Nie jest łatwo być artystą

Rozmowa z Wojciechem Wysockim

Do Warszawy nie mam szczególnego sentymentu oprócz koszykarzy Polonii Warszawa. Większy sentyment mam do Szczecina, ale więzi z tym miastem trochę już osłabły. Pozostały więzi rodzinne, bo przyjeżdżam tu do brata. Dzięki temu, że dyrektor zaproponował mi rolę w Teatrze Polskim, mogę chodzić po Szczecinie i nadziwić się nie mogę, jakie to piękne miasto.

W styczniu zagra króla Ludwika XIV w Teatrze Polskim w Szczecinie. Przed premierą opowiedział nam o swojej, o rozterkach artystów oraz relacjach na linii sztuka i władza. Z Wojciechem Wysockim rozmawia Małgorzata Klimczak z Dziennika Teatralnego.
__

Małgorzata Klimczak: Teatr Polski w Szczecinie przygotowuje premierę spektaklu "Molière, czyli zmowa świętoszków", w którym zagra pan króla Ludwika XIV. To najsłynniejszy francuski król, którego postać wielokrotnie przypominano w teatrach i w filmach. Jaki będzie będzie Ludwik XIV w pana wykonaniu?

Wojciech Wysocki - Przede wszystkim będzie stary, bo ja już mam swoje lata, a zazwyczaj postać Ludwika XIV pokazuje się w czasach, kiedy budował Wersal i wcześniej. Na pewno jest to fascynująca postać i mam nadzieję, że spektakl też będzie fascynujący. Opowiemy w nim o dwóch siłach - sile władzy i sile Kościoła, między którymi znajduje się artysta. To jest temat zawsze aktualny i nośny, bo w tej kwestii niewiele się zmienia. Jest też sfera prywatna pokazująca życie prywatne Moliera, w którym ja nie uczestniczę, ale to, co się dzieje w tej sferze, determinuje dalsze etapy akcji naszego przedstawienia. To ma być przedstawienie nie tylko o idei, o sprawach poważnych, ale w zamyśle reżysera Rafała Szumskiego ma to być przedstawienie, które wykorzystuje fantastyczne możliwości Sceny Szekspirowskiej w Teatrze Polskim w Szczecinie.

Życie artysty w tamtych czasach nie było łatwe.

- W żadnych czasach nie jest łatwe.

Bo zależy w dużej mierze od mecenasów, którymi bywali przedstawiciele władzy, Kościoła, magnaterii, czyli ci, którzy najczęściej znajdują się na ostrzu krytyki. Molier w swoich sztukach też uderzał w elity. Jak pogodzić w takiej sytuacji wolność artystyczną z zależnością finansową od mecenasów?

- Ja akurat jestem odtwórcą i posługuję się cudzymi tekstami. Nie piszę sztuk, które krytykują otaczającą rzeczywistość, chociaż krytykują to nie jest właściwe słowo. Myślę, że właściwsze będzie określenie, że artyści dostrzegają rzeczywistość. Dostrzegają rzeczy, których ogół społeczeństwa jeszcze nie dostrzega. Zwykle dobry i twórczy artysta dostrzega rzeczy, które są dopiero w zarodku, które dopiero po latach stają się powszechną wiedzą dla społeczeństwa. Ja nie odpowiem pani na pytanie: jak ma żyć artysta? Mogę tylko sięgać do mojego aktorskiego i życiowego doświadczenia, a moje doświadczenie aktorskie i życiowe jest takie, że kiedyś byłem aktorem elitarnym, a po pewnym czasie stałem się aktorem popularnym. Tak jestem postrzegany, ponieważ czasami robię pewien ukłon w stronę widza i biorę udział w rzeczach, które nie do końca odpowiadają moim ambicjom artystycznym. Ale tak jest z każdym, bo to się wiąże z uprawianym przez nas zawodem. Mówię tutaj oczywiście bardziej o mękach i rozterkach aktora niż pisarza czy malarza. Każda dziedzina sztuki jest trochę inna. Na pewno nie jest łatwo być prawdziwym artystą. Łatwiej jest być artystą wyczuwającym trendy w szeroko pojętej popkulturze, w której powiela się pewne schematy. Ktoś kiedyś powiedział, że artystą się bywa, natomiast wypada być dobrym rzemieślnikiem.

Żeby nie było wstydu.

- Żeby nie było wstydu, nawet, jeśli się bierze udział w rzeczach nie do końca zaspokajających nasze ambicje artystyczne.

Molier wychodził z założenia, że ze sceny można uczyć. Myśli pan, że sztukę wysoką można przekazać tak, żeby trafiła do każdego widza i czegoś jeszcze nauczyła?

- Tak. Myślę, że dydaktyczna sfera naszej działalności jest bardzo ważna. Znowu odwołam się do swojego doświadczenia. Od 20 lat robię monodram oparty na wierszach Herberta. Sam dobrałem i skompilowałem teksty i jeżdżę z tym monodramem po Polsce i po świecie. Komponując ten program świadomie dobierałem takie wiersze Herberta, które będą atrakcyjne dla widza, również dla młodzieży, po jednokrotnym odsłuchaniu. Nie wybierałem wierszy, które wymagają didaskaliów, bo jak się siedzi w fotelu i czyta się Herberta 5-7 razy, to dochodzi się do sedna jego myśli. Ale jak się raz widzi na estradzie faceta mówiącego Herberta, to on musi z tym Herbertem dotrzeć od razu ze sceny. I na tym polega mój dydaktyzm, żeby nie mądrować się tym Herbertem, żeby dobrać taki repertuar, który jest adekwatny do średnio oczytanego młodego człowieka. Nie ukrywam, że robiłem dużo programów dla młodzieży i moim zdaniem taka widownia jest najlepsza, bo najbardziej chłonna. Mój ukochany, nieżyjący już, scenarzysta, Andrzej Grębowicz pseudonim Robert Brutter, który napisał „Ranczo", umieszczał sporo dydaktyki w scenariuszu. Myśmy czasami wściekali się, że on za dużo wrzuca „pozytywizmu" do scenariusza – że trzeba we wsi śmieci wywieźć, że alkohol jest dobry, ale tylko w wydaniu ławeczkowym, kiedy mamy sobie coś do powiedzenia. Złościliśmy się, bo uważaliśmy, że to jest zbyt dydaktyczne i naiwne. Ale trzeba cenić to, że komuś się chce wpleść w wydarzenie artystyczne dydaktykę i naukę. Bo zwykle chcemy tylko zadowalać i tak zadowalamy tego widza, że nasz poziom strasznie pikuje w dół. Jeśli chcemy nauczać ze sceny, to widz musi być aktywny, musi chcieć się nauczyć, a nie zawsze się temu poddaje.

Słyszałam niedawno od aktora prowadzącego warsztaty z młodzieżą, że młodzież jest mądra i wiele rzeczy rozumie.

- Młodzież jest różna. I mądra, i głupia. Tak samo jak dorośli. My staramy się docierać do tych, do których da się dotrzeć, którzy są bardziej oczytani, inteligentni, nie mylą Krasickiego z Krasińskim.

Dorośli też czasami mylą.

- Wszyscy jesteśmy niedouczeni. Jak wchodziłem do zawodu, to Erwin Axer mówił do mnie: „Ty masz maturę, ale nie przedwojenną". Przedwojenna matura to było coś.

Mówiliśmy o artystach, a jakim mecenasem dla artystów był Ludwik XIV?

- Jak każdy mecenas, to znaczy, że z jednej strony dał się uwieść Molierowi, po czym go wykorzystał do walki z Kościołem, a potem go wyrzucił na śmietnik. Takie bywają losy artystów. Oczywiście w przypadku Moliera to był tragiczny los. Tak już jest, że artyści często bywają wykorzystywani dla propagandy czy polityki. Do dzisiaj nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Ludwik XIV ma opinię otwartego na sztukę, więc intryguje mnie to, jak znosił elementy krytyczne w twórczości Moliera, które przecież uderzały w królewskie otoczenie.

- Był otwarty na sztukę, ale miał też swoje cele i „Świętoszka" ewidentnie wykorzystał do walki z Kościołem. Kiedy Ludwik XIV dochodził do władzy, rządził kardynał Mazarini. Król był wtedy niepełnoletni, więc w rzeczywistości to Kościół rządził Francją. Nawet po uzyskaniu pełnoletności król nie miał pełni władzy, więc kiedy pojawił się Molier ze swoim „Świętoszkiem", w którym było wyraźne ostrze antyklerykalne, Ludwik XIV wykorzystał to do walki z Kościołem. Racja stanu wymagała, żeby nie wytaczać otwarcie wojny Kościołowi, więc znalazł sobie kozła ofiarnego w postaci Moliera. W ten sposób cały gniew Kościoła zwrócił się na dramatopisarza.

