Nasza Klasa nie na \'\'piątkę"
17. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i NieprzyjemnychPokazana na inaugurację XVII Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi, organizowanego przez Teatr Powszechny, \'\'Nasza klasa\'\' Tadeusza Słobodzianka pozostawia z nieprzyjemnym problemem. To bowiem przedstawienie ważne, poruszające tematem, odnoszące się do faktów, z którymi się nie dyskutuje. Jednak literacka, a i teatralna, droga do roztrząsania przyczyn owych faktów, mocno rozczarowuje
Można odnieść wrażenie, że Słobodzianek, niczym Wyspiański w \'\'Weselu\'\', postanowił rozdrapać narodowe rany i kazać przejrzeć nam się w krwawym lustrze, by przeżyć rodzaj oczyszczenia. Zamierzenie słuszne i niewątpliwie potrzebne, ale nie każdy jest Wyspiańskim... Właśnie jedynie narodowościowe i ideologiczne potraktowanie podjętego tematu, moim zdaniem, najbardziej osłabiło siłę rażenia tekstu Słobodzianka.
"Nasza klasa\'\', jak odkrywa intencje sam autor, ma pomóc w zrozumieniu takich wydarzeń jak Jedwabne. Czy jednak pomaga?
Przedstawienie posługuje się narodowościowymi schematami i miast je rozwiewać, sankcjonuje je. To na poziomie Polak-Żyd, a nie Jakub-Zygmunt, rozgrywają się wszystkie zdarzenia i konfrontacje widowiska. I skoro wszystko jest kwestią przynależności narodowościowej oraz wpływu dwudziestowiecznych ideologii w połączeniu z religią, to oglądamy przesuwane po scenie figury, pasujące do postawionych przez autora tez, a nie żywych bohaterów z mnogością ludzkich doznań, odczuć, motywacji, wyborów.
Słobodzianek i reżyser Ondrej Spisak dotykają psychologii, ale prześlizgują się po niej bardzo powierzchownie, stawiając trywialne diagnozy. Nie ma tu złożoności problemu, nie ma wielowarstwowości kryjącej się za po-twornymi wydarzeniami, tym bardziej koniecznej, jeśli autorzy rozpisują opowieść o przyczynach i skutkach na kilkadziesiąt lat i podnoszą ją do narodowych uogólnień i traum. I choć Słobodzianek zastrzega, że stawia tylko pytania, to jednak są one skonstruowane tak, by podpowiadać jedynie słuszne odpowiedzi.
Wydaje mi się, że opuszczalibyśmy teatr mocniej poruszeni, gdyby Słobodzianek i Spisak zdecydowali się bardziej \'\'pogmerać\'\' w swoich postaciach i nie kończyli na stawianiu ich przed wydarzeniami i historią, ale zobaczyli, co się dzieje w ich wnętrzach. Tymczasem w efekcie mamy do czynienia z wymowną, ale \'\'tylko\'\' płaską publicystyką.
Tekst próbują \'\'nieść\'\' teatralne rozwiązania, lecz jedynie wyostrzają jego jednomyślność. Najlepszym pomysłem zdaje się ubranie aktorów od pierwszej sceny w kostiumy, w których kończą swój sceniczny żywot. Dzięki temu kostiumy zaczynają \'\'grać\'\', dodawać konteksty kolejnym sytuacjom. Jednak to za mało, ani na chwilę nie dostajemy wątpliwości, odstępstwa od precyzyjnie wyznaczonej już na początku spektaklu linii. Słobodzianek wziął na \'\'warsztat\'\' całą naszą różnorodną klasę, ale niestety nie przepytał z prac domowych wszystkich jej uczniów.