O zepsutym makijażu i heksametrze daktylicznym

"Iliada" - reż. Jernej Lorenci - Narodowy Teatr Dramatyczny/Teatr Miejski /Cankarjev Dom (Lublana/Słowenia)

Nie będę tu czarować. „Iliada" Jerneja Lorenci ma pewno swoje wady i niedociągnięcia, które z właściwą recenzentom bezczelnością zamierzam przemilczeć. W zamian i dla równowagi podam garść głosów krytycznych zasłyszanych tu i tam. Pierwszy: „bo nie wiadomo właściwie, czy to na serio, czy w żartach". Drugi: „bo gdzieś się to już chyba widziało." I dla porządku się odniosę. Po pierwsze: chyba i tak, i siak – jak to w życiu. Po drugie: jeśli się widziało, to ja zazdroszczę oraz proszę o listę tytułów i adresów. A załatwiwszy w ten sposób kwestie sporne, pozostawiam je pod rozwagę państwa, i przechodzę co prędzej do śpiewania swojego peanu.

Nie będę bić piany, będę bić czołem. Będę nadużywać kwantyfikatorów ogólnych i stopnia najwyższego. I pisać, stojąc, tak jak stałam, klaszcząc. I będę popadać w egzaltację, bo rzadko jest taka okazja. I popłakiwać będę, bo mam po temu najlepszy powód: widziałam arcydzieło.

Tylko proszę sobie nie myśleć - nie jestem ja ani na tyle ekstrawagancka, ani staroświecka, ani też wyrobiona, by czytać epos homerycki z rozmodleniem i rosić go łzami. I mniemam, że nie jestem w tym odosobniona, bo i kogo dziś poemat heroiczny wzrusza; kto zdobywa się na coś więcej niż zrozumienie dla jego trudnego wdzięku? Kogo obchodzą niuanse średniówek i pauz, kogo oburza okrucieństwo Achillesa, kto dziś użala się nad losem Hektora, kto opłakuje z Priamem martwego syna?

Prawie nikt, wyłączając wąskie grono specjalistów dłubiących się latami w starogrece. Grono wąskie, któremu przyświeca szlachetne poczucie misji, by dzieła zastraszające czytelnika swoją pomnikowością ocalić przynajmniej od zapomnienia. Bo o popularyzacji Homera czy Tukidydesa nikt o zdrowych zmysłach dziś chyba na poważnie nie zamarzy.

A jednak! Kto artystę zrozumie i wesprze, jak nie inny artysta? Oto reżyser Jernej Lorenci skrzykuje aktorów trzech lublańskich instytucji, bierze opasłą „Iliadę" - tu odkurzy, tam rdzę opiłuje - by na koniec z dzieła wydestylować wszystko to, co piękne a ukryte dla przeciętnej pary oczu. Co to takiego? Poezja.

Wyznam, że nie szaleję za wierszykami i obawiam się zawsze poezji. Boję się jej fałszywych tonów, niedorzecznego patosu, wystaranych wzruszeń i nachalnego natchnienia. Nie klęczę godzinami nad tomami poezji. Nie czytam wieszcza z bijącym sercem i wypiekami. Nie kusi mnie przeprowadzanie analiz utworu na wszystkie strony, bo może akurat coś wyiskam i przeżyję. Jako że należę do osób cierpliwych, to czekam spokojnie na coup de foudre; aż mi się poezja sama narzuci, aż mną zatrząśnie, wtargnie z impetem i niewzruszonością czołgu a przejedzie się po mnie bezbronnej - nie potrzebując wcale jakiegoś szczególnego na nią wyczulenia i w pogardzie mając moją dobrą wolę, jak też mój makijaż staranny. Wówczas wiem, że jest prawdziwa, a prawda – jak mówią znający się na życiu ludzie - to rzecz święta i piękna.
Piękna jest muzyka, piękna jest miłość, piękna jest śmierć i straszne jest cierpienie. Piękne jest nieuchronne tempo życia, a także to, jak szybko i niespodziewanie się ono kończy. Pięknie jest się śmiać. Pięknie jest współczuć. Chyba nawet heksametr daktyliczny jest piękny.

Brzmi to banalnie, bo żaden ze mnie Homer. A jednak to właśnie są sprawy uniwersalne i najdonioślejsze. Można je wyliczać w ciągu, można nakłuwać je po naskórku, pokazać z pretensją i zadęciem lub wystawić taką „Iliadę" jak Lorenci.

Bezsprzecznie największa siła tego widowiska tkwi właśnie w tym, że wszelkimi dostępnymi środkami wyrazu - poprzez doznanie estetyczne - prowadzi się nas do przeżywania silnych emocji i głębokich uczuć, jakie targają bohaterami tej opowieści. Gdy oni płaczą, my płaczemy wraz z nimi; kiedy się zabawiają, zaśmiewamy się i my. Wsłuchani jesteśmy w takt heksametru, wybijanego przez aktorów do mikrofonów i wciągnięci do reszty w głębokie dramaty bogów i ludzi.

