Niełatwe zadanie
"Straszny dwór", Opera WrocławskaChoć Laco Adamik reżyserując "Straszny dwór" Moniuszki nie zaskoczył inscenizacyjnymi niespodziankami, to sobotnia premiera opery zachwyciła. Wspaniale wypadli soliści, a dzieło udało się odkurzyć z muzycznych nawyków i naleciałości podyktowanych tradycją.
Po niemal 150 latach od swej premiery "Straszny dwór" nie przestaje pełnić roli narodowego muzycznego eposu. Dzieło, które można ustawić obok "Pana Tadeusza" i Sienkiewiczowskiej "Trylogii" napisane zostało ku pokrzepieniu zbolałych serc Polaków, żyjących pod jarzmem trzech zaborców. Dziś opera Moniuszki, z wpisanym w jej treść uwielbieniem polskości, apoteozą kultury szlacheckiej i sarmatyzmu, winna stawiać sobie pytania o kondycję współczesnego Polaka-kosmopolity, dla którego pojęcie ojczyzny i polskości ma odmienne znaczenie niż kiedyś.
W spektaklu Adamika dyskurs między tradycją a nowoczesnością jest ledwie zarysowany. Co prawda reżyser zapowiadał, iż nie zamierza przeciwstawiać się tradycji poprzez wprowadzenie rewolucyjnych rozwiązań inscenizacyjnych, jednak wydaje się, iż zabrakło spójnego spojrzenia na całość, polemiki z literaturą, kulturą i obyczajowością czasów przedzaborowych.
Zrealizować "Straszny dwór" w taki sposób, aby przemawiał do współczesnego, zwłaszcza młodego odbiorcy, jest zadaniem niełatwym. Laco Adamik nie zadał pytania o istotę polskości w realiach masowej emigracji młodych Polaków, nie zastanowił się też, co dziś oznacza "pokrzepienie serc" i jaki (i czy w ogóle) jest jego sens.
Siła najnowszej inscenizacji tkwi w wierności tradycji, subtelnym przekazie odtworzonych niemal z etnograficzną dokładnością staropolskich zwyczajów w rodzaju lania wosku, kuligu czy wspólnego przędzenia w kręgu kobiet. Zwraca uwagę oszczędna, niemal ascetyczna scenografia Barbary Kędzierskiej, zrealizowana przy współpracy Magdaleny Tesławskiej i Pawła Grabarczyka. Proste białe meble, ogołocona, niemal współczesna izba rodem z designerskich katalogów, kilka świętych obrazów na podłodze, w oddali prospekt drzewa. Proste płaszczyzny z dużą rolą światła przywodziły na myśl teatr Adolpha Appii czy niekiedy nawet "ubogość" teatru Grotowskiego, a przepych sarmacki uwidaczniał się jedynie w strojach wiernych epoce.
Zastanawiający jest sam prolog dzieła, scena ukazująca szpital polowy osadzony we współczesnych realiach (pielęgniarki, kroplówki itp.). Po takim wstępie widz mógł spodziewać się kontynuacji, tymczasem chwilę później przenosimy się do XVII-wiecznego dworku. Sam reżyser tłumaczył, iż chodziło mu o ukazanie bezsensu wojny, swoistą analogię do udziału Polaków w wojnie w Iraku, jednak przekaz doprawdy był mało czytelny, bowiem nie miał żadnego uzasadnienia w dalszej akcji.
Tomasz Szreder, kierownik muzyczny i dyrygent poprowadził orkiestrę bez zarzutu. Pod jego batutą muzycy bawili się dźwiękiem grając pewnie, lekko i czysto, a Moniuszkowska partytura została tu potraktowana niczym singspiele Mozarta czy Rossiniego. Dyrygent zdawał się odkurzyć dzieło z podyktowanych wieloletnią tradycją muzycznych nawyków i naleciałości, przez co dzieło nabrało niespodziewanej przejrzystości i zwiewności, mieniąc się szeroką paletą barw oraz wyraźnym zróżnicowaniem dynamicznym i agogicznym. Znakomicie wypadli soliści, z których większość występowała w "Strasznym dworze" po raz pierwszy. Świetny w roli Stefana Arnold Rutkowski zachwycił nostalgiczną arią "Cisza dokoła", choć nie do końca zrozumiałe było stosowanie przez niego wschodniej polszczyzny z eksponowaniem - dziś powiedzielibyśmy - przedwojennego "ł". Same dobre słowa należy też powiedzieć o Tomaszu Rudnickim, kreującym rolę Zbigniewa, Dorocie Dutkowskiej w roli Jadwigi czy Macieju Jarosława Bodakowskiego. Z aplauzem przyjęto słynną arię Skołuby "z kurantem" (w tej roli Radosław Żukowski) oraz przede wszystkich kreację Ewy Czermak, która z niezwykle trudną, bogatą w liczne koloratury partią Hanny poradziła sobie fenomenalnie. Urodzonym sarmatą okazał się Zbigniew Kryczka (Miecznik), natomiast Damazy Andrzeja Kalinina z wdziękiem przypominał Fredrowskiego Papkina.
Bardzo dobrze wypadł także przygotowany przez Małgorzatę Orawską chór, sugestywnie, świetnie pod względem aktorskim i wokalnym odgrywający sceny zbiorowe, uwydatniając plastyczność narracji.