Muzyczne show na deskach teatru
„Słodkie lata 20.-30." - reż. Jan Szurmiej - Lubuski Teatr w Zielonej GórzeGdyby ktoś marzył o wejściu do magicznej kapsuły i cofnięciu się w czasie, może wybrać się do Lubuskiego Teatru w Zielonej Górzena spektakl „Słodkie lata 20.-30." w reżyserii Jana Szurmieja. To muzyczne widowisko uświetnione zabawnymi scenkami jest pięknym ukłonem w stronę dawnych, minionych już lat, w czasie których królowały na scenie koronki, pióra i błyszczące stroje.
Podczas zajmowania miejsca widać tylko połyskującą, niebieską kurtynę. Po chwili słychać pierwszą piosenkę „Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Kurtyna rozjeżdża się na boki, a oczom ukazują się pięknie ubrane autorki i wystrojeni aktorzy (za kostiumy odpowiedzialna jest Marta Hubka). To dopiero początek spektaklu, a na widowni już rozbrzmiały gromkie brawa.
W czasie spektaklu, który przemija bardzo szybko, aż chciałoby się usłyszeć więcej piosenek, aktorki i aktorzy wykonują najpopularniejsze utwory minionych, 20.-30. lat, m.in. „Ja się boję sama spać" Kaliny Jędrusik, „Już taki jestem zimny drań" Eugeniusza Bodo czy „Ada to nie wypada" Ireny Santor. Oprócz śpiewu artyści wykonują przepiękne układy taneczne (za choreografię odpowiedzialny jest sam reżyser – Jan Szurmiej).
Stroje aktorów były dopasowane do tamtych lat. Panie ubrane w błyszczące, koronkowe suknie z elementami piór i w delikatnym makijażu, lecz z pomalowanymi czerwonymi ustami, wyglądały zjawiskowo. Mogłyby spokojnie występować razem z Kaliną Jędrusik. Pomimo nieraz skomplikowanych układów tanecznych nie wychodziły z roli ani nie traciły wypracowanej barwy głosu. Śpiewały w bardzo wysokich rejestrach, były podnoszone przez panów oraz wchodziły na poszczególne elementy scenografii i wykonywały to wszystko idealnie. Moją szczególną uwagę zwróciły Joanna Koc wcielająca się w rolę m.in. Andzi i Girlsy V oraz Katarzyna Hołyńska grająca Adusię.
Przedstawienie prowadzi Mistrz Ceremonii (w tej roli Andrzej Ogłoza), który opowiada trochę historii kabaretu Qui Pro Quo i zabawia publiczność podczas zmiany scenografii pomiędzy wykonywanymi piosenkami. Mistrz Ceremonii ubiorem przypominał dżentelmena z Paryża w latach 20. Oprócz niego przed kurtyną pojawiają się krótkie scenki z udziałem Hipka (Marek Sitarski) i Moryca (Janusz Młyński) – dwóch żonatych panów, którzy tęsknią za starym życiem kawalerów – oraz Goldberga (Marek Sitarski) i Rapaporta (Janusz Młyński) – znajomych rozmawiających o sprawach finansowych. Komiczne rozmowy wprowadzały wesołą atmosferę i wywoływały śmiech na widowni. Dzięki tym przerywnikom aktorki miały trochę czasu na przebranie się w nowe kreacje, ale i tak było go niewiele. Panie zasługują na ogromne uznanie również i za to.
Scenografia, za którą odpowiada Wojciech Jankowiak, zmieniała się kilka razy, aby pasować do piosenki. Składała się z kilku elementów, np. z samych drewnianych, czarnych krzeseł przy wykonywaniu „Sex appeal" Eugeniusza Bodo czy dwóch krzeseł i stolika w utworze „Mały Gigolo" Zuli Pogorzelskiej. Do kilku piosenek została wykorzystana tylko dawna, uliczna lampa, która stała w rogu parkietu. Najwięcej rekwizytów zostało wykorzystanych do utworu wykonywanego na poczcie – wtedy artyści byli też ubrani mniej odświętnie, ale dalej wpisywali się w modę lat 20. i 30. Oprócz tego za aktorami i aktorkami czasami pojawiał się „księżyc" tworzony przez jedną z lamp teatru.
Zmieniały się także światła. Czasami oświetlona była cała scena – głównie wtedy, gdy udział w piosence brało więcej artystów, a czasami padała ona na główną część sceny, oświetlając śpiewającą osobę.
Dodatkową aurę tworzyło oświetlenie na drugim planie, które było za aktorami. Zmieniało ono swoją barwę – zazwyczaj było różowe (w utworach miłosnych) i niebieskie, które przypominało wieczorne niebo.
Spektakl Szurmieja jest przyjemny w odbiorze i przepięknie wykonany. Nie chce się oderwać oczu od postaci tańczących na scenie. Całość sprawia, że czujemy się dokładnie tak, jak (prawdopodobnie) widzowie kabaretu Qui Pro Quo prawie sto lat temu.
Ukłon w stronę dawnych lat to okazja do przywrócenia wspomnień, ale także przyjemna lekcja historii dla młodszych pokoleń.