Nic nowego
"Amfitrion" - reż: Wojtek Klemm - Narodowy Teatr Stary w Krakowie"Amfitrion" Wojtka Klemma w krakowskim Teatrze Starym to spektakl bazujący na dramacie Heinricha Von Kleista, który z kolei był parafrazą tekstu Moliera. Ta zaś częściowo bazowała na komedii Plauta. Sam cel spektaklu również zbyt czytelny i jasny nie jest.
W warstwie fabularnej komplikacji i zbytnich udziwnień nie ma. Postać Herkulesa czy raczej Heraklesa zna z mitologii niemal każdy. Spektakl natomiast ukazuje historię, która doprowadziła do spłodzenia herosa. Oto na ziemię przybywa Jupiter i Merkury, by w ciałach władcy Teb Amfitriona i jego pokornego sługi Sozjasza posiąść ich małżonki. Prawdziwi ziemscy bohaterowie powracają z wojny jednak nieco wcześniej niż zakładano – co prowadzi do szeregu konfliktów na linii ziemsko-boskiej.
Jednak ta perspektywa nie jest w spektaklu najistotniejsza. Pierwszy i mocno rzucający się w oczy problem (i to dosłownie – nad sceną w sposób mało subtelny góruje napis „It\'s not you – it’s me”) to kwestia tożsamości i jej zawłaszczania. Boska para w absolutnie niczym, od stroju począwszy, a na charakterze wypowiedzi i sposobie zachowania kończąc, nie przypomina swoich ludzkich odpowiedników. Mimo to, kobiety dają się zwieść. Czy na pewno nie zdawały sobie sprawy ze swoich czynów, pozostaje pytaniem otwartym.
Pomiędzy mężczyznami i kobietami postawiona jest zresztą znacząca granica. Grubą kreską oddzielono styl aktorskiej gry. Psychologizacja i pogłębienie postaci dotyczy jedynie Małgorzaty Hajewskiej w roli Alkmeny, po części także jej służki (Beata Paluch). Aktorzy są prości, trywialni, grają w sposób nowoczesny, choć mocno już ograny. Powtarzanie kwestii, mocna gra ciałem, znacząca gestykulacja - ten ogólnie pojęty „sztuczny” styl gry robił nieporównywanie większe wrażenie w poprzedniej realizacji Klemma w Starym - granej zresztą do dziś „Piekarni”.
Efekt sztuczności podkreślany jest także – jeśli nie przede wszystkim – przez scenografię. „Amfitrion” jest spektaklem wizualnie efektownym. Obracająca się scena, w połowie niknie za rodzajem wielkich, plastikowych żaluzji zwisających z sufitu. Lustrzane powierzchnie, które odbijają swiatło. Muzyka odtwarzana z laptopa przez operatora siedzącego bezpośrednio na samej scenie. Przewijające się w tle postaci, które porządkują rekwizyty - ogólny efekt, jaki uzyskano przypomina rodzaj medialnego, nowoczesnego show, którego jesteśmy publicznością.
Ta zewnętrzna atrakcyjność ukazuje, jak nieistotne jest to, co w tkwi wewnątrz. Jak łatwo można zawładnąć czyjąś tożsamością i zbudować nową, opierając się o samą tylko pustą, zewnętrzną formę. Nasz brak sprzeciwu i cicha zgoda na bezwzględne manipulacje to gorzki wydźwięk „Amfitriona”.
Niestety, ta tematyka spektaklu paradoksalnie stanowi jego kluczową wadę. Bo właśnie taki jest spektakl Klemma – zewnętrznie ciekawy, choć nie nowatorski. Wewnątrz zaś pusty. Kwestia narzucania/kradzieży formy czy też pośredniego ukazania boskiej siły współczesnych mediów jest rzeczą dosyć oczywistą. Nie ma tu czego udowadniać.
Spektakl wywołuje u nas niekiedy uśmiech na twarzy, ciężko jednak uznać go za komedię. A w kwestii dekonstrukcji teatralnej iluzji też nie posuwa się zbyt daleko, sięgając po sprawdzone chwyty. Jednym zdaniem to przedstawienie zrealizowane bez zarzutów pod względem technicznym. I tyle.