakl i pozwolić sobie na godzinny powrót do czasów dzieciństwa.

Anna Nowak
Dla Dziennika Teatralnego
19 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...