Jak to jest wrócić do rodzinnego miasta i zagrać w nowo wybudowanym teatrze?

- Fantastycznie. Myśmy się umawiali z dyrektorem Opatowiczem z 15 lat, ale ciągle nic z tego nie wychodziło. Zadzwonił do mnie rok temu i powiedział, że ma dla mnie rolę Ludwika XIV. Wiedziałem, że to już będzie w nowym Teatrze Polskim, który okazał się miejscem niesamowitym. Jak się spotykam z kolegami w Warszawie, to wszyscy każą pozdrowić dyrektora Opatowicza. Każdy by teraz chciał zagrać w Teatrze Polskim w Szczecinie. Trochę daleko, ale za to miasto i teatr piękne.

Ale pan ma szczególny sentyment do miasta.

- To nie jest żadną tajemnicą, że urodziłem się w Szczecinie. Ukończyłem Szkołę Podstawową nr 1, Liceum Ogólnokształcące nr 1, później wyjechałem do Warszawy na studia i już tam zostałem. Jak mnie ktoś pyta, skąd jestem, to mówię, że z Grochowa. Do Warszawy nie mam szczególnego sentymentu oprócz koszykarzy Polonii Warszawa. Większy sentyment mam do Szczecina, ale więzi z tym miastem trochę już osłabły. Pozostały więzi rodzinne, bo przyjeżdżam tu do brata. Dzięki temu, że dyrektor zaproponował mi rolę w Teatrze Polskim, mogę chodzić po Szczecinie i nadziwić się nie mogę, jakie to piękne miasto.

Jak pan dzisiaj odbiera Szczecin?

- To jest zupełnie inne, ale piękne miasto. Poza tym, jak się gra gościnnie, to wszystkie problemy mogę zostawić 600 km na wschód. Mogę sobie tutaj czytać książki, chodzić po mieście, pójść do znajomych. W Warszawie nie ma takiej możliwości, bo kalendarz jest zapełniony po brzegi.

Skoro spotykamy się na koniec roku, to może ma pan jakieś życzenia na nowy rok. Dla siebie, dla innych.

- Chciałbym życzyć zdrowia sobie i innym, chciałbym normalności, bo cały czas jej nie ma, pomimo przewrotu politycznego, i spokoju za granicą. Myśmy już trochę przeżyli, ale myślę, że tak trudnego okresu w historii Europy od dawna nie było. Dlatego cieszę się ze zmiany w kraju, bo może nie będziemy się kłócili ze wszystkimi naokoło, a w tych trudnych czasach kłótnia to nie jest żaden model prowadzenia polityki.
__

Wojciech Wysocki (1953) - aktor teatralny. telewizyjny. filmowy i radiowy. Ukończył warszawską PWST w 1976 roku. Związany był z Teatrem Współczesnym w Warszawie. Zadebiutował w roli Krzysztofa w 1975 roku na szklanym ekranie w telefilmie "Dom moich snów"Gerarda Zalewskiego.Stworzył niezapomnianą kreację egoistycznego młodego pianisty Grzegorza, który mając do wyboru karierę czy opiekę nad chorą Ewą (Małgorzata Snopkiewicz) wybiera to pierwsze w melodramacie "Con amore" (1976) Jana Batorego.W serialu TV "Punkt widzenia"(1980)Janusza Zaorskiego zagrał Sewera. Ważniejsze filmy: "Ekstradycja" (1995) TV Serial jako Szawlowski, "Nic śmiesznego" (1995), "Stella Stellaris"(miniserial TV,1994), "La'Belle de Varsovie" (TV,1993), "Polski Crash" (1993)jako Daniel Bury , "Straszny sen Dzidziusia Gorkiewicza" (1993), "Zwolnieni z zycia" (1992) jako Janek, "Déjà vu" (1988) , "Do domu" (TV,1988), "Życie wewnetrzne" (1987), "Jezioro Bodenskie" (1986), "Pismak" (1985), "Wierna rzeka" (1983), "W biały dzień" (1981), "Wyrok śmierci" (1980), "Bez znieczulenia" (1979), "Dyrygent" (1979) jako muzyk Kwiatkowski.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
30 grudnia 2023
Portrety
Wojciech Wysocki

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia