Narodziny zła
„Frankenstein" - aut. Mary Shelley - reż. Grzegorz Jaremko - Teatr Współczesny w Szczecinie„Frankenstein" zadaje nam pytanie o człowieczeństwo. O to, czy dzisiaj w świecie zarażonym rozprzestrzeniającą się nienawiścią, niechęcią wobec innych, w obleczonych wściekłością twarzach, możemy znaleźć jeszcze choć odrobinę dobra i ludzkich uczuć?
Potwór Frankensteina na początku był dobry, bo człowiek z założenia rodzi się dobry, choć są tacy, którzy niczego nieświadomemu dziecku już na wejściu przypisują grzech pierworodny. Nie o nich to jednak historia, mimo że w sferze pewnych zachowań idealnie się w tę historię wpisują. Niezależnie od tego, co kto tam sobie wymyśli, człowiek na początku jest dobry i Potwór też był dobry. Niestety, w miarę jak żyje w społeczeństwie, które go nienawidzi i poniża, stopniowo obrasta w pancerz ochronny i upodabnia się do przedstawicieli tego społeczeństwa. Tak społeczeństwo samo stwarza sobie potwora.
W spektaklu ewolucję Potwora reżyser pokazał powierzając tę rolę trzem osobom. Dzięki temu zyskuje on kilka twarzy. Na początku jest kobieta i ma twarz Marii Dąbrowskiej. Twarz delikatną, czułą i wrażliwą. Potwór prowadzony przez przewodnika Słońce poznaje świat z jak najlepszymi intencjami, podziwia świat, nawet się nim zachwyca. Dopóki nie spotka ludzi. Pierwsze zderzenie z rzeczywistością jest dość bolesne i mocno chwieje poczuciem bezpieczeństwa naszego bohatera. Pierwsze pęknięcie i pierwsze poszukiwania bariery ochronnej. To właśnie Maria Dąbrowska zarysowuje nam pierwszą zmianę w charakterze Potwora, pierwszy krok na stronę zła. Lekcja koszmarnego śmiechu, który serwuje widzom tuż przed zejściem ze sceny, jest zarówno pokazem umiejętności aktorskich, jak i zapowiedzią horroru, który nas czeka.
Nadciąga Inny. Społeczeństwo mocno pracuje na to, żeby Inny stał się wrogiem, a nie przyjacielem. Społeczeństwo swoim postępowaniem tworzy Potwora, który zacznie wszystkim zagrażać. Potwór Wojciecha Sandacha jest już zarażony wirusem nienawiści. Jeszcze tli się w nim resztka dobra, jeszcze liczy na porozumienie ze społeczeństwem, ale rysy na jego duszy już dają o sobie znać. Potwór Sandacha to postać walcząca, wahająca się między dobrem a złem. Widać to w scenie, kiedy Potwór obserwuje szczęśliwą rodzinę, do której się zbliża. We wzruszającej scenie kładzie głowę na kolanach Starca, ale za chwilę go morduje. Zło, które wcześniej zakiełkowało, znalazło ujście w tym wydarzeniu.
Potwór Michała Lewandowskiego to już samo zło. To niszczycielska siła, która rozprzestrzenia się na cały świat. To ekstremum z karabinem w dłoni, dla którego masowy mord to bułka z masłem. To zbieg, który morduje najbardziej niewinną istotę, aby zaspokoić chęć zemsty za doznane poniżenia. Nie tylko chęć zemsty zresztą, ale przede wszystkim swoje poczucie panowania nad światem. Złemu zawsze się wydaje, że panuje nad światem, bo przemoc daje mu do tego panowania niepodważalny mandat. Ale czy na pewno? Tutaj trudno doszukiwać się pozytywnych emocji. Michał Lewandowski stworzył Potwora demonicznego, ale też w swojej demoniczności śmiesznego. Jak każdy bohater horroru, który na początku straszy, a potem już tylko śmieszy. I nie mówię wyłącznie o popkulturze, ale również o rzeczywistości. Który z dyktatorów czy aspirujących na dyktatorów nie staje się ostatecznie śmieszny z powodu swojej megalomanii?
Spektakl składa się z kilku etiud – scenek, w których przenosimy się błyskawicznie z miejsca na miejsce. Mamy pozornie szczęśliwy dom Wiktora Frankensteina, który jednak skrywa wiele sekretów, co pokazują kolejne sceny. Mamy pracownię Wiktora, uczelnię, podążamy za Potworem po lesie, zaglądamy do domu Starca. Te krótkie sceny mają pokazywać rozwój akcji. Jednak zabieg ten spowodował, że akcja się trochę rozjeżdża. Zabrakło spójności przez co spektakl traci dynamikę i niektórym wydaje się niezrozumiały, co podkreślało wielu widzów w kuluarach.
Jest tu kilka scen – perełek. Maria Dąbrowska kąpiąca się w leśnej kałuży w blasku księżyca. Każde wejście na scenę Julii Gadziny i Macieja Łączyńskiego (bardzo dobre role w „XD") wnosi nową jakość i energię na scenę. W zasadzie tę dwójkę ogląda się z największą przyjemnością.
Maria Wójtowicz też wypada interesująco, szczególnie, kiedy prezentuje różne rodzaje krzyku.
Natomiast młody aktor Kacper Kujawa (świetny w „Giselle, tańcz!") chyba nie do końca uniósł główną rolę; zabrakło trochę głębi emocjonalnej, jakby to, co stworzył, było tylko zabawą, a nie igraniem z ludzkimi emocjami, z dramatycznymi konsekwencjami dla świata i dla jego rodziny. Ma kilka dobrych scen i na pewno warto mu kibicować.
Jeśli chodzi o scenografię, to zastanawiam się, czy opowiadając historię odrzucenia Innego trzeba unurzać aktorów w błocie i czerwonej farbie i sprowadzić imitację ludzkich wnętrzności niemal do roli głównej? Jako zwolenniczka minimalistycznej scenografii odczułam przesyt tą barokowością wizualną.
Natomiast podobają mi się kostiumy Anny Marii Kaczmarskiej, która umiejętnie połączyła elementy XIX-wieczne ze współczesnymi zarysowując w ten sposób uniwersalność tej historii i drobnymi elementami uwypuklając wszystkie zadry współczesnego świata – tradycję, kobiecość, qeer, podmiotowe i przedmiotowe traktowanie określonych grup społecznych.
Świat emocji buduje również gra świateł, za które odpowiada Robert Mleczko, oraz muzyka Bartosza Zaskórskiego. Na brawa zasługuje również choreografia Filipa Szatarskiego w przedostatniej scenie, kiedy doświadczamy czegoś w rodzaju tańca potworów jak z teledysku „Thriller" Michaela Jacksona. W tym tańcu Potwór Frankensteina w trzech osobach morduje z karabinów pozostałą ludzkość.
Na tej scenie spektakl powinien się zakończyć. Jego przekaz miałby mocniejszy wydźwięk. Szkoda, że potem jeszcze na chwilę pojawia się aktor, który wygłasza sentencję o tym, że ludzie powinni być dla siebie dobrzy. Zdecydowanie wolę przedostatnią scenę.
„Frankenstein", który narodził się na początku XIX wieku w głowie uciekającej z opresyjnej obyczajowo Anglii Mary Shelley, pod postacią opowiastki o potworze, który skrzywdzony zieje nienawiścią do ludzi, prowadzi nas ku mroczności świata, którym targają niezmienne od wieków ludzkie żądze, przybierające różne postaci. Nienawiść to uczucie, które przychodzi nam najłatwiej, bo uwalnia nasze frustracje, znajduje sposób na wywalczenie sobie pozycji w świecie.
Szczeciński spektakl pokazuje, że Innych, których nienawidzimy, jest wielu. Każdy może dostać łatkę Innego. W przyczepianiu tego rodzaju łatek jesteśmy świetni. Tylko czy zło jest naprawdę tak atrakcyjne, że ślepo do niego dążymy, nie przejmując się otoczeniem? Czy zdajemy sobie sprawę z konsekwencji?
Obsada: Wiktor Frankenstein: Kacper Kujawa, Potwór: Maria Dąbrowska, Potwór: Wojciech Sandach, Potwór: Michał Lewandowski, Henryk Clerval / Feliks: Maciej Łączyński (gościnnie), Elżbieta Lavenza: Maria Wójtowicz, Alfons Frankenstein: Paweł Niczewski, Karolina Beaufort-Frankenstein: Joanna Matuszak, William Frankenstein / Duch Williama / Starzec: Arkadiusz Buszko, Profesor Krempe: Magdalena Myszkiewic, Profesor Waldman: Adam Kuzycz-Berezowski, Justyna Moritz / Duch Justyny / Agata: Julia Gadzina, Słońce / Sędzia: Ewa Sobczak, Prezenterka pogody / Sędzia: Barbara Biel.
Reżyseria: Grzegorz Jaremko, scenariusz i dramaturgia: Mateusz Górniak, scenografia: Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek, kostiumy: Anna Maria Karczmarska, światło i wideo: Robert Mleczko, muzyka: Bartosz Zaskórski, choreografia: Filip Szatarski, asystent reżysera: Wojciech Sandach, asystentka scenografów: Karolina Grygier (Akademia Sztuki w Szczecinie), asystentka scenografów: Marta Kubiak (Akademia Sztuki w Szczecinie), asystentka scenografów: Kamila Silicka (Akademia Sztuki w Szczecinie), zdjęcia: Piotr Nykowski.
Premiera 9 listopada 2024.