Aktorzy w gali wchodzą na skromnie zastawioną scenę i zajmują miejsca. Przypomina to z początku koncertowe wykonania opery. Opowiadają krwawe dzieje wojny Achajów z Trojańczykami, a robią to tak, że już po chwili wyświetlane u góry napisy (spektakl odbywa się w języku słoweńskim) obchodzą nas niewiele. Chcemy słuchać aktorów, chcemy na nich patrzeć. Mamy do czynienia z rolami widowiskowymi – każda z osobna jest popisowa, a praca zespołu jest zsynchronizowanych niczym połączenia neuronów w mózgu lub naczynia wieńcowe w sercu. Nie są to postaci schematyczne prosto z mitologii dla młodzieży szkolnej, są to postaci naznaczone indywidualnością. Każda z własną rozterką, z własną tragedią, o własnym wyjątkowym charakterze bądź charakterku.

Mówić z osobna o muzyce w „Iliadzie" nie sposób, bo muzyką ten spektakl stoi. Począwszy od wszystkich tych niezliczonych wrażeń fonicznych, jakie się nam funduje, a skończywszy na songach. Zaklęto w nich to, czego nie da się powiedzieć, a co Homer zamknął w tak trudnej dziś do odczytania formie pieśni.

Reżyser podkreśla uparcie, że chciał dać spektakl bazujący głównie na fonice. Nie sposób jednak pominąć znaczenia arcydzielnej dramaturgii. Były tam zwyczajnie piękne kompozycje i były sceny zjawiskowe. Raz jeden podnosi się kurtyna, ale kiedy się podnosi to po to, żebyśmy pospadali z foteli. Oto na hektarze siana, którego zapach natychmiast roznosi się po wielkiej sali, stoi jedna mała Tetyda. Stoi tak w blasku lampy sodowej (bo właśnie dnieje) i wyśpiewuje synowi wyrok, jaki wydali na niego bogowie. Bogowie!

Innym znowu razem mamy złote confetti i wprawioną w ruch wytwornicę CO2. Przez chwilę nie widzimy niczego, i już w kilka sekund później znajdujemy się na Olimpie. Robi się nam wesoło i rozkosznie, a nawet dziwimy się, że brak pod ręką jakiejś szklaneczki z ambrozją czy czegoś w tym rodzaju.
Tymczasem już w chwilę potem obserwujemy pojedynek. Widzimy dumę, męstwo, wściekłość, furię, smutek i rozpacz. Czujemy, jak smakuje miłość i zemsta. Mamy ogień wojny, patos w najlepszym guście i sporo wdzięcznego humoru. Zagrano ciszę, ogłuszono krzykiem. Przerażono nas gniewem, poruszono rozpaczą. To rasowa poezja z całym dobrodziejstwem inwentarza. Taka, która mierzy wysoko – nie bredzi i nie opiewa byle czego. Taka, która nie kłamie i nie udaje, bo ma coś do powiedzenia - i są to spawy pierwszorzędne.

Mogłabym tak jeszcze przez kilka arkuszy. Mogłabym się rozwodzić nad pomieszaniem porządków, nad tym, że teatr słowa i nieco tańca, nad tym i tamtym, ale zostawiam to specjalistom. Niech oni uświadomią państwu, dlaczego „Iliada" wzbudza w nas zachwyt i miłość, a dlaczego Lorenci wielkim artystą był. Ja tylko od serca tak.

„Heksametr ma dwa oblicza. Z jednej strony przypomina bicie serca i coś, co rodzi się w trzewiach; z drugiej – to marsz, przywołujący na myśl wojnę i śmierć." – powiada Jernej Lorenci. Powiada on też, że nie bez powodu zakończył się poemat Homera śmiercią wojownika z wrogiego Grekom obozu. Homer pochylił się nad stratą Trojan, użalił się nad tragedią Priama, choć miał opiewać gniew Achillesa i męstwo Achajów. I nie skończył Homer wraz z końcem wojny swoich pieśni, tylko akcent położył właśnie na tym nieszczęściu „obcego" – na jego niedoli. Lorenci, ten wielki artysta, podarował sobie zaprzęganie aktualiów i komentowanie polityki, gdyż zajmują go kwestie dużo ważniejsze, uniwersalne. Zapytał na koniec trochę nas, a trochę samego siebie, czy aby i my - jak Homer - potrafimy pochylić się nad niedolą drugiego, raz nie widząc w nim wroga, a po prostu człowieka? Tym doniosłym problemem zamierzam i ja skończyć mój bezwstydny tekst o tym, dlaczego naruszony został w ubiegłym tygodniu mój makijaż, któremu to dotychczas w teatrze nic nie groziło. Na koniec chcę powiedzieć: chapeau bas dla organizatorów 23. MFT „Kontakt" w Toruniu, którzy zespół słoweński zaprosili, a także dygnąć w stronę jury, które „Iliadzie" najsłuszniej przyznało pierwszą nagrodę.

A państwu życzę spływających maskar i pudrów w teatrze lub przynajmniej zasmarkanych chusteczek!

 

 

Paulina Żebrowska
Dziennik Teatralny Toruń
1 czerwca 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...