Nie chce się żyć
"Amfitrion" - reż: Wojtek Klemm - Narodowy Teatr Stary w Krakowie"Amfitrion" w Teatrze Starym jest niczym kolorowa reklama - dużo mówi o czasach w których żyjemy, o możliwości łatwej zmiany tożsamości, kreowaniu fikcyjnych osób oraz zawłaszczaniu sobie cudzego życia.
Jowisz (Adam Nawojczyk) staje się Amfitrionem aby uwieść jego żonę. Opowieść składa się z dwóch lustrzanych wątków, sługi i pana. Pierwszy ma być trawestacją drugiego. Zostają pokazane cztery postacie męskie – Jowisz wygląda jak prawnik, Amfitrion (Błażej Peszek) jest wojownikiem operującym na poziomie władczego krzyku i stanu przedkrzyku. Natomiast Sozjasz (Marcin Kalisz) i Mercury (Arkadiusz Brykalski) to przeciwieństwa, czyli tchórzliwy pantofel i agresywny typ. Ich gra nie zakłada maskarady, intryg, zabawy tożsamością, dramatycznego zagubienia - zmiana jest egzekwowana siłą. Mercury patrzy na napis „it’s not you, it’s me” górujący nad wszystkim i wprowadza go natychmiast w życie. Przegrani ponoszą konsekwencje „swojego” działania licząc na jakieś zadośćuczynienie za wypożyczenie życia.
Na ciele Alkmenty zostaje dokonana transakcja rozwiązując cały konflikt. Do tego punktu widzimy ją na dwa sposoby - jako obiekt uczucia lub przedmiot kłótni. Będąc cały czas tylko towarem, potrafi zmienić kilkanaście razy szlafrok w jednej rozmowie, niczym opakowanie dopasowując się do hasła reklamowego. Przesadzona kreacja podobna do tej jaką widzieliśmy w „Piekarni” nie spełnia zadania. W przeciwieństwie do przedostatniego spektaklu w Teatrze Starym, w „Amfitrionie” nie ma alternatywy w sposobie tworzenia postaci, aktor nie może uciec od groteskowej maski. Jedynym krokiem poza jest gra z głębią psychologiczną Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik grającej w budowie Alkmeny. W monologu oraz gdy zostaje sama, wypowiada się, a nie odgrywa wyświechtane słowa i schematy.
Wątpliwości stają się jedyną drogą dla postaci do zgłębienia siebie i rozbicia niezwykle gładkiej i tandetnej lustrzanej powierzchni, po której ślizgają się przez cały spektakl. Takich momentów w spektaklu jest niewiele. Wszystkie próby rozwoju sytuacji są urywane albo zmianą scenografii albo okropnym dźwiękiem puszczanego „muzaku”. Ustawienia postaci, obrotowa pochyła lustrzana scena przypominają wystawy sklepowe. Rzucają się w oczy i przykuwają uwagę na kilka chwil, lecz też tyle wymaga kolejne odegranie scen. Powtarzanie dialogów doprowadza do irytacji i wbija się w pamięć niczym bezsensownie kolorowa reklama.
Kabaretowość nastawiona jest na widza, który ma się bawić przy każdym geście, trochę zawodzi gdy zostawiana mu jest za duża przestrzeń. Można spokojnie pojmować żarty po dziesięciu sekundach ponieważ spektakl czeka na oglądającego i jego reakcje. Aktorzy są wyczuleni na widza, szczególnie na samym początku, gdy mogą spokojnie stać i obserwować jak spóźnione osoby siadają na widowni. Później już pęd i możliwości obrotowej sceny nadają własny rytm, pokazując kolejne odsłony przedstawienia. Kurtyna wewnątrz sceny składa się z białych paneli. Wszystko przypomina niegotowy szkic czekający na zapełnienie, niektóre sceny kojarzą się z zakulisowymi klimatami.
Możliwość przejęcia tożsamości nie wydaje się problemem w tym przedstawieniu, wyłania się z niego raczej obraz biznesu. Możliwość handlowania wszystkim zależy od siły, ludzi, którymi się włada i przebiegłości. Zmuszanie ludzi do uznania tego, co chcemy, aby myśleli o sobie jest potężną machiną. Najważniejszym elementem konsumpcji jest sprzedaż stylu życia. Podstawowym znakiem reklama, do której spektakl się upodobnił.