Nawet Paryż by go nam pozazdrościł

„Sztukmistrz z miasta Lublina" – reż. Witold Mazurkiewicz – Teatr Polski w Bielsku-Białej – 8.10.2022

Teatr Polski w Bielsku-Białej po raz kolejny wraca do świata, którego już z nami nie ma, do barwnej i tętniącej życiem gminy żydowskiej zamieszkującej przedwojenne miasta Bielsko i Białą. Motyw przedstawienia-wspomnienia, będący osią narracyjną spektaklu, wyłania się już w pierwszej scenie, kiedy Cadyk (Rafał Sawicki) opowiada żydowskiemu chłopcu historię o pewnym sztukmistrzu, który potrafił czynić rzeczy niepojęte dla ludzkiego umysłu.

Witold Mazurkiewicz za pomocą libretta Jana Szurmieja i Michała Komara opartego na kultowej powieści Isaaca Bashevisa Singera skutecznie wskrzesza metafizyczny i pełen barw świat chasydów, który dzisiaj wydaje się raczej odległy, w różności swej egzotyczny, niemalże zapomniany.

Pełno jest w tej historii nostalgii, ale chyba jeszcze więcej gorzkiej refleksji o tym, czego historia bezlitośnie nas pozbawiła. Z jednej strony pięknie wypadają monumentalne sceny, w których sztukmistrz Jasza (Mateusz Wojtasiński) zadziwia nas swoją sprawnością fizyczną, niemożliwymi czarami i gnuśną grzesznością nieprzystającą do chasydzkich obyczajów; z drugiej jednak surowa, szara scenografia trafnie oddająca wewnętrzną pustkę głównego bohatera co rusz przypomina nam, że wszystko to jest tylko retrospektywą chwilami wypełnianą żywymi bohaterami (a może tylko duchami?) i barwnym oświetleniem.

Jasza to człowiek próbujący ponad wszystko wymigać się tradycji i jej ujmujących go ramom. Już na samym początku za sprawą projektora widzimy jego ducha obcinającego swojego pejsy, zrywając w ten sposób swoje przymierze z tradycją i Bogiem. Przekonany o swoim niewątpliwym talencie, sztukmistrz próbuje światu udowodnić, że indywidualizm jest ponad obrzędową zbiorowością chasydów. W pewnym sensie ambitny Jasza podejmuje się niemożliwego i rusza na swój mały bój z Bogiem Izraela; w końcu sam potrafi czynić niestworzone, dlaczego miałby nie dorównać Jego wielkości?

Niestety, Jasza pozostaje tylko człowiekiem, a w naturze ludzkiej leży popełnianie błędów, czynienie krzywdy drugim, łamanie nieostrożnych serc i narcystyczne przekonanie o swojej nieomylności i bezgranicznym talencie. I jak to człowiek, Jasza ma momenty zawahania, co chyba najświetniej w całym spektaklu oddaje scena-wspomnienie jego bar micwy, w której w młodego Jasze wciela się ten sam chłopiec z pierwszej sceny z cadykiem. Czyżby było to zderzenie Jaszy z rzeczywistością – że, a i owszem, jest wybitny i utalentowany, ale czy aby na pewno wyjątkowy? W końcu nie ma możliwości, aby był on ostatnim sztukmistrzem, po nim muszą przecież przyjść następni, zainspirowani jego historią, chcący mu dorównać, a nawet i przewyższyć. Ale Jasza nie odpuszcza. Będzie próbował wspiąć się po gigantycznych schodach wyżej i wyżej. Ale finalnie, jak każdy zaślepiony, będzie musiał potknąć się i upaść.

Poetycka historia Jaszy w niezwykle plastycznej wizji Witolda Mazurkiewicza oczywiście nigdy nie miałaby miejsca gdyby nie wielkie aktorstwo bielskiego zespołu. Wybór Mateusza Wojtasińskiego do roli Jaszy oczywiście nie może dziwić, bo Wojtasiński sztukmistrzem już w niejednym bielskim spektaklu bywał, a to wszystko za sprawą jego znakomitej sprawności fizycznej. Wreszcie dostaliśmy w Bielsku spektakl, w którym możemy oglądać jego możliwości w pełni; naturalnie, nie mam na myśli jedynie umiejętności ruchowych, ale także aktorskie, bo kreacja Jaszy, jak na sztukmistrza przystało, czaruje nas swoją głębią, złożonością i naturalną powściągliwością. Sprawnie dotrzymuje mu kroku Michał Czaderna w roli Hermana, argentyńskiego alfonsa i sztukmistrza-rywala. Latynoski bad guy, mrożący krew w żyłach w swojej niepoczytalności, brawurowo wchodzi na scenę i zabiera ją na własność w doskonałym pojedynku na sztuczki, pistolety i, oczywiście, picie wódki.

A do wspomnianego pojedynku dochodzi za sprawą Zewtel, jednej z kochanek Jaszy, której poruszającą kreację tworzy Marta Gzowska-Sawicka. Trywialny los tej biednej żydówki, będącej zaledwie jakimś tam epizodem w szaleńczej Jasza wojaży z tradycją i Bogiem, przejmuje chyba najbardziej, bo Gzowska-Sawicka tworzy ciekawą, nieco bezpośrednią, ale z miłości ogłupiałą, a przez to naiwną i bezsilną bohaterkę. Jest także Anna Guzik-Tylka w roli Emilii, z zewnątrz stonowanej i jak posąg obojętnej kobiety, która w środku pała szaleńczą miłością do sztukmistrza. Guzik-Tylka pierwszorzędnie buduje te kontrasty, efektownie przełamując je w swoim smutnym, samobójczym grande finale.

Wspomniane kreacje aktorskie doskonale uzupełnia żydowski chór i przewodzący im Kantor, któremu swojego imponującego, głębokiego głosu udziela wybitny Tomasz Lorek.

Ten wspaniale zagrany spektakl, estetycznie urzekający za sprawą świateł, co rusz przemieniających prostą scenografię w najróżniejsze lokacje (fragmenty pokojów, widownie teatru, klub dancingowy, a nawet panoramę miasta), koniecznie należy zobaczyć. W jednej ze scen Impresario Wolski, pracodawca Jaszy, oświadcza, że takiego sztukmistrza to nawet i Paryż by nam pozazdrościł.

I ja tu chyba nie mam już nic do dodania, bo takiego „Sztukmistrza z miasta Lublina" to – naprawdę – cały świat powinien Bielsku-Białej zazdrościć.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
9 stycznia 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia