Mrożek w Łaźni
inscenizacje Mrożka w Łaźni Nowej w KrakowieOsiemdziesiąte urodziny Mrożka Teatr Łaźnia Nowa chce uczcić cyklem inscenizacji-performansów jego opowiadań. Jedyną krępującą twórców projektu zasadą ma być nienaruszalność Mrożkowych tekstów
To zaiste wzruszające ograniczenie, jeśli weźmie się pod uwagę, iż ta żelazna zasada, której pisarz niegdyś się domagał od reżyserów swoich dramatów, od dawna już nie jest respektowana. Mamy więc do czynienia z eksperymentem nieco staroświeckim, choć dobrze się wpisującym w manię projektów tematyczno-rocznicowych typu Miłosz dla przedszkolaków, Kołakowski dla osesków, Mickiewicz dla emerytów. Na takie projekty łatwiej zdobyć pieniądze, więc każdy artysta śni o uczestnictwie w jakimś działaniu pożytecznym dla społeczeństwa, sztuki i własnego portfela, co zrozumiałe, jeśli nie ma za co robić normalnych premier. A w wypadku Mrożka będzie to miły prezent urodzinowy i niewątpliwie cykl bardzo krakowskich uroczystości. Trzeba jednak przyznać, że to pomysł ciekawy, choć artyści niewątpliwie uciekli od odpowiedzi, jak wystawić sztuki Mrożka. Wybrali za to ciekawe opowiadania: Rurę, Upadek orlego gniazda, Testament optymisty i Fakira (nie widziałam Mojej pierwszej zjawy i pierwszej wersji Fakira).
„Cały Mrożek” jest w tych prezentacjach scenicznych tylko pretekstem do działań performerskich, które równie dobrze można wykonać bez Mrożka. Wygląda to jak roboczy przegląd prac bardziej lub mniej uzdolnionych studentów szkół artystycznych. Każdy sobie rzepkę skrobie. Równie dowcipnie byłoby z Pilchem, no, ale on nie obchodzi urodzin. Recepta na taki spektakl jest dziecinnie prosta. Tekst Mrożka wypowiedzieć należy obojętnie, głośno, niezbyt wyraźnie, tańcząc lub grając na instrumencie. Dobrze jest go rozczłonkować na pojedyncze zdania, aby brzmiał jak sentencje. Bardzo dobrze, jeśli się go podda melorecytacji, rapowaniu. Ponieważ ostatnio nie ma prawdziwego teatru bez projekcji napisów, należy co jakiś czas wyświetlać sekwencje zdań na ekranie. Aktorzy powinni te pojedyncze zdania powtarzać, powtarzać, powtarzać. Ten mnemotechniczny zabieg jest bardzo pożyteczny, bo inne działania sceniczne mogą widza trochę rozpraszać.
Można też puścić teksty z offu, odpowiednio „zimno” je interpretując. Wszystkie te zabiegi nie są bardzo bolesne dla widza, bo tancerze tańczą dobrze, muzycy są świetni, wideoobrazy frapujące, a te pojedyncze, cedzone zdania nabierają charakteru tajemniczych gróźb, jak w Rurze, lub dowcipów, jak w Testamencie optymisty. Czasem bywa poważniej: seria zmiksowanych obrazów filmowych pokazuje historię Nowej Huty, historię Polski, historię naszych zawodów historycznych.
Oczywiście, Mrożek może być egzystencjalny i polityczny. W Testamencie optymisty optymizm nie pozwala zauważyć, że się leży w trumnie, a huk roztrzaskiwanego samolotu nie pozwala wątpić, że powinniśmy czytać politycznie pewnie i tańce dwóch dziewczyn (Magdalena Przybysz, Dominika Knapik): tej, która jest zakonnicą i tej przypominającej robota lub fitnesswoman w obcisłym, różowym, lśniącym trykocie. Jedna biczuje się, druga policzkuje. Konkurują ze sobą w jakimś dziwacznym tańcu. Do tego duetu dołącza wąsaty kowboj (Tomasz Chołoniewski) – czemu nie, wszak optymizm jest absurdem.
Do Fakira, czyli optymizmu – podtytuł od reżysera – Bartosz Szydłowski zaangażował sześciu nowohucian. Ich obecność w spektaklu miała wzmocnić jego polityczno-społeczną wymowę o autentyczne przeżycia wykluczonych. Tylko że te przeżycia są wyłącznie zapisane w programie. W spektaklu pojawia się film pokazujący amatorów wykonujących ćwiczenia. Powtórzą je na scenie.
Do opowieści o społeczności, która wierzy w cud – a kiedy cudotwórca okazuje się oszustem, pocieszenia szuka w przeświadczeniu, że oto dziecko spłodzone przez oszusta wzmocni siły narodu – Szydłowski wpisał własne rozterki artysty. Na szczęście tylko w programie. Sam stawia pytanie, czy aby nie jest fakirem: „W trakcie rejestracji prób uświadomiłem sobie zbieżność. Otóż ja, jako reżyser, stałem się fakirem, kimś, za kim zaczęli podążać z różnymi nadziejami. Fakir Mrożka stanie się w pewnym sensie moim artystycznym manifestem, marzeniem o roli teatru w życiu, tej pięknej zabawy, zmieniającej świat”. Skłaniałabym się do odpowiedzi, że jest fakirem.
Na scenie gromada trochę przestraszonych aktorów. Siedzą za wielkim stołem. Stół stoi na zetlałych dywanach. Na ekranie pojawiają się sceny z prób. Aktorzy-amatorzy powtarzają je w czasie przedstawienia. Są przerażeni tym podniesieniem do roli artystów? czy może szczęśliwi? Nie wiem. Wiem, że uczestniczę w czymś prywatnym, w czymś, na co nie mam ochoty. W czymś, czego znaczenie mi już zasugerowano – mam zobaczyć, jak artysta podnosi wykluczonych do godności artysty.
Potem na scenę wbiega grupa ubranych sportowo aktorów z krytykiem-ideologiem Igorem Stokfiszewskim, który wzruszył się spektaklem i rapuje wraz z grupą „orłów walcowni” (taki jest napis na koszulkach, które nosi zespół) swój tekst. To jest dobry pomysł, każdy krytyk powinien coś zatańczyć w spektaklu. Tylko repertuar trzeba dostosować do możliwości. Pozostanie mi z tego spektaklu ta uskrzydlona lekkość Stokfiszewskiego i to nieśmiałe przycupnięcie na scenie ludzi, owych amatorów. Rzeczywiście wstrząsające.
O teatrze Łaźnia Nowa pisze się, że jest post-robotniczy i ryzykuje politycznie. Jakoś nie widzę tego ryzyka, poza ryzykiem złego gustu. Bilety do teatru kosztują dwadzieścia lub czterdzieści złotych. To nie jest cena dla wykluczonych.