Nie rozumiał, że umiera

Roman Wilhelmi jeszcze w ostatnich dniach życia planował kolejne filmy.

Urodził się 6 czerwca 1936 w Poznaniu. Zmarł 3 listopada 1991 w Warszawie.
Roman Wilhelmi, ikona polskiego kina, do końca życia planował kolejne role. Nawet w obliczu śmiertelnej choroby nie dopuszczał myśli o odejściu.

Roman Wilhelmi, aktor znany z niezapomnianych ról w "Karierze Nikodema Dyzmy" czy "Alternatywach 4", przez całe życie balansował na granicy geniuszu i samodestrukcji. Jego ostatnie dni były równie dramatyczne jak wiele scen, w których grał. Choć los napisał dla niego smutne zakończenie, Wilhelmi do końca wierzył, że to jeszcze nie koniec jego historii.

Od łobuza do ikony polskiego kina
Roman Wilhelmi urodził się 6 czerwca 1936 roku w Poznaniu. Jako dziecko był niesfornym łobuziakiem, którego rodzice w akcie desperacji wysłali do szkoły prowadzonej przez salezjanów. To tam, paradoksalnie, odkrył swoje powołanie, grając małego Jezusa w szkolnym przedstawieniu. Ta rola zapoczątkowała karierę, która miała trwać przez następne cztery dekady.

Droga Wilhelmiego do sławy była wyboista. Początkowo borykał się z trudnościami, nie mogąc odnaleźć się w aktorskim środowisku. Przełom przyniosła rola Olgierda w "Czterech pancernych i psie", choć sam aktor miał do niej ambiwalentny stosunek. Jednak po początkowym zachwycie, jego kariera mocno zwolniła, a on sam został zaszufladkowany w swojej przełomowej roli. Wtedy właśnie najbardziej pogłębiły się jego problemy z alkoholem. Na szczęście po czasie kolejne role w filmach "Zaklęte rewiry" i "Stawiam na Tolka Banana" stopniowo odsuwały go od wizerunku Olgierda. Prawdziwym przełomem była rola Nikodema Dyzmy, która uczyniła go nieśmiertelnym w polskiej kulturze filmowej. Następnie "Alternatywy 4" utrwaliły jego status legendy.

Życie prywatne burzliwe jak dramaty
Życie osobiste Wilhelmiego było równie intensywne jak jego kreacje aktorskie. Trzy małżeństwa, liczne romanse i trudne relacje z synem Rafałem tworzyły skomplikowaną mozaikę. Aktor znany był z gwałtownego charakteru i impulsywnych zachowań, które często komplikowały jego relacje z bliskimi.

Wilhelmi przez lata zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Presja zawodu, intensywne życie i wewnętrzne demony popychały go w kierunku autodestrukcji. Dopiero związek z Lilianą Kęszycką przyniósł pewną stabilizację, ale było już za późno na całkowitą przemianę.

W 1991 roku u 55-letniego wówczas aktora zdiagnozowano raka wątroby z przerzutami do płuc. Diagnoza była dla niego ogromnym ciosem, którego długo nie przyjmował do wiadomości. Mimo pogarszającego się stanu zdrowia, aktor do końca próbował żyć pełnią życia, planując nowe role i projekty. Jego bliscy bali się powiedzieć mu prawdę o śmiertelnej chorobie. Nawet w szpitalu, trzy dni przed śmiercią, Wilhelmi snuł plany na przyszłość. Jego kalendarz był pełen dat spotkań i potencjalnych ról. Marzył o karierze we Francji, zazdroszcząc kolegom, którzy odnieśli tam sukces. Niestety, los napisał dla niego inny scenariusz.

Roman Wilhelmi zmarł 3 listopada 1991 roku, pozostawiając po sobie bogaty dorobek artystyczny i wiele niedokończonych planów. Jego odejście było szokiem dla fanów, którzy nie wiedzieli o jego chorobie. Aktor do końca starał się zachować pozory normalności, nie godząc się na rolę umierającego.

Jego przedwczesne odejście przypomina nam, jak kruche jest życie, nawet gdy wydaje się, że mamy jeszcze tyle do zrobienia.

(-)
Kultura. Gazeta
22 lipca 2024
Portrety
Roman Wilhelmi

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia