Nieład artystyczny

Pierwsze co obserwujemy w przedstawieniu „Stara kobieta wysiaduje" Teatru Polskiego we Wrocławiu, to Kobiety.

Jedna stale pisze coś na maszynie, druga siedzi samotnie na przodzie sceny, najbliżej widzów i wysuwa coraz to nowe żądania pod adresem kelnerów. Ubrana jest w wiele kapeluszy, futer, płaszczy, swetrów czy pierścionków. Za nią dzieje się właściwie wszystko. Ludzie piją kawę, kelnerzy starają się nadążyć ze spełnianiem zachcianek gości, odbywa się wizyta doktora, przez otwarte okno wsypuje się do pomieszczenia lawina śmieci, pojawiają się przelotni kochankowie czy ślepiec prowadzony przez młodą kobietę.

Wszystko to, niczym w „Tangu" Zbigniewa Rybczyńskiego, dzieje się jakby niezależnie od siebie: postacie na scenie są oderwane od siebie nawzajem i raczej nie wchodzą sobie w drogę, jak zauważa reżyser „...bohaterowie się z nikim nie komunikują. Nawet kiedy wydaje się, że ze sobą rozmawiają, to po chwili zauważamy, że mówią na dwa różne tematy."

Scenografia to kilka stolików, drewnianych ram i szafy wypełnione papierami, ale potem następuje scenograficzny koszmar. Cała scena zostaje zasypana górą śmieci tak wielką, że nie da się znaleźć choć kawałka podłogi. Obsadzenie w tytułowej roli Bogdana Kocy jest chyba najbardziej znaczącym posunięciem, jeżeli chodzi o samą inscenizację. Mimo że jest to rola kobiety, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł zagrać to lepiej, wniósł do tej sztuki prawdziwość i wiarygodność, którymi obdarował postać. Nie było to łatwe do zrobienia, kiedy gra się w sztuce tak pełnej odniesień, nieoczywistości i pól do różnych interpretacji. W jednej ze scen aktorzy pochłaniają ze stołu stare gazety, może być to metafora bezmyślnego pochłaniania informacji przez dzisiejsze pokolenia ludzi, ale też tego, że pewne rzeczy się przedawniają, nie są już potrzebne. Jeden z bohaterów mówi o nieaktualnej historii i filozofii, a przecież tylko one pozostają aktualne- nauka się zmienia, historia pozostaje taka, jaka była; tym, co się zmienia, jest tylko sposób jej odbierania.

„Stara kobieta wysiaduje" to tytuł nieco absurdalny. Ten absurd jest widoczny niemal przez całą sztukę, nie znajduje się żadnego punktu oparcia, brakuje tu logiki, nie wiadomo, gdzie jest główny wątek narracyjny, która z postaci jest pierwszo-, a która drugoplanowa. Widz gubi się w odniesieniach, w wypowiedziach i sytuacjach tak samo jak bohaterowie zagubili się w natłoku śmieci. Jak wskazuje tytuł, jest to spektakl o Starej Kobiecie, jest ona źródłem i przyczyną tego co dzieje się na scenie, a przy tym wszystkim jest raczej statyczna, wpływa biernie na działania pozostałych postaci. Są jeszcze inni ludzie: lekarz, młodzieniec, ślepiec, młode dziewczyny, sam poeta Różewicz, a wreszcie kelnerzy, bez których stara kobieta nie mogłaby wprowadzić w życie swoich żądań, bez których nikt nie zwróciłby na nią uwagi. To zaskakujące, że właśnie kelnerzy w obsadzie nie są wymienieni na początku zaraz po Starej Kobiecie, to na nich opiera się niemal cała historia. Bez tych postaci Kobieta nie miałaby takiej siły oddziaływania.

Różewicz wszystko odwraca, istotną rolą w sztuce jest kelner, którego trzeba jakby odczarować, w ogólnym mniemaniu nikt nie zwraca uwagi na kelnerów, a tutaj to oni są najważniejsi. Trzeba było więc znaleźć aktorów, którzy podołaliby zadaniu stworzenia z tych postaci kogoś istotnego, kogoś z osobowością i charyzmą, a przy tym postaci, które nie snują się tylko niezauważone między stolikami, ale na których postępowaniu oparta jest fabuła. Aktorzy Marcin Piejaś i Igor Kowalik potrafili wydobyć z Różewiczowskich postaci życie, nadali im indywidualnego charakteru i zdecydowania, nie ma w nich przesadzonej służalczości czy bezbarwności. Kiedy Stara Kobieta wykrzykuje do kelnera „Pieść mnie!", aktorzy ci potrafili odegrać konsternację i zakłopotanie, co nie jest łatwe, ponieważ wymaga od aktora odegrania kilku emocji jednocześnie.

„Pieść mnie!" to tylko kolejne z życzeń Kobiety nieróżniące się od przyniesienia kawy czy dosypania cukru. Wymaga ona od kelnera jakby udowodnienia męskości, nie dlatego, że jej nie dostrzega, ale dlatego, że być może sama pod warstwą płaszczy i kożuchów zagubiła swoją kobiecość. Ma ona poczucie, że życie ma sens dopiero, gdy wyda się na świat dziecko. Samą siebie traktuje nieco przedmiotowo i nie omieszka robić tego samego z kelnerem, a przy tym wszystkim nie ma dla niej znaczenia, kto będzie ojcem jej dzieci, nieistotna jest jego mądrość, intelekt czy osobowość- jedynym kryterium jest bycie mężczyzną. Pod kątem żądań kobiety wizyta doktora nabiera innego sensu. Jest to sprawdzenie czy kandydat nadaje się na ewentualnego ojca, ale wszystko to nie jest dosłowne, trzeba się domyślać konkretnych znaczeń. Stara kobieta jest rodzaju ludzkiego, a jednak w celu wydania na świat potomstwa, musi „wysiadywać" je, zupełnie jakby ludzie nie byli już żyworodni. Polem do interpretacji jest też fakt, że kiedy Stara Kobieta rodzi dziewczynki wszyscy przyjmują ten fakt bez emocji, ale kiedy pojawia się chłopiec, powstaje wrzawa i wielka radość.

Spektakl „Stara Kobieta" rozczłonkowuje dramat Różewicza, dostrzega zupełnie inne znaczenia. Kluczowym dla odbioru tekstu tak nieoczywistego są didaskalia, które w inscenizacji Grzegorza Brala zostały przedstawione w całości, a wyczytywane są przez osobę samego autora ze sceny. Ale jeżeli starą kobietę gra mężczyzna, to dlaczego Różewicza nie może grać kobieta. Zapadł mi w pamięć obraz, kiedy aktorzy stoją w nieoświetlonej przedniej części sceny, a światło pada tylko na stertę śmieci widoczną z tyłu, jest to moment, który mógłby być podsumowaniem całego przedstawienia i chyba nim jest, chociaż na to pytanie musimy odpowiedzieć sobie sami.

Teresa Wysocka
Dziennik Teatralny Wrocław
25 listopada 2021
Portrety
Grzegorz Bral

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia