O prezentach

Spacer z Kulturą

Dlaczego nie lubię prezentów? Bo zazwyczaj są nietrafione i nie wiadomo, co potem z nimi zrobić. Dlatego wszystkim zawsze powtarzam, żeby mi kupowali książki. Prezenty związane z kulturą są dla mnie najcenniejsze. W tym roku dostałam jeden szczególny.

Za nami dość intensywny okres związany ze składaniem sobie życzeń i obdarowywaniem się prezentami. Na początek 6 grudnia i święto Mikołaja, potem święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Cały maraton życzeniowo-prezentowy. Ileż to wydatków, ileż to chodzenia po sklepach , ileż to nerwów i jeszcze więcej rozczarowań.

Zawsze w tej sytuacji przypomina mi się film „To właśnie miłość", który zajmuje drugie miejsce po Kevinie, jeśli chodzi o częstotliwość nadawania w telewizjach wszelakich w okresie świątecznym (chociaż naszego rodzimego „Potopu" nic nie przebije, bo on jest nadawany przez cały rok). W tej zabawnej angielskiej komedii, naszpikowanej angielskimi gwiazdami ekranu plus Claudia Schiffer w epizodzie, jest scena, w której Emma Thompson dostaje od męża pod choinkę płytę Joni Mitchell i jest zawiedziona, bo liczyła na biżuterię. A liczyła na biżuterię, bo nakryła męża w sklepie z biżuterią. Jej rozczarowanie było ogromne, tym bardziej, że domyśliła się, że ta biżuteria była nie dla niej.

Ja akurat ucieszyłabym się z płyty w prezencie, bo każdy prezent związany z szeroko pojętą kulturą jest dla mnie lepszy niż to, co zazwyczaj dostaję. Dlatego wszystkim powtarzam, żeby mi kupowali książki. W dzieciństwie to działało bezbłędnie. Nie rozumiem dlaczego teraz, w dobie szaleńczego konsumpcjonizmu, przestało działać i mało kto kupuje mi książki. Dlatego najbardziej udane prezenty robię sobie sama. Również kupując książki.

Ale w tym roku dostałam prezent, którego nie zrobiłam sobie sama, a który sprawił mi ogromną radość i to właśnie jemu chcę poświęcić ten tekst robiąc przydługi wstęp o charakterze komercyjnym. Ten prezent to TEATR TELEWIZJI.

Niby nic nowego. Jeśli chodzi o nazwę. Jeśli chodzi o jakość – rewolucja. Wiosną 2024 zaczęły się pojawiać w Teatrze Telewizji spektakle, które obejrzałam z prawdziwą przyjemnością. Ważne, mądre, dobrze zagrane i dobrze wyreżyserowane. Spektakle, o których mówiła teatralna Polska.

Zaczęło się mocnym uderzeniem. Telewizyjną realizacją spektaklu Teatru Polonia pt. „Zapiski z wygnania" w wykonaniu Krystyny Jandy i reżyserii Magdy Umer. Przejmujące, kameralne, wzruszające. Spokój aktorki skontrastowany z dramatycznymi obrazami ogromu cierpienia i jednocześnie ludzkiej podłości robi wrażenie.

„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" autorstwa i w reżyserii Mateusza Pakuły obejrzałam po raz pierwszy podczas festiwalu Kontrapunkt 2024. Wtedy wbijało w fotel i wywołało tak silne emocje, że nie byłam w stanie obejrzeć tego po raz drugi w Teatrze Telewizji, ale ważne, że inni mieli taką szansę.

Zupełnie inaczej miałam ze spektaklem „Spartakus. Miłość w czasach zarazy" w reżyserii Jakuba Skrzywanka. Pamiętam premierowe przedstawienie w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Ten entuzjazm, że oto w Szczecinie dzieje się coś, co jest jeszcze niedostępne w wielu teatrach, a w Teatrze Telewizji, to już na pewno nie. Bo w telewizji w tym czasie leciały patriotyczne i niepatriotyczne gnioty, kiepsko grane (z małymi wyjątkami) i kiepskie ogólnie (z małymi wyjątkami jak choćby „Apetyt na czereśnie" w reżyserii Anny Sroki-Hryń czy „Hotel Korfanty" w reżyserii Roberta Talarczyka). Ale stało się. Przyszły lepsze czasy i „Spartakus..." poszedł w telewizji, na żywo. Obejrzałam to z niekłamaną radością, chociaż z dyskomfortem psychicznym spowodowanym tematyką. Bo jednak to przedstawienie porusza silnie struny naszych emocji, ale daje też nadzieję. Finał jest przepiękny. Śluby par homoseksualnych w telewizji. Kto by pomyślał?

„Wyjeżdżamy" Hanocha Levina w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to kolejny spektakl, który sprawił, że zastygłam przed telewizorem. Absolutnie fenomenalne przedstawienie z bardzo dobrym aktorstwem. Potwierdziła się reguła, że aktor im starszy, tym lepszy. Bo najbardziej mi się podobały Dorota Kolak i Ewa Dałkowska. Drugie miejsce na podium – Maja Ostaszewska i Jacek Poniedziałek. Trzeciego miejsca nie przyznaję.

Z lżejszego kalibru z przyjemnością obejrzałam spektakle o Gombrowiczu. W rolę Witolda Gombrowicza wcielili się: Jan Englert – „Dowód na istnienie drugiego" i Andrzej Seweryn – „Deprawator". Obaj panowie wznieśli się na wyżyny aktorstwa, a i towarzyszący im aktorzy nie pozostawali w tyle. Szczególnie Przemysła Stippa jako Mrożek był świetny.

Jednak spektaklem, który zrobił na mnie największe wrażenie był spektakl „Piękna Zośka" z Teatru Wybrzeże w Gdańsku w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Przemoc, przemoc, bieda i przemoc. Męskie kompleksy i przemoc. Wieś i przemoc. Tradycja i przemoc. Niektóre sceny, choć imponująco rozwiązane w swojej niedosłowności, jednak miażdżyły nasze emocje, wywoływały strach i chęć ucieczki. Ale to przecież kwintesencja teatru.

A spektaklem, który mnie zachwycił do tego stopnia, że obejrzałam go trzy razy (Teatr Telewizji tyle razy nam go zaprezentował), był „1989" w reżyserii Katarzyny Szyngiery, który zdobył Grand Prix Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa Teatry". Ostatni raz był pokazany w Sylwestra. Uwierzycie, że wolałam zostać w domu i oglądać, zamiast iść do znajomych po drugiej stronie ulicy na domówkę?

Panie Michale Kotański, dyrektorze Teatru Telewizji, dziękuję za ten piękny prezent. Otrzymując coś takiego łatwiej mi przeżyć te wszystkie czekoladki, których nie zjem, kosmetyki, których nie używam i ubrania, których nie będę nosić.

 

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
4 stycznia 2025

